Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jarosław iwaszkiewicz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jarosław iwaszkiewicz. Pokaż wszystkie posty

Czasami na Stawisku czasem na Sycylii

20 lutego 2017
123. rocznica urodzin Jarosława Iwaszkiewicza

"To właśnie w podróży jest okropne, że wszystko trwa tak krótko, iż wreszcie trudno się jest połapać, co było snem, co rzeczywistością, co jest marzeniem, a co przypomnieniem konkretnego faktu."

Powietrze tak suche, że trzeszczy jak gnieciona kartka czy zeschnięta stalówka wiecznego pióra ostatnią kroplą atramentu kreśląca słowa pozdrowienia na kolorowej pocztówce. Za oknem topniejący powoli śnieg. Tymczasem w Stawisku kolejne przystanki podróży przez skrawek ziemi rządzonej prawami natury, poddający się jej rytmowi, humorom i nastrojom przywiewanych wiatrem, pudrowanych popiołem znad Etny, mgłom owijającym sylwetkę Stromboli niczym warstwami białego welonu. Miejsca, gdzie język nie wytworzył formy czasu przyszłego, jakby tylko przeszłość i teraźniejszość stanowiły o jego tożsamości, bez patrzenia w stronę dnia jutrzejszego, być może danego przez prawa natury, być może odebranego biegiem historii spoczywającej w długich korytarzach katakumb i zaklinanej w modlitwach do Świętej Rozalii zdobiącej zakątki miast, maski samochodów, straganowe uliczki i kapliczki zamknięte za siatką przydomowych krat.

Miał rację Iwaszkiewicz - "pobożność sycylijska wydaje się nam zgiełkliwa i dziwna, po prawdzie prawie do pobożności niepodobna. Sycylia modli się osobliwie."

Trójkątna wyspa dryfująca na styku Europy i Afryki, między niebem a morzem, wersami wierszy i rozdziałami prozy, w nutach muzyki Karola Szymanowskiego i libretcie Jarosława Iwaszkiewicza do "Króla Rogera". Sycylia. Miłość i pragnienie pisarzy, podróżników. Cel podróży obrazu, który pokonuje biurokratyczne niedogodności, kolejne granice, znacząc swoją mapę pogody, zmieniając środki transportu, by osiąść w gościnnych progach hotelowego korytarza. Pisząc epilog do "Panien z Wilka", które symbolicznie, w postaci kopii portretu Anny i Jarosława Iwaszkiewicza, autorstwa Witkacego, kończą długą wędrówkę w poszukiwaniu minionego czasu i wracają do Syrakuzy.

"Pogoda nie była dobra. Ranek wstawał świeży i pachnący, ale zarazem od południa zaczynało się chmurzyć i przychodził nieznośny sycylijski wiatr, który zasypywał drobnym piaskiem domy i ogrody. Zamykałem się wtedy w swoim hotelowym pokoju, na gwałt kończyłam Panny z Wilka, a drobny piasek dostawał się przez szpary w oknie i zasypywał nawet karty mego rękopisu."

Sycylia. Gdzie powietrze tak suche, że trzeszczy jak zrywana kartka z kalendarza.

Czasem w twoim ręku czasami w moim słowie
czasami na Stawisku czasem na Sycylii
czasem na ciemnej stronie lub w jasnej połowie
czasem wszystkich oszuka najczęściej nikogo nie zmyli.


fragment wspomnień Jarosława Iwaszkiewicz
"Podróże do Włoch" oraz wiersza z tomiku "Mapa pogody"
oraz impresja ze spotkania na Stawisku z Ewą Cichocką
autorką książki "Sycylia między niebem a morzem"
wyd. Wydawnictwo Bernardinum, 2016 

Ewa Cichocka

Z nowej teki podróży

Zazwyczaj ku końcowi grudnia wybieram sobie jakiś dość pochmurny wieczór i z podróżnego kuferka wydobywam rachunki minionego roku, zwłaszcza rachunki z podróży. Ma to wyraźny związek z wszystkimi działaniami handlowymi, spisem remanentu, sporządzeniem bilansu — czasami nawet z projektowaniem budżetu na rok przyszły. A właściwie jest pracą poety, który szuka w kartkach białego czy kolorowego papieru odbicia pewnych przemijających rzeczy.

Gdzieś na granicy pozbieranej fragmentaryczności światów. Na styku słów i zespolenia zmysłów ucieleśnia się istnienie. W nieskończoności poznawania. Ślepej zachłanności. Przychodzi. Niepokojony w ciemności lipowej alei, gdy wiatr unosi jego imię, by wyrazić obecność w prostocie słów a światło z okien pobliskiego domu rzuca nowe światło na kołowrotek zdarzeń.
Rachunki włóczęgi. 
Zwyczajność rozrachunków z życiem. Skrawki notatek. Rozproszone marginalia. Zakładki z podróży pachnących kurzem i wodą kolońską, dźwięczące znajomo nazwy ulic i gwar bezdroży dworcowych peronów. Podniebne drogi mleczne będąc rdzeniem długich wojaży. Ucieczek i inspiracji twórczych tworzących swoisty patchwork zachowanych krajobrazów, fastrygowanych ścieżek na mapie dłoni, w której globus ziemi wydaje się kształtnym jabłkiem z domowego ogrodu, przepełnionym znajomym smakiem malowanym słońcem padającym z różny szerokości geograficznych. Gdzie zakątki sycylijskich uliczek, cienie kościelnych wieżyczek rozsianych na horyzoncie wiejskich gospodarstw, odkrywany na nowo wdzięk paryskich dzielnic, ciepło sandomierskiej gościnności i bogactwo muzealnych murów tworzą sklepienie ponad jego głową. Parasol ochronny przed burzami życia.

I mimo woli zastanawiam się, co oznaczają te letnie migracje, jaki jest sens tych wyjazdów, czy chodzi tu rzeczywiście o wypoczynek, o oderwanie się od codziennego życia? A może za tym pędem podróży kryje się coś innego?


Muzyka. Trzeciego uderzenia dzwonków na zawsze zamykających drzwi trzeciej klasy w znikających we mgle pociągach. Przedziałów z zielonymi ławkami odchodzącymi do lamusa, pozostając jedynie obiektem sentymentalnego wspomnienia nietuzinkowych towarzyszy podróży. Krople deszczu dzwoniące w rzymskich rynnach i trzepot skrzydeł szpaków poruszających się w nostalgicznym tańcu, niczym uchwycona przez wiatr rycina, zgrabne pociągnięcie ołówkiem na tle pochmurnego nieba. Cmentarne alejki wijące się wokół powolnie stąpających stóp, ślady ciężkich kroków pozostawiające ślad obecności w ciałach przygarbionych wzgórz i szpetnych domków. Mnogość ścieżek na nowo wydeptywanych. Odmienionych spojrzeniem przeszłego czasu, pobudzającego obrazy pamięci, dzisiaj zdające się puszyć nowymi kolorami, jakby budziły się w innym oświetleniu, zgoła niezauważalnym wcześniej grymasie załamującego się światła w rozmodlonych nawach kościołów. Ruchu świata i przemijania rzeczy. 

Myślę, że wyraża się w tym ruchu głęboki ludzki instynkt. Jakieś pragnienie utwierdzenia się, pomnożenia swojego życia. Może przed wszystkim przekonania się o trwałości ludzkiego istnienia, o wiecznej egzystencji trwałych dzieł ludzkich.

W chwili kiedy piszę te słowa, jest najpiękniejszy dzień lata. Kiedy będziemy te słowa w druku czytali, już będzie po wszystkim. Nastaną pierwsze jesienne dnie; będziemy się oglądali za siebie i mówili: lato już minęło. (...) Zresztą już jest jesień. Lata już nie ma. Pozostało w sercu rozczarowanie, bo każda podróż nie jest urzeczywistnieniem, choć każda jest nadzieją.

Z nowej teki podróży Jarosława Iwaszkiewicza. Perełka na dnie podróżnego kufra.
Podróż z której nie chce się wracać.

"Rachunki włóczęgi" Jarosław Iwaszkiewicz
wybór i opracowanie Radosław Romaniuk
wyd. Zeszyty Literackie, seria Podróże


Każdy człowiek ma dwa światy lub więcej

"Toteż każdy przyjazd jest tylko powrotem. W tym może leży cały urok podróży starego człowieka: w powracaniu do miejsc już znanych. Przyznam się, że nie chce mi się już poznawać nowych okolic. A z wielką, nieporównaną radością powracam w dawno znajome miejsca."


Tam, gdzie biel ciężkiego powietrza rozkroić można niczym ciastko migdałowe i  zanurzyć usta w soczystej jutrzence poranka. Poczuć smak nieuchwytnej chwili, coraz mniej pewnie otwierającego się spojrzenia wyglądającego zza ciężkich oprawek. Szukającego ostrości zarysu na przełomie pór roku. Wypatrując przejrzystej prognozy na resztę życia czekającego "w szparach brzęczących żaluzji" na odejście postrzępionych snów.

Przez otwarte okno wpadałby chłodny północny wiaterek, pierwsza jesienna tramontana, zachciałoby ci się coś napisać - jakiś wiersz (...)

W kieliszku wina znajdować smak goryczy, cierpkiego jutra, kiedy słodycz staje się niewyczuwalnym na podniebieniu wspomnieniem mijającego dzisiaj. Smakując wciąż z rozkoszą każdy łyk miękko przywołujący młodość. Strzepując z czubków butów warstwę osiadłego kurzu, jak strzepuje ze stołu okruszki. Rozwiązując sznurowadła jak rozwiązuje się skruszałe czasem znajomości. Zerwane sznurki powiązań. Wspierając na drewnianej lasce ciężar bezwładnego ciało ze słabo wyczuwalnymi siłami w tętnicy nowego dnia przygniatanego przez towarzyszące nierozerwalnie zmęczenie. Każdego poranka wychodząc z mroku. Mozolnie i z uporem. Twarz obmywając wilgotną bryzą i przecierając łzę wzruszenia niepostrzeżenie torującą sobie drogę pomiędzy zagnieceniami starej skóry gromadzącej narastające warstwy zniecierpliwienia, niezgody, sarkazmu. Szukając chłodu przed oślepiającym światłem w nawach ciemnych kościołów, półcieniach płócien Caravaggia odnajdującego detale piękna odbijającego się w załamaniach wysokich kandelabrów, w ułomnościach upływającego czasu, po cichu rozsiadającego się wygodnie w ławkach. Szepcząc w konfesjonałach o miłości do sztuki, głodu zachwytu spalającego się w smudze drżącej nad smukłymi świecami. Nieruchomiejąc w katakumbach. Zastygając na chwilę w długim korytarzu obnażającym moment zetknięcia się z ostatecznością utrwaloną w grymasach obcych twarzy. Schowanych pod zakonnymi kapturami. Spoglądającymi nieobecnymi oczami.

Ciekawy jestem, czy w momencie śmierci odczuwa się całe ciało jak jeden wielki ból, czy świadomość odrywa się od ciała z taką samą trudnością jak odrywa się plaster od rany.

Szedł dalej słysząc klekot własnych kości. Czując tłum nieobecnych za swoimi plecami. Coraz bardziej się zagęszczający znajomymi  o nazwiskach dawno blaknących na cmentarnych tablicach i o martwych sercach.

Zrobiło się ciemno, kościół zamknięto, trzeba było wracać.
Więc stary pisarz wrócił.

Pomiędzy kartkami z podróży. Pocztówkami spod podnóża niepokojącej Etny. W pogodzie burzy. Wewnętrznym niepokoju. Rozpostarty między dwoma światami. W sentymentalnym wspomnieniu sunącym się między uliczkami Palermo. Otwartych kopertach z kilkoma listami. Nieco surrealistycznym, magicznym przeplataniu się prawdy i fikcji nie pozbawionej wnikliwego przywołania szczegółów wspólnej wyprawy obarczonej zmaganiem się z istotą starości, coraz krótszym oddechem, poczuciem nieodzownego zagrożenia zbliżającego się ku kresowi życia. Na krótki moment budzących się pasji. Potrzebie przeżycia przygody, doświadczania zmienności oplatających go żywiczną pajęczyną doznań. Słyszenia dźwięków w gestach rąk głuchoniemych spotykanych na dworcu. W ruchu dłoni i spojrzeniach. Utwierdzając siebie i innych w potrzebie przyglądania się przedmiotom, budynkom, detalom i ogromie architektonicznych dokonań, potędze natury. Szukania w życiu harmonii ostatecznej, równowagi między dobrem i złem. "Jeden duch świata w wielu postaciach". W chwilach refleksji rozważając o swojej twórczości. Pozostawianym dziedzictwie w wypowiedzianym słowie. Gasnącym sanktuarium sztuki. 

Więc co to jest poezja
pyta staruszka
siwiutka i zgięta we dwoje

To właśnie ta ścieżka wydeptana
od koloru do siwości
od ramion strzelistych
do obsiadłych kręgów
od wykołysania syna
do wykołysania wnuka
od dnia wesela
do dnia pogrzebu

A więc poezja to czas
który przeszedł

Eugeniusz Kabatc "Pogoda burzy nad Palermo
z listami Jarosława Iwaszkiewicza do autora"
listy opracował Radosław Romaniuk
wyd. PIW, 2016 - fragmenty książki 
oraz
"Sycylia - Karnawał w Taorminie" Jarosława Iwaszkiewicza
wiersz Ireny Conti di Mauro
poetki, tłumaczki wierszy Jarosława Iwaszkiewicza na włoski,
bohaterki książki Remigiusza Grzeli "Wybór Ireny"


Znam tylko tyle rzeczy, ile znam ich cieni

Wypuścić słowo z dłoni. Niczym znaleziony na pustej plaży kamyk pozwalając mu wybrać własną drogę zostawiając zarys liter na miękkim dywanie piasku, na czubkach źdźbeł wychylających się spoza wczesnej aury twórczości, zatapiając sens w nagłych przypływach i pozwalając zasypiać w zawiłych korytarzach muszli, póki deszcz go nie wypłucze, nie zmyje z niego znaczenia kaligraficznych rzeźbień.
Dostrzec słowo. Wypukłość dźwięku i załamanie rytmu przenikające "Pokój przy Strandgade z promieniami słońca na podłodze" pozostawiającego ślady światła przeciskającego się przez ciasną szczelinę szuflady pełnej prób literackich na podszewce młodzieńczych pragnień, wyblakłych w uścisku promieni rozjaśniających złotą poświatą nieuniknionego przemijania. W gorzkim posmaku pospiesznych deklaracji uczuć, pamięci długich listów łączących, nieuchwytne zapisem geograficznym, odległości. Zmienność nastrojów i wzajemnych relacji. W cieniu kopert wysyłanych na rozstajach dróg snujących się niczym po "niciach, które z rąk do rąk podają sobie poeci". W szorstkości zbyt długo oczekiwanych odpowiedzi, w szarości skóry okalającej poranione wnętrze ...nastroszony od zewnątrz, bojowniczy, ale właściwie tam głębiej to tylko było smutno i bezradnie. Czego mi właściwie brakuje?.

Korespondencja Pawła Hertza z Anną i Jarosławem Iwaszkiewiczami jest poruszającym zapisem emocji, kształtującej się przyjaźni i krajobrazu czasów, przenikania poglądów, oczekiwań wobec siebie, wyrażanych odważnie i prosto,  w otaczającej rzeczywistości międzywojennej i powojennej Polski. Odmiennej ostrości intymnego postrzegania siebie. W początkowym jednogłosie młodości, fascynacji i pragnień, pozostawiając w domyśle rewers zwrotnych listów.
"Wnętrze z czytającym młodzieńcem" zanurzającym wzrok w tomiku wierszy, w prozie życia, odwróconym obrazie, w którego splotach naciągniętego płótna chce się doszukiwać kolorów codzienności, próba samooceny i oceny innych, samoanalizy i ostrości wyrażanych osądów zapisujących niekończącą się tułaczkę po własnych oczekiwaniach i wyzwaniach rzucanych z pełnym rozmysłem najbliższym. Ciągłym trwaniu na uboczu, jakby w świadomości patrzenia na rzeczywistość z obranego dystansu, w swoistym poczuciu inności i odrębności.

Odkryłem w sobie wadę; zbyt szybko mijam ludzi. Przechodzę koło nich i odchodzę dalej. Czy nie należałoby wybrać ludzi, tak jak wybieram książki, które odczytuję zawsze. Czy może szybkie rezygnowanie z przyjaźni jest zaletą. (...) Z tych wszystkich rzeczy wynika moja maniera, nieznoś[noś]ć, na którą narzekasz, a która nie jest niczym innym, jak nieszczęśliwą może, ale formą obrony czy próbą zdominowania.
Nie jest dobrze Jarosławie, kiedy się nie ma Twojej ogromnej cierpliwości i cierpi się neurastenię z racji złego umieszczenia swojej osoby w czasie i przestrzeni.

Niekończące się lektury, przywoływane tytuły wyznaczają drogę w głąb siebie, w niekończącej się drodze przed siebie. Kształtujące. Wzbogacające. W modlitwie zmieniających się imion nadawanych Bogu, w religijnej tułaczce. Ciągle wędrujący i poszukujący własnego adresu do zamieszkania na stałe. W świecie literackim, w zakątku na poddaszu ziemi. W mnogości "karteluszek" zapisanych odręcznie i wystukanych na Adlerze, w miękkości dłoni, konkrecie uderzenia klawiszy starej maszyny do pisania, której dźwięk prowadził długimi uliczkami Łodzi, w stronę Warszawy i Stawiska. Upływ lat zmienia relację między nadawcami listów, zbliża ich do siebie, z relacji mistrz-uczeń, przechodzą do nieprzerwanej, niepodważalnej przyjaźni. Może jednej z najwierniejszych w ich życiu. Męskim dwugłosie podszytym absolutną samotnością, ale i dojrzałością patrzenia na otaczającą rzeczywistość, na ważność spraw  i miejsca literatury w świecie. Ważności spraw w życiu, gdzie kobiecy głos Anny łączy subtelną melodią wyznania z porażającą intymnością oswajania demonów. Kiedy nie słyszy nikt a cień jej postaci obleka skraj rzęs spuszczonych pod niewidzącym spojrzeniem zatopionym w zachodzącym ciemną mgłą horyzoncie, z "przyczyny cieni danych przez naturę". W rozrywającym stanie zagubienia. Niemożności wypowiedzenia rozedrganych słów pacierza pomieszanych w przezroczystości jej źrenic i poczuciu wiecznego odrzucenia. Zerwanych paciorków życiowego odrętwienia i poranienia.

Jeżeli rzeki świata przeze mnie nie płyną
i tylko wąski strumień na dni nocy gada,
pozwól mi, bym nie czuwał nad każdą godziną,
niech powieść o świecie beze mnie układa.

Znam tylko tyle rzeczy, ile znam ich cieni
zastygłych na kamieniach spokojnego świata (...)

Listy Pawła Hertza do Anny i Jarosława Iwaszkiewicza, ich obojga do Pawełka. Korespondencja intymna, fascynująca, poraniona. Szczera. Prawdziwa.
Pełnia - jak określił ją Marek Zagańczyk w progach domu na Stawisku przejmująco odczytując wiersze Pawła Herzta. Wiersze "pisane dla nikogo", pisane o "rzeczach chłodnych i zastygłych" wybrzmiewających zjawiskowo i pozostające przyspieszonym tętnem w wąskim strumieniu wstrzymanego oddechu. W rozchyleniu warg niezdolnych do wyszeptania chwili oczarowania.

To uczucie jest we mnie bardzo silne i obejmuje książki, które czytam, muzykę, której słucham, i obrazy, które oglądam, i oczywiście ludzi, i bliskich, i dalekich. Czasem wydaje mi się, że to zbiegające moje własne lata przynoszą takie uczucia, które wydają mi się lepsze i prawdziwsze od różnych innych, których tyle już w życiu moim doznawałem. 


Paweł Hertz
Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie
Korespondencja 
tom I. 1934-1948
 tom II. 1948-1980
wyd. Zeszyty Literackie, 2015





Zrodzony z oddechu zachwytu

"Urodziłem się w małej cukrowni, położonej pośrodku żyznej równiny"
20 lutego 1894 roku
Jarosław Iwaszkiewicz


Zrodziłeś się z pierwszego oddechu zachwytu.
Rysując przez kartki dzienników. Utwierdzając prawdę słów.
Pielęgnowany w cieniu rozłożystego drzewa życia.
Słodki jak letnie poziomki rozgniecione wargami.
Gorzki jak smak straconego pokolenia.
Wielka pieczarka wyrosła na przełomie epok.
W zbyt małej doniczce przydomowego ogrodu.
Przyszedłeś.
Gładkością zimnego policzka w murach sandomierskiego zamku.
W kartce do Wiesia z Watykanu.
Twoje umęczone serce ujęłam w swoich dłoniach.



Niuanse guzika z pętelką

Skóra niczym rybie łuski w nurcie wysychającej nieskończoności tonie w siatce plączących się nitek. Coraz bardziej nikłych powiązań. Supełków zapomnień. Poszarpanych sznurków oderwanych od brzegu stagnacji. Niczym pognieciona kartka papieru odzierająca słowa z ich podszewki drżącą ręką rysując nowe kontynenty na mapie naciągniętej, na obolałość życia, bladością świtu. Poranków bez rumieńców. Od wschodnich do zachodnich ich krańców. Przecinających się pustych pól kwadratów w krzyżówce haseł odczytywanych dzisiaj od nowa. Odkurzonych spod warstwy wypłowiałych kolorów, ulotnych zapachów, odnalezionych drobiazgów i wspomnień osiadłych między warstwami przepastnych szuflad wybrzmiałych dalekim echem niewyśpiewanych litanii.
Rozdzielam sklejone miejscami warstwy kartek z poczuciem wtargnięcia w zatopiony spokojnym snem świat przedmiotów. Rzeczy nieruchomych. Codzienności zapisanej w kartotece detali. Niuansów życia. Samoczynnie mieszkających tam, gdzie serce bije mocniej a tętno wyrwa się z wąskich ograniczeń cielesności punktowym biciem spod delikatnej warstwy banalnych czynności. Zwitków traum i doznań przekształcających się w nieustanne doznanie osamotnienia. Na dnie starego, skórzanego kufra pomarszczonego jak skóra na dłoniach, które go nosiły.
Moje drżą z wątpliwości. Z każdą, kolejną, kartką przesyconą odczuwanym niepokojem. Przeplatania się sfabularyzowanych fragmentów z trwałością prawdziwie doznawanego istnienia, faktów z wyimaginowanymi kadrami scen gubiących ścieżkę wśród starych drzew prawdy i domysłów. Dokument. Opowieść. Kawałki biografii. Melanż skojarzeń trudnych do skatalogowania.
Ciężki kamień przygniata ulotność furkoczącej w oknie firanki.
Oczekiwałam innej intymności. Zgubionego guzika z pętelką odartego z przynależności do kawałka materiału skrojonego, by nosić pod futrzanym kołnierzem śnieżno-białe zawieruchy i kołysać w zawiniętych mankietach żyłki jesiennych liści. Wypłowiałych kolorów lata zastygłych na pocztowych kartkach ze świata i figlarnych zalotów brodatego pędzla do golenia. Podróży w nieznane pękatych walizek pod zamkniętym wiekiem trzymających dalekie tęsknoty, zatrzymanego czasu na tarczy zastygłego w bezruchu zegarka, wdzięcznego skrzypienia drzwi drewnianej szafy tulącej w swoich potężnych ramionach wypłowiałe koszule, marynarki i kolekcję wytwornych krawatów konkurujących ze sobą, w zgodzie z gustem ich właściciela, różnorodnością tkanin, faktur, fasonów i wzorów. Portfela rozmieniającego na drobne błahostki z przeszłości. Drewnianego kogucika.
Znajduję kilka kartek i karteluszek, arkuszy zapisanego po brzegi papieru, zapachów ulatniających się wraz z pamięcią i odchodzeniem mieszkańców Stawiska, zmieniające się wystroje wnętrz, rozrzucone po podłodze zabawki, przeróżne wzory zbieranych papeterii, odmienne charaktery pisma, dokumenty i tracące na ostrości zdjęcia. Warstwy kurzu, numery katalogowe przedmiotów, muzealność zamkniętych gablot, sterylność łazienki z czworgiem drzwi, "obsesje notowania" w kieszonkowych kalendarzykach, krótkie liściki do domowników i zagubiony guzik bez pętelki. Nutę domowej atmosfery w mieszkanku Pani Zosi pachnącym świeżo upieczonym ciastem i konfiturą.
Większość z "Rzeczy" dotyka jednak, ku mojemu rozczarowaniu, strun zbyt czułych, wiodąc przez szpitalne korytarze, duszących się w lekarskich flakonikach, schowanych między warstwami prywatnych listów i delikatności pragnień, w ucieczkach do Sandomierza. Skrywa w intymnych zaułkach pościeli, w miejscach skąd "Chrystus na krzywych nogach" odwraca przymknięte powieki.
Uciekam zatapiając wzrok w subtelności zdjęć. Wystarczyłby za wiele słów. Zamykam pospiesznie książkę jak wieko trumny by nie dostrzec nagości jej dna.

Anna Król "Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie"
wyd. Wilk i Król Oficyna Wydawnicza, Warszawa 2015

Pejzaże sentymentalne

Męczy mnie to wszystko. 
Za dużo jest przedmiotów - jak powiada jeden z moich przyjaciół. 
Trzeba wybrać tych kilka, które mają zostać twoimi towarzyszami 
aż do samej śmierci.
Jarosław Iwaszkiewicz "Pejzaże sentymentalne"

Zostały do dzisiaj. Drobiazgi. Skrawki. Chwile uchwycone w notesie lub na przypadkowej karteluszce. Przedmioty będące świadectwem życia. Zapisem codzienności. Podszewką twórczych zmagań ze światem i sobą samym. Zebrane. Utrwalone na kliszy z delikatnością z jaką dotyka się intymności. Wstrzymuje oddech by nie zniszczyć wyjątkowości pochwyconej chwili i pejzaży sentymentalnych. By nie zburzyć światła prześlizgującego się pomiędzy kartkami notatnika, dziurkami guzika od marynarki czy zatrzymanego na koniuszkach starego pędzla do golenia, stojącego dumnie między flakonami pachnącymi ulotnością i przemijalnością zapachu zagranicznej wody kolońskiej. Samego życia. 



Duchy 
Fot. Olga Świątecka  Puap collective. 
Zdjęcia zrobiono w Muzeum Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku


W gabinecie 
Fot. Olga Świątecka  Puap collective. 
Zdjęcia zrobiono w Muzeum Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku


Szara strefa 
Fot. Olga Świątecka  Puap collective. 
Zdjęcia zrobiono w Muzeum Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku



Książka Anny Król "Rzeczy. Iwaszkiewcz intymnie"
wyd. Wilk&Król Oficyna Wydawnicza

Od dzisiaj dostępna w wersji elektronicznej. 
Gorąco zachęcam do zajrzenia i poddania się oczarowaniu 
spoglądającemu z obiektywu aparatu i zatrzymanego słowem.

Ja poczekam. Na szelest kartek, zapach papieru i dotyk. Intymność.
Książka na księgarnianych półkach już w październiku, 
 wtedy więcej o męskim świecie rzeczy 
i drobiazgów Jarosława Iwaszkiewicza.


*************************************************
Dziękuję Oficynie Wydawniczej Wilk&Król 
oraz GoCulture. Komunikacja dla kultury 
za udostępnienie zdjęć i materiałów



Nikt inny tak tobie nie powie

35. rocznica śmierci Jarosława Iwaszkiewicza

Tymczasem to, co uważał za swoją słabość, z czasem okazało się siłą jego twórczości. Właśnie owa staroświeckość, to, że nie podążał za swoim czasem (prócz kilku prób socrealistycznych) i był "niedopasowany". Był wierny swojemu odczuwaniu świata. "To chyba i cała wada mojego pisarstwa, wszystko tam odczute, a nic nie pomyślane". Nikt tak jak Iwaszkiewicz nie opisał i nie odczuł zagadki śmierci. (...)
Iwaszkiewicz w Dziennikach obsesyjnie żegnał się z przeszłością. Powtarzał swoje pytanie z dzieciństwa: "I to wszystko?", które jest znakiem nienasycenia życiem. Ale też nie wierzy, żeby coś jeszcze było przed nim. Przyszłości nie widział. Widział tylko fiasko wspaniale zapowiadającej się drogi. Tymczasem pod sam koniec życia, niedługo przed śmiercią w 1980 roku, powstały najpiękniejsze wiersze, jakie kiedykolwiek napisał do tomu Mapa pogody i Muzyka wieczorem. W tych strofach jest i niewygoda starości, i czułość dla minionych ludzi i przedmiotów, i żal, że nikogo się już nie obchodzi. I świadomość, że "świat będzie tak sam. Beze mnie". I jest też poczucie, że mówił o poezji (w prozie również) własnym i zupełnie wyjątkowym głosem. "Ty - nie zostawiaj mnie tutaj samego/ Gdy odlatują gwiazdy i bogowie/ Posłuchaj słowa prostego mojego/ Bo już nikt inny tak tobie nie powie".

fragment "Nikt inny tak tobie nie powie" 
autorstwa Justyny Sobolewskiej
z książki "Spotkać Iwaszkiewicza. Nie-biografia"
pod redakcją Anny Król


Dusza melancholijna

34. rocznica śmierci Jarosława Iwaszkiewicza,
urodzonego w Kalniku, na Ukrainie

Pejzaż ukraiński i mazowiecki posiada wiele cech wspólnych, mimo iż pozornie różnią się krańcowo. Wspólnotę ich można by było nazwać raczej natury emocjonalnej (...) Jeżeli zechcemy znaleźć to coś, co łączy pejzaż mazowiecki z ukraińskim, musimy się od zewnętrznych oderwać przedmiotów. Zarówno w zróżnicowanym pejzażu Mazowsza, jak w tamtym scałkowanym mieszka pewna dusza, która się i stąd, i zowąd nieraz w pieśni, w melodii, w poezji wyrywa.
Dusza ta jest zarazem moją duszą. Nazywa się "melancholia".

Inaczej tutaj jest w maju
a inaczej w lutym
- księżyc odmienny
oknami czyta stare księgi.
Noce bywają różne
- czar kresowych strażnic
Kalnik i Sitkowice
- dwór z fortepianem.

Stamtąd dzikie gęsi
ciągnęły radośnie
- muzykę życia wiejąc
siwymi skrzydłami.
Stamtąd pachniał tatarak
i szumiały dęby
rozdrożami dzieciństwa,
poezją od matki.

"Pejzaż ukraiński a pejzaż mazowiecki" Jarosława Iwaszkiewicza
oraz wiersz Krzysztofa Kołtuna "Poeta z domu matki"
z książki "Jarosław Iwaszkiewicz i Ukraina"
pod redakcją Roberta Papieskiego
wyd. Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku
Podkowa Leśna 2011 

Jeszcze nigdy nie byłem tak z bliska przy tworzeniu się człowieka

Chwytam się nieśmiałych jeszcze promieni słońca, aby niczym marionetka stanąć niepewnie na słabych nogach o poranku oszronionym niezdecydowanym odchodzeniem zimy. Równie nieśmiało próbuję zapisać swoje pierwsze odczucia, w drżeniu dłoni, nie mogąc odnaleźć właściwych liter na klawiaturze. 
Kiedy jakiś czas temu przeczytałam pierwsze fragmenty tej korespondencji wiedziałam, że przyjdzie czekać na publikację niezwykłą. Dzisiaj czuję jakbym rozwiązywała długą wstążkę, obejmującą pokaźny pęk uczuć delikatnych niczym liście opadające na jesieni. Jej końcówki są dwiema istotami złączonymi ze sobą nie tylko splotem tkaniny życia, ale połączonymi przez Opatrzność, aby uratować każdą z nich razem i z osobna. Każdą na inny sposób. 
Spoglądam jak rozwiązująca się powoli tasiemka prześlizguje się między moimi palcami wytyczając drogę do odczytania kształtu liter i uchwycenia melodii, zapisanych w odręcznym piśmie, słów. Jestem jak niewidzący posługujący się alfabetem Braille'a, wyczuwając wypukłość punktów stanowiących swoisty kod do odczytania znaczenia ukrytego w geometrii, skreślonych na kartkach papieru, myśli. Ja go szukam. Kodu do ich wzajemnych uczuć, do relacji przejmujących i niełatwych, a jednocześnie przypisanych sobie losem zmienności życia. Ich obu. Jarosława Iwaszkiewicza i Wiesława Kępińskiego. Pisarza i osierocone dziecko. Ojca i syna. Przyjaciół. Bliskich i odległych sobie. 
Wzruszenie zastyga w gardle dławiąc każdą opadającą łzę zrodzoną w zawstydzeniu własnej słabości, jak rodzi się więź między Jarosławem i Wiesiem. Nieporadna jak pierwsze listy chłopca, świadoma i ważna, jak wyznania Opiekuna: Nigdy jeszcze nie byłem tak z bliska przy przemianach dojrzewania, przy tworzeniu się człowieka. I tak lęk mnie ogarnia, że każdy twój krok dzisiaj jest wyborem na całe życie.
Jestem na początku ich wspólnej drogi. Wsłuchuję się jak mała roślinka, posadzona w całkiem nowej ziemi, zapuszcza powoli korzenie. Czerpie siłę i witalność z czułości i opieki jaką się ją obdarza. Rośnie, także w sobie samej, poznając nowe smaki, zapachy, poddając się ciepłemu oddechowi bezpieczeństwa. Z dala od biedy i głodu. Poczucia osamotnienia. Zapełniając powoli odczuwaną pustkę bliskością i poczuciem przynależności do kogoś. Rozkwitając pod parasolem ochronnym miłości. Rodzi się na nowo. Do nowego życia i szansy na lepsze, pełniejsze istnienie, nie tylko dla siebie, ale także dla swojego opiekuna. Chciałem Ci tylko powiedzieć, że w ciągu tego roku żyłem też bardzo mocno dzięki tobie i chwilami nawet byłem szczęśliwy: jest to jeden z najpiękniejszych czasów mego życia. Wiedz o tym.
Kolejna pożółkła koperta. Wyblakły znaczek. Pocztówka z Watykanu.
Książka listów. Pudełko wspomnień. 
Rys pękniętego życia dziecka pod sklepieniem wielkiego serca Pisarza. 
Wtapiam się w słowa wstępu Roberta Papieskiego.
I trudno jedno wzruszenie oddzielić od drugiego, jakby książka nie składała się ze zbioru doraźnie pisanych listów, lecz stworzył ją jakiś majster literacki, który zadbał o to, by znalazło się w  niej wszystko, co powinno wyróżniać dobrą powieść epistolarną. Bo korespondencja Iwaszkiewicza i Kępińskiego czyta się jak powieść w listach, w której można wydzielić trzy równorzędne wątki: opowieść o artyście, opowieść o rozwoju duchowym i dzieje przyjaźni.
Przede mną jeszcze ponad czterysta listów pisanych na przestrzeni trzydziestu lat. Dwóch mężczyzn, którzy zapisali wspólnie własną drogę życia i swoistego odrodzenia. W odchodzeniu i powrotach. W rozłące ostatecznej i ostatniej próbie powrotu do już nie takiego samego domu.

"Jarosław Iwaszkiewicz / Wiesław Kępiński
Męczymy się obaj. Korespondencja z lat 1948-1980"
Opracowanie: Agnieszka i Robert Papiescy
wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2014 


dusza moja znalazła drogę

120. rocznica urodzin Jarosława Iwaszkiewicza

Nic innego wyczytać nie mogłem. Jedyne to słowo zawierało w sobie treści więcej, niż wszystkie inne, razem zebrane. Rozciągnęło ono złocisty niewód w tysiącu oczek przez cały firmament, ułatwiając mnóstwo moich uczuć, które jak tłum much poczęły się cisnąć, aby sfrunąć mi z ust. Żałość wspomnienia, to słodkie i piekące uczucie zarazem, roztkliwienie, albo nagłe przypomnienie męskiego uniesienia i chłodu w chwili decyzji – wszystkie one jak cienie górskie przepłynęły i uleciały, aby pozostawić we mnie ciszę, siostrę ciszy górskiej. Jak dwa połączone naczynia zewnętrzność i wnętrze moje napełniły się zapachem zimnej wody i górskiego liszaju. Odeszły ode mnie uczucia i wspomnienia uczuć, i dusza moja znalazła drogę do duszy wszechświata.

Jarosław Iwaszkiewicz "Proza poetycka"
wyd. Czytelnik, Warszawa 1958


Może tak właśnie będzie

Tafla jeziora, jak porcelanowy talerzyk, zataczała biały krąg gładkości wśród wieżyczek strzelistych świerków. Ostry zapach mięty pieprzowej rozcinał gęstość posiwiałego poranka na mazurskich bezdrożach zatrzymanych w bezruchu mroźnego powietrza. Słońce próbowało ogrzać szklistość poświaty iskrzącej się nieśmiało w drgnięciu nowego dnia. W poszukiwaniu ciszy.
Gdzieś na skraju dnia i nocy, granicy rozwidlenia świadomego chwytania się snu i przebudzenia, przychodziła samotność przeżywania jej w kręgu osób znajomych i jakże odległych jednocześnie. Móc nieskrępowanie pozostać sobą. Schowana pomiędzy kartkami korespondencji Jarosława Iwaszkiewicza z Andrzejem Wajdą patrzyłam na krajobraz Mazur przez filtr ich artystycznej wrażliwości, potrzeby bycia ze sobą i odnajdywania wzajemnej twórczej inspiracji.
U mnie w dalszym ciągu b. smutno. Trzymam się tej ziemi jedną nitką, nitką smutku. Bardzo ciężka starość. Ale jakoś mnie twórcza wena nie opuszcza. Jeszcze można wytrzymać - notował w swoim liście Jarosław Iwaszkiewicz.
I zdała się myśl Wyspiańskiego "smutek to piękno" tłem dla listów, pewną smugą cienia ich korespondencji, niewielkiej, ale dla mnie szalenie urokliwej. Jest w niej smutek dojrzałości życia i dojrzałości twórczej, pragnień i tęsknot, chwytania dla siebie skrawków chwil i myśli, obrazów zapisanych na kliszy filmowej i słów między okładkami książek. Odniesień do przeżyć zaczerpniętych z własnych doświadczeń i tych przekazywanych poprzez akapit malowniczo spisanej prozy a ujętej na kliszy zatrzymanych wyobrażeń. Jest w tych listach rodzaj ulotność, fragmentaryczności wspólnie odbieranych emocji, jakby wychwytywanie ostatnich momentów wspólnego kadru.
W poniedziałek wieczorem nastąpi ważny moment konfrontacji (na tegorocznych Konfrontacjach) naszego filmu ["Panny z Wilka"] z widownią, ciekawe, jak to wypadnie! Może wśród tej złości i niepowodzeń, które nas prześladują, widzowie zobaczą inny świat, łagodny i piękny... i bezinteresowny. Może tak właśnie będzie.


Jarosław Iwaszkiewicz / Andrzej Wajda
Korespondencja
wyd. Zeszyty Literackie, 2013



Szukam go nieprzytomnym od zmęczenia wzrokiem

Na niebieskim wysokim niebie dwa nieskończone,
różowe pasma.
Dwa czarne odlatujące ptaki na ich tle,
i cała w tym jesień.

Zasłona deszczowych kropel trzepotała od rana poruszana silnym powiewem wiatru tańczącego z choinkami w ogrodzie, przeciskając się wilgocią przez szczelinę lekko uchylonego okna. Próbowała wślizgnąć się pod kołdrę ciężko zawieszonej aury. Wkrótce śnieg przykryje resztki brunatnej zieleni, zima odmieni koloryt świata. Rozbłyśnie w czystości bieli, w delikatności puchu przykrywającego wszelką szarość przyziemnego spostrzegania. Obudzi wyobraźnię.
Zegar tyka miarowo budząc zaspany wciąż poranek. Pod powiekami bajka niespełnionego snu snuje się lekkim oddechem westchnienia. Pora przebudzenia. Ktoś czeka u progu. Ktoś odchodzi znikając z kartki notatnika wyblakłym nazwiskiem zapomnienia. Wybrzmiałym akordem chwilowej obecności pozostając nieobecnym śladem pustego miejsca. Gaśnie latarnia na ganku przydrożnego odpoczynku. Pozostaje niezgaszona wierność prawdziwej przyjaźni.
Nowy dzień. Pierwszy. Za moment będzie ostatnim. Przychodzi odmienić koloryt mojego świata, odsłonić widok niedościgły do tej pory dla mojego wzroku. W nierówności swoich barw zmiennych jak nastroje próbujące przeniknąć coraz grubszą skórę mojego nie-odczuwania. Płatkami puchu i kurzu chcąc ułożyć mozaikę emocji coraz częściej ubogich i poranionych, nadwyrężonych upływem nieuchwytnego czasu. W słowach zamkniętego modlitewnika szkicując skrzydła niedościgłego przemijania. Szukam go nieprzytomnym od zmęczenia wzrokiem.
Tymczasem przyszedł grudzień.
Mieszkanie starodawne. Śniadanie w łóżku. Plotkarstwo gazeciarskie. Deszcze nieznośne. Utracenie się. I odnajdywania się radosne. Intrygi kulis i redakcyj. Maczanie palców w atramencie. Lampy elektryczne, oświetlające mgły jesienne. Bezmierne tęsknoty w pustce arystokratycznych salonów. Gorączka tworzenia wśród zadymionych kawiarni:
Grudzień.

fragmenty Prozy Poetyckiej Jarosława Iwaszkiewicza
"Kasydy zakończone siedmioma wierszami"
wyd. Czytelnik, Warszawa 1958

Kosmos w filiżance

Wyłuskuję ostatnio wolne chwile ze zręcznością żonglera, by żadnej z nich nie upuścić, nie zgubić w łódeczkach odpływających na falach przypływających w mnogości spraw niespójnie ze sobą powiązanych i zapętlających się, gdy tylko dopuścić do najdrobniejszej niedbałości ruchów. Błogosławiąc zatem bliskość Stawiska pomknęłam w niedzielne marcowe popołudnie rozpromienione wydarzeniami, które miały mieć miejsce w progach Domu Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów. Dawno tam nie goszcząc, z tym większą przyjemnością wjechałam na posesję długą lipową aleją aż do stóp domu wypełnionego wspomnieniami, szelestem niezliczonych książek, ujętego w ramach nietuzinkowych obrazów, które zdają się czasami wymykać wszelkim ograniczeniom sprawiając, że dom ożywa przycichłym echem wydarzeń wnoszonych wraz z wejściem niezwykłych gości jakże często odwiedzających ten niezwykły zakątek kultury na przestrzeni niezatartego, stopami współczesnych, czasu.
Jeszcze krótki spacer do kapliczki schowanej pośród drzew, by zasiąść w oczekiwaniu na wieczór mający wypełnić się muzyką i słowem. W 33. rocznicę śmierci Jarosława Iwaszkiewicza poświęcony, jakże symbolicznie, jego biografii. Wielu aspektom „Innego życia” rozpostartego w przeróżnych strefach geograficznych, ale nade wszystko sferach uczuciowych, przynależności do świata, ludzi, twórczości i emocji czerpanych z każdego przeżywania nowego dnia.
Pieśni Lutosławskiego w wykonaniu Anny Radziejewskiej, przy akompaniamencie fortepianowym Mariusza Rutkowskiego, mnie samą przyprawiły o dreszcze sentymentalnego rozrzewnienia przywołując z pamięci, między innymi, kołysanki kiedyś śpiewanych mi przez moją Babcię. A toż na otarcie łez dzieciństwa, a toż na oczu spokojne zamknięcie w czułości snu. I też takim niemalże snem, pewną tajemną nieprzenikliwością stała się druga część wieczoru będąca spotkaniem wokół „Innego życia” Radosława Romaniuka goszczącego w Stawisku wraz z prof. Zbigniewem Mikołejko.
Kosmos w filiżance. Przeżycie doszczętnie realistyczne, a z jakże uchwytną nutą metafizyki unoszącej się ponad rozmową tkaną z subtelności odniesień, filozoficznych rozważań, rozciągającą się jakby w doczesność niedokończonego wiecznie tematu życia Jarosława Iwaszkiewicza, będącego zawsze początkiem poznania bytu tak esencjonalnie związanego z wnikliwym, w pełni doznawanym jestestwa, ciałem i umysłem, tworzącym własnoręczny zapis własnej biografii przetykanej pomiędzy kartami swojej twórczości. Tworząc swoistą autobiografię, ukrytą w opowiadaniach przeniknionych podskórnymi i bardzo realnie doświadczanymi wydarzeniami. Niedosłowną. Dotykającą doczesności będącej przyczynkiem do przekształcenia w niekończącą się opowieść o sobie samym pod maskami zręcznie naszkicowanymi ręką Pisarza, a odgadniętymi dla czytelników przez Radosława Romaniuka. I mało co mogło umknąć uwadze z wczorajszej fascynującej rozmowy, wielowarstwowej, budującej się samoistnie z każdym słowem, rzuconym choćby jako dopełnienie, wypełnienie szczeliny chwilowego prześwitu w gęstym splocie tematu, gdyby nie przebudzona z zimowego snu mała muszką nieuchwytna dla rąk nawet tak wprawnego badacza filozofii jak prof. Zbigniew Mikołejko, który jednym gestem, choć mam wrażenie że mówił do nas całym sobą, mnie samej odebrał umiejętność oddychania, pozostawiając w nieruchomym zachwycie oniemiałej duszy, umysłu nazbyt małego dla objęcia istnego uniwersum słów, które chciałoby się zatrzymać na nieblednącej taśmie zapamiętania. Możliwość wysłuchania profesora była doświadczeniem metafizycznym, pozamaterialnym,  które jednocześnie chciałoby się w najdrobniejszych kawałeczku utrwalić w przeżywaniu własnej skromnej doczesności. 
I kiedy wciąż błądziłam, nieskutecznie próbując przeniknąć ogrom Iwaszkiewiczowskiej, nieobejmowalnej zwykłymi ramami pojmowania, przestrzeni  ujętej w filozoficzno-egzystencjalnym kontekście prof. Mikołejki, przemknął jeszcze cień Arthura Rimbaud nasycając swoją obecnością jakże gęstą od przeróżnych zapętleń atmosferę, uświadamiając, że "ja to ktoś inny", we wciąż niezbadanych fragmentach ciemnych obszarów skrytych głęboko pod skórą. Z wyznaniem jego artystycznego credo, że tylko poprzez doświadczanie materii także tych bolesnych zdarzeń, skomplikowanych relacji, najtrudniejszych uczuć, bólu straty i zasmakowania niespełnienia, dotyka się samoświadomości istnienia, doznaje dopełnienia i spełnienia wyzwalającego w artyście pokłady twórcze. Swoistego zespolenia życia ze sztuką.
Jeszcze dzisiaj filiżanka drży w moich dłoniach, kiedy myślami wracam do wczorajszego spotkania na Stawisku, a wargami próbuję nieśmiało upić, choćby łyczek, z Iwaszkiewiczowskiego kosmosu, by zatrzymać, jak najdłużej, jego smak na podniebieniu.

Oto czekamy na Ciebie w staroświeckim hallu przedpółwiekowej Anglii: kominek płonie czerwonym odblaskiem i oświeca nasze skupione twarze.

Oto bór świerkowy, pokrywający strom zbocza gór, objął nas swoim ramieniem: spójrz na nas.

Oto żółto-jedwabne pagody chińskie falują czerwonymi deseniami (Tsi-fu-la pali wonności na lakowej tacy): trzymamy się mocno za ręce, myśląc o Tobie.

Oto u stóp niebosiężnego muru, otaczającego zamek czarodzieja, czynimy podkop: chcemy ujrzeć drzwi, wiodące do jednego tylko wejścia.

Arturze.

Modlitwa do Artura Rimbaud Jarosława Iwaszkiewicza
"Proza poetycka", wyd. Czytelnik, 1958


Wielkie biografie mają swój własny rytm

Powędruję przez owo morze samotności, a pazie błękitnoocy
i pazinie poniosą swój długi, ciężki tren z żółtego aksamitu, pachnący łubinem.

On poniósł. Uniósł. Ponad doczesność. Przywołując postać Jarosława Iwaszkiewicza ponownie do życia. Innego życia. Może też po trochę dlatego, że zapełniającego się teraz uczuciami czytelników, bijącego nie jednym sercem, ale sercami wieloma, tych, którzy ujmują między palcami cienką kartkę papieru, jak płótno malarza przesiąknięte kwintesencją życia.
Zwykła karta, zdawać by się mogło, ale gdy spojrzeć na nią z boku, na jej brzeg wyraźnie wycięty prostą krawędzią wytyczającą granicę słowa, wydaje się być wąziuteńką szczeliną, przestrzenią skupiającą w sobie uczucia wzajemnego przenikania się myśli między pisarzem a czytelnikiem. Czasami przypominając spacer po cienkiej linie zawieszonej ponad płaszczyzną odczuwania, a może budowania wyobrażenia o sobie nawzajem. I to życie, które się rozsypuje na malutkie kawałeczki, na impresje, na dygresje, coś jak kalejdoskop bez symetrii nagle staje się spójną całością, uskładaną z maestrią mozaiką kolorowych szkiełek tworzących wielobarwną kompozycję zmieniającą się w zależności od tego jak pada światło naszego spostrzegania subtelności niełatwego splotu marzeń, pragnień, oczekiwań i dopełniających je rozczarowań, goryczy, morza samotności. Istne panoptikum, które dzięki finezji i talentowi biografa staje się przejmującym obrazem nietuzinkowego życia, zazębiającej się turbiny wydarzeń, które następując po sobie łączą się tworząc dzieło życia. Biografię. Jedną z najważniejszych.

Powiedziałeś mi, Pawle, że takiego życia,
Nie zniósłbyś ani chwili. Ale ja mam inne,
Które jak ciężka rzeka, skryta pod sklepieniem,
Przemyka się szerokim, choć ciężkim korytem
Ukryta - kwitnie wszakże co wiosna białymi
Kwiatami, które pachną i powoli więdną,
Słońca nie wiedzę może - ale też tym bardziej
Pełne są znaczeń trudnych, których nie wyrażę.
Nad tym życiem - to wszystko, co widzisz i ludzie
Widzą - jest tylko cieniem, złudzeniem budowy.


"Inne życie", skryte pod sklepieniem pierwszego tomu biografii Jarosława Iwaszkiewicza, zawdzięczamy Radosławowi Romaniukowi i choć zapewne trudno nie zgodzić się z Markiem Radziwonem, który w biografii politycznej "Pisarz po katastrofie" notował: Ktokolwiek pisze o Jarosławie Iwaszkiewiczu, musi mieć poczucie, że mimo wysiłków nie zdoła całkowicie poznać tej niezwykłej osobowości, odnoszę wrażenie, że Radosława Romaniuk poznał ją, może jak nikt inny. Podszedł do Jarosława Iwaszkiewicza tak blisko, jak tylko było można zbliżyć się do ogromu wrażliwości wyrytej w historii literatury polskiej, tej ciężkiej rzeki niełatwych relacji wahających się na skali temperatury uczuć, wielości emocji i potęgi artystycznego spełnienia. Poznał na tyle, choć zapewne wciąż jeszcze poznaje, na ile pozwoliły mu nie tylko dokumenty, listy, wspomnienia, dzienniki czy przepastne archiwa, ale na ile pozwolił mu sam Pisarz. Bliskość ich wzajemnej relacji. Bez niej, być może, nie byłoby "Innego życia". Bez tego, dla nich obu, spotkania w szczelinie kartki. Spotkania tak ważnego, tak ucieleśnionego w twórczym dopełnieniu, że jego znaczące znamię dostrzegli także: Instytut Książki i zespół miesięcznika "Nowe Książki" przyznając Nagrodę "Nowych Książek" za rok 2012 Radosławowi Romaniukowi, którą autor odbierze 19 lutego, jakże symbolicznie, w przeddzień urodzin Pisarza. To jak słodycz dojrzałej poziomki rozgniecionej na ustach próbujących wyrazić słowami niewysłowiony smak wtajemniczenia.
Adam Zagajewskiej w swojej książce "Poeta rozmawia z filozofem" pisał o biografach: Różnią się od innych pisarzy tym, że w zasadzie nie chcą wcale dokończyć swych dzieł. Niby śpieszą się, niby chcą dotrzymać terminu wydawniczego, przesuwanego z roku na rok ku rozpaczy redaktorów wydawnictwa, niby widzimy ich w archiwach i później gabinetach, jak całymi dniami pracują na powoli rosnącym tekstem, ale - z drugiej strony - drąży ich zarazem obawa, że czegoś nie znajdą; nie odnajdą ważnego listu, nie dotrą do ostatniego żyjącego świadka i ich opasła książka, owoc tylu lat, rezultat tylu trudów i wyrzeczeń, już po roku przestanie być definitywną biografią.
Tymczasem ja czekać będę niezmiennie urzeczona, wypatrując na półkach księgarń drugiego tomu biografii, kolejnej odsłony "Innego życia", przyjmując z pokorą wiernego czytelnika nieograniczone przestrzenie czasu, bo przecież wielkie biografie mają swój własny rytm, rosną niemal tak powoli, jak rosło życie ich bohatera.


fragmenty:
wiersz Jarosława Iwaszkiewicza
Inne życie z I tomu wierszy, wyd. Czytelnik, 1977
Prozy poetyckiej Łubin, wyd. Czytelnik, 1958
biografii politycznej Marka Radziwona "Pisarz po katastrofie"
wyd. W.A.B., 2010
książki Adama Zagajewskiego "Poeta rozmawia z filozofem"
wyd. Zeszyty Literackie, 2007

W wełnianych skarpetkach

W wełnianych skarpetkach i piżamie w kratkę stanęłam wczesnym, niedzielnym porankiem na granicy Warszawy oddzielonej ode mnie przeźroczystością budzącej się wyobraźni. Włączyłam radio. Swoją drogą czemu flanelowe koszule mają zawsze przydługie rękawy? Przyłożyłam dłoń, by poczuć pod palcami chłód zmienności i ciepło głosów poruszających tętno łagodnie unoszących się siateczek głośników. Schowałam dłonie w zbyt długich rękawach, by ogrzać zziębnietę przedwczesną, jak na niedzielę, porę pobudki, ale jakże mogłabym wtulać się w poduszkę podszytą snami wiedząc, że za chwilę mogę wyjść na spacer po zaspanym jeszcze mieście w nietuzinkowym towarzystwie jakie nigdy nie mogłoby stać się jawą. A jednak stać się nią mógło w ten szczególny poranek.
Nim wybiła siódma dziesięć, na starym zegarze, spojrzałam na czystą kartkę w nowiutkim kalendarzu. Parę dni temu z dużą dozą nieufności przekroczyłam próg ‘nowego’, jakbym nie była pewna czy to, co pod stopami wyczuwalne będzie stabilnością czy tylko cienką warstwą gotową pokryć się za moment mozaiką popękań, mnie samą łapiąc w siatkę nieprzychylnych zdarzeń. W ferworze rozbłyskujących na niebie jaskrawych fajerwerków podskórnie wyczuwałam dreszcze niepewności - co przede mną. Niepewnie stawiałam kroki na progu nowego roku. A może były to tylko dreszcze zapowiadające nadejście grypy, która właśnie rozkwitła przykrótkim oddechem?
W dopiero co miniony, niedzielny poranek, najważniejszym było jednak udanie się na spacer. Szuflada w ciężkim kredensie odsunęła się i wymknęła się z niej miękka włóczka powiązań Jarosława Iwaszkiewicza z Warszawą. Chwytałam nitkę po niteczce rozwijających się historii opowiadanych przez Radosława Romaniuka na falach "Radia dla Ciebie", w audycji "Historie z szuflady - Warszawa Jarosława Iwaszkiewicza" prowadzone przez prof. Wojciecha Marczyka. Szuflada przepastnie wciągająca w swoje wnętrze. Pozostało tylko w nią wniknąć, by nagle każda ulica, zaułek schowany na czarno-białych zdjęciach o lekko pozaginanych rogach prostował się dumnie odzyskując swoją świetność, rozbrzmiewając słowami autora biografii Pisarza. Spokojne dźwięki osiadające delikatnym wybrzmieniem fortepianu rozsypywały obrazy pod moim stopami miękko drepczącymi w wełnianych skarpetach śladami Jarosława Iwaszkiewicza i Radosława Romaniuka. Zaglądałam do kufra pełnego książek, rękopisów, wierszy napisanych na Ukrainie, stawałam nieśmiało w drzwiach "Pikadora" przyglądając się młodym poetom formującym atmosferę zasiadającą przy małych kawiarnianych stolikach w oparach dowcipu, śmiechu i błyskotliwości. Wyglądając jednak nade wszystko twarzy pełnej nieśmiałości, wyróżniającej się niewyróżnianiem w tłumie warszawskiej bohemy literackiej. Ktoś raptownie zatrzasnął drzwi kawiarni, a ja pozostając poza przestrzenią słów próbowałam zatrzymać znajomy profil kreśląc go nieporadnie na zaparowanej szybie okna. Ulica Nowy Świat nr 57.
Zbierałam ulotność drobiazgów: teatralne afisze, ogłoszenia o pokoju do wynajęcia, o pracy w redakcji, stosy zeszytów pełne zapisków z udzielanych korepetycji, notatki o wydatkach - wszystko, co układało się w obraz obecności Jarosława Iwaszkiewicza w Warszawie. Jego ślady szukania w niej własnego miejsca, emigranta z Ukrainy. Zapisywania w niej siebie, zapisywania siebie w literaturze, by poznać, zrozumieć, wyrazić (...), bo właśnie moc zatrzymywania chwil i nadawania im trwałości - walka z przemijaniem - jest największym zadaniem artysty. Starałem się je urzeczywistniać. W tych ułamkach, próbach i bezkształtnych czasami bryłach, chciałem je zachować i oddać "tobie, mój bracie".
Oddał, jakimż bogactwem swojego spostrzegania i nadawanie trwałości zmieniającemu się czasowi.
Sama zaś nie spostrzegłam nawet kiedy minęła niecała godzina i trzeba było się rozstać. Pozostaje tylko nadzieja, że na kolejną taką audycję i spacer, tak jak na drugi tom biografii Jarosława Iwaszkiewicza autorstwa Radosława Romaniuka, nie przyjdzie czekać lat zbyt wielu.

Tymczasem rok 2013 został ogłoszony Rokiem Juliana Tuwima i to jego słowa niech zabrzmią w nowej notatce zapisanej w nowym roku.
Ja zaś zabieram moją rozgorączkowaną grypę chowając stopy w wełnianych skarpetkach. Dobranoc.

Rozrosła się wspaniale wola mej twórczości.
Jest mi, jak glina palcom artysty, uległa,
Choć mocna, choć potężna, choć jak granit legła
W mej duszy, obcej żalom hamletycznej czczości.

Uznałem życie wszędzie. A w sobie uznałem,
Że jeszcze kiedyś wszystko, com posiadł, odrzucę...
Pójdę - ogromnym smutkiem może się zasmucę,
A może się i szczęściem zachłysnę wspaniałem.

wiersz Duma Juliana Tuwima
zasięgnięty z książki Piotra Matywieckiego
"Twarz Tuwima", wyd. W.A.B, Warszawa 2007

oraz fragment z przedmowy Jarosława Iwaszkiewicza
do Wierszy zebranych, rok wyd. 1968

Ty się zjawiasz wciąż na nowo

Ty się zjawiasz wciąż na nowo,
wpadasz, gadasz to i owo.
Znów, jak żywy, w drzwiach mych progu,
tak stoisz jakbyś był prawdziwy...


Podśpiewuję sobie za Dorotą Miśkiewicz spoglądając na, stojące na moim biurku, zdjęcie Pana Jarosława, z całym uwielbieniem dla niego jakie we mnie drzemie i pojawia się nieśmiałym uśmiechem w kącikach ust. Myślę o  Jego, wyczekiwanych przeze mnie niecierpliwie, powrotach, momentach kiedy pojawiał się w kolejnych literackich odsłonach w progach mojego domu, znów, jak żywy, tu i teraz, a przecież jednocześnie zamieszkując ze mną od tak wielu lat. Jego listy pełne zwiewnych zapisów pochwyconej chwili, dzienniki tak dogłębnie sięgające rdzenia jego człowieczeństwa i literackiej przynależności, dookreślające go jako człowieka i jako artystę, tomiki przenikliwej poezji osiadającej na rzęsach wzruszenia i tomy gęstej prozy wsiąkającej w podskórnie odczytywaną prawdę o jego własnym życiu. Nie przypuszczałam, wtedy, przed laty, że ze mną pozostanie wtapiając się w moją codzienność tak szczelnie, kiedy pierwszy raz otworzyłam przed nim drzwi do samej siebie.
Otwieram wciąż. Szeroko.
Ze spodeczka spogląda na mnie ciemne oczko mocnej kawy. Czy lubił ją bardzo słodką i czy ziarnka cukru przenosiły go wspomnieniami do Kalnika, poruszając w nim tkliwość lat dziecinnych?  Czy dodawał mleko, a może preferował esencjonalne espresso?
Przyznaję. Oddycham jego życiem, ostatnio grzesznie zachłannie, sycąc się każdym rozdziałem jego biografii. Szukając zarysu jego sylwetki na starych zdjęciach, wodząc palcem po linijkach jego egzystencji i próbując wyczuć pod palcami tętno jego przynależności do literackiego, i nie tylko, świata. Także tej nierozłączności przeżywanych uczuć, wielości spotykanych na jego drodze osobowości i piękna, które potrafił dostrzec i zapisać poetyckim uniesieniem.
Tymczasem on sam wciąż mnie oplata, swoją obecnością, a mnie jakże łatwo poddać się tym nierozerwalnym więzom dobrowolnie.
I tak jak urzekł mnie, być może po prostu mój Jarosław Iwaszkiewicz, bo wyczytany moją własną zdolnością lub niezdolnością wczytywania się między linijki jego zapisów i wypatrzony moimi, może nie najbardziej bystrymi, oczami, tak też urzekła mnie i wciąż urzeka, z każdą sczytywaną drobiazgowo stroną, biografia autora „Oktostychów” pióra Radosława Romaniuka.
Jego spokojna narracja, taktowna, w tle schowana czujna obecność przy Pisarzu, pełna zrozumienia i próby bezbolesnego dotarcia do prawdy o życiu nieprzeciętnym, rozpostartym między odległymi brzegami życiowej i twórczej identyfikacji, jak również zbudowanego na emocjonalnym stosunku do świata i ludzi, pozwala przekraczać niejeden próg istnienia, które budowało się drobnymi krokami na rozległej przestrzeni czasu.
Sam Jarosław Iwaszkiewicz notował po latach: "To poszukiwanie ludzkiego echa w drugim człowieku, tak imperatywne w epoce wczesnej młodości i prowadzące tak nieuchronnie do rozczarowań. To ciągłe przymierzanie się do innych indywidualności, to ciągłe oczekiwanie jakiegoś tajemniczego dopasowania i ciągłe rozczarowanie, i niemożność żadnej wspólnoty myślowej, nabrzmiewania nadziei i goryczy każdorazowego rozczarowania [...]"
„Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza” nie ma w sobie nic z brutalnej dociekliwości, co czyni ją szlachetnie się wyróżniającą, godną poświęcenia jej szczególnej atencji, wykradania chwil z zapracowanej codzienności. Dla niej warto wygłuszyć jednostajne tykanie zegara, powstrzymać rytmiczny ruch wskazówek, pokusić się o zatrzymanie zmienności pór roku. Jest przejrzystym poszukiwaniem prawdy, prostowaniem zagnieceń sprawionych czasem, niezrozumieniem, pomówieniem nierzadko. Jest oczyszczającym źródłem poznania, uwypuklającym kwintesencję wielu życiowych wyborów, zapętlających się różnorodnie relacji Jarosława Iwaszkiewicza z otoczeniem. Radosław Romaniuk stał się może najczulszym antykwariuszem oddającym się delikatnemu, ale jednocześnie dokładnemu i pracochłonnemu procesowi ścieranie patyny ze szlachetnego naczynia wypełnionego życiodajnym, słodko-gorzkim napojem doświadczania. Czyni przy tym, to tak, by nie uszczknąć z niego ani kropli, by nie zgubić smaku, proporcji, nie zatrzeć istoty całokształtu składającego się na wielkość i niezwykłość Jarosława Iwaszkiewicza. Zgrabnie docierając do cienkiej warstwy wrażliwości i zdolności do wielopłaszczyznowego przeżywania każdego dnia i korzystania ze wszystkich jego możliwych łask i upokorzeń, delektując się zachwytem i doświadczając grzechu, w odczuwaniu bólu i upojenia, przez jednego z najwybitniejszych twórców w historii literatury polskiej XX wieku.
Dzięki kształtnej rekonstrukcji życia Jarosława Iwaszkiewicza, tego swoistego „odbudowywania Istnienia” od samiutkich podstaw, od zagłębionych w ukraińskiej ziemi korzeni, poprzez dorastanie i dochodzenie do literackiej samoświadomości, Radosław Romaniuk pozwala nam samym, czytelnikom, dotrzeć do rozumienia czym było niełatwe życie na przełomie wieków, zmaganie się z niedostatkiem, przedwczesną utratą ojca, pragnieniem artystycznego spełnienia i doświadczania pierwszych uniesień, zasmakowania pragnienia bliskości drugiego człowieka. Przeżywania. Pozwolono nam podejść jakże blisko Pisarza,  a to czyni „Inne życie” innym życiem i dla nas samych, życiem splecionym z biografii Jarosława Iwaszkiewicza, ale także i tych kawałeczków życia samego biografa, który oddał cząstkę swojego jestestwa dla ukazania jakże przenikliwego portretu autora "Serenite". Dostajemy więc możliwość czerpania z obecności ich obu, między okładkami "Innego życia. Biografii Jarosława Iwaszkiewicza".
Wracam. Spoglądam na pozostające jeszcze, nietknięte moim niezaspokojonym wciąż wzrokiem, kartki z życia Pana Jarosława. Gdzieś za kolejnym akapitem powoli rysuje się cień coraz bliższego rozstania.

Ja, jak zwykle, cię poproszę:
jeszcze chwilę ze mną posiedź,
do niedzieli albo dłużej,
najdłużej jak tylko możliwe!


Radosław Romaniuk
"Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza"
tom I - wyd. Iskry, 2012

oraz fragmenty piosenki Doroty Miśkiewicz
Jakbyś był prawdziwy

Słyszysz?

Wyślizngęło się moje serce, mnie samej, i pełne drżenia, ujęte w jego dłoniach skruplatnie odnotowujących kolejny kawałek życia, otrzymuje dar innego rytmu, odmiennego brzmienia, bardziej melodyjnego, lekkiego, sprawiając, że dzięki temu ponownie przestaję przynależeć jedynie do siebie, dobrowolnie oddając się rytmice spisanych przez niego słów. Oddając je biografii Jarosława Iwaszkiewicza, która przesycona swoistą sensualnością, dźwiękiem ułożonych na pięciolinii fragmentów życia jest partyturą doskonałego współbrzmienia wszystkich płaszczyzn przeżywania. Między wzorzystym wachlarzem złożonych kartek słychać rodzący się oddech przeznaczenia, westchnienie zachwytu, rysuje się każde zagłębienie w dłoni Pisarza stające się wyrytymi liniami naznaczenia, zapisem literackiej powinności, która nadejdzie w najpiękniejszym rozkwicie talentu i wrażliwości na piękno świata, piękno drugiego człowieka w jego najdrobniejszych zagnieceniach, doskonałej formie wyrzeźbionego ciała, błyskotliwości umysłu, delikatności subtelnego dotyku spełnienia, lub całkowitego od niego oddalenia. Pozostając w głodzie niedosytu.
"Inne życie Jarosława Iwaszkiewicza" to jak rozdzielanie posklejanych deszczem opadłych liści. Nasycenie. Mieszanie barw, które przy najdrobniejszej przesadzie mogłyby się wydać nadmiarem boleśnie dosłownym. Tymczasem idąc obok czyjegoś istnienia pragnie się umiaru, może nawet niedosytu rodzącego łaknienie. Pragnienie. Na życie samo w sobie. I takiego łaknienia smakuje się na każdej kartce zapisanego, przez Radosława Romaniuka, jestestwa Jarosława Iwaszkiewicza poszukującego siebie w twórczości, w sztuce, w spełnieniu.
Dzisiaj stojąc u grobu Pana Jarosława, rozpalając niegasnący płomyk mojej dla niego admiracji, wierzyłam głęboko,  że  wciąż jest. W skrzydełkach jesiennych liści leżących na płycie, w drżeniu chłodnego popołudniowego powietrza, niespójnych ścieżkach cmentarnych zatartych stopami powracającej pamięci i bladości sylwetki malutkiej kapliczki.
Słyszysz?
Gdzieś pod gładką płytą nagrobną jest zastygłe serce, poruszające się pod każdym naszym oddechem, przychylnym spojrzeniem, przeniknięciem tomiku wierszy, zachłyśnięciem gęstością prozy. Śladem ciepłej dłoni odciśniętej na zimnej krawędzi życia i śmierci.

Złożyły się w ornament śliczne eglantyny,
Osypały je lekko drobniutkie brylantyny.
W cieniu mojej samotnej jodłowej gontyny
Przyszła radość poranku grać mi sarabandy.

A ty, na tle różanym przejrzystej aurory,
Na srebrnym szczycie wieży jak na brzegu kruży,
Przez ręce sypiąc kwiatów cieliste kolory,
Zrywając liść po liściu ze stulistnej róży,

- Słyszysz?

                               * * *

Milczenia położywszy na naszych skarbach dłonie,
Idziemy, zasłuchani w zmrokowy wody ton.

Jak kwiaty, pochylając ku skroniom swoje skronie,
Jak drzewa, gdy je żółci jesieni smutny dzwon.

Jesienne słońce gaśnie, pustkowe złocąc łęgi.
Il neige (jak u Samaina, wiesz?) d'adorables paleurs...

Westchnienie, z lekka mącąc fal ołowiane kręgi,
Rozbija się przy brzegu w arpendżiach sol-mineur.

wiersze Jarosława Iwaszkiewicza
Aubada oraz Przechadzka sentymentalna
Oktostychy, Wiersze - tom I
wyd. Czytelnik, Warszawa 1977

Co pod słowami leży niewyrażone

Mam wrażenie, że życie prześlizguje się między mną a moim cieniem rozsypującym się w szare drobinki pod wpływem zbytniego pośpiechu, osiadając warstwą kurzu na czubkach zmęczonych pantofli. Dzień kojarzy mi się z pospiesznym ich zakładaniem i zrzucaniem w progach domu zanurzającego się we wszechogarniającym przyprószeniu nadchodzącego wieczoru. Ciastko czekoladowe.
Miękkość kapci spawalnia rozbiegane stopy, wycisza swoim ciepłem i poczuciem komfortu u schyłku znikającej jasności. Przytrzymuję jej odejście światłem zapalonych lamp, stłumionych pod krągłymi kształtami słonecznych kloszy, szumem zmywarki w kuchni, której zdaje się, że może pójść w konkury z falami przysypiającego morza codzienności, rozbijając się o kanciasty brzeg zanikającego dnia, w nienaganności złożonego w kostkę prania. Późnym wieczorem zaś, kiedy nawet okulary opadają niczym ciężkie powieki próbuję jeszcze wtulić się w szerokie objęcia Jarosława Iwaszkiewicza. Czytam malutkie kawałeczki wzięte z jego życia, smakując każde zdanie jak Iwaszkiewiczowską poziomkę, przygryzając na wargach do pierwszego smaku kropli, ujętego między opuszkami palców, słowa. Poczuciu gęstej faktury druku skroplonego na białym obrusie nieskazitelnie intrygującego jestestwa, czającego się w zagnieceniach mojego niedospania. Warto nie spać, nie śnić nawet, wyjść poza obszar prozy codzienności, by podążać wijącymi się wąskimi ścieżkami kryształowych ziarenek cukru, w ukołysaniu dziecięcych pragnień i w pierwszych dźwiękach muzyki Chopina. Zadumać się w cieniu przedwcześnie zmarłego ojca małego Jarosława.
"Musiał ze swoimi zdolnościami, marzeniami, pragnieniami zamknąć się. Czytał dużo, trochę pisał, pracował cicho" - pisał Jarosław Iwaszkiewicz o jego życiu. "To wszystko. To przecie nic nadzwyczajnego. Prawda? Oczywiście. Nic nadzwyczajnego. Tak sobie. Życie jak życie. Gwiazdy takie same. W nocy spacer. Żaby w stawie rechotały. Ale nie, nie; jednak to jakieś bardzo smutne. [...] Ja jestem stary sentymentalista, [...] mi się ocieka serce na myśl o tym cmentarzu".
Brzoza w ogrodzie uderza delikatnie srebrnymi blaszkami liści.
Koniuszek księżyca zahacza o rąbek kartki przerzucając ją zawadiacko. Swoim idealnie wykrojonym profilem zalotnie wygląda sponad wierzchołków choinek śpiących w pobliskim lesie. Odkładając książkę na stolik spoglądam jeszcze na dedykację wpisaną przez autora biografii. Sny się potrafią przyśnić nawet na jawie.
Tymczasem przede mną niedługo pakowanie torby i dwudniowy wyjazd do Krakowa. Znowu w stronę niedawno porzuconego za szczytami gór Podhala.  Zamykam oczy, by przywołać niedawne obrazy.
Wstająca z dolin mgła drobnym obłoczkiem (jedynym) przemknęła po zatartym zboczu i unosząc się ku górze, przeszła niedaleko ode mnie. "Będzie jutro deszcz" - pomyślałem powierzchnią duszy, słowami, czując jednocześnie, jak zawieram braterstwo nierozerwalne z tym, co pod słowami leży niewyrażone i nigdy nie dostanie się na powierzchnię, podobne do utajonej żyły drogocennego metalu.


fragment z "Innego życia. Biografii Jarosława Iwaszkiewicza"
autorstwa Radosława Romaniuka
oraz fragment Noclegu w górach z "Podróży do Polski"
Jarosława Iwaszkiewicza


Polecany post

Tak czyta się tylko raz

Najbliższy jest mi jednak Wojtek Karpiński tym, że jak mało kto dzisiaj  zachował zdolność podziwu i przyswajania sobie tego,  co p...