Niepotrzebnie wziąłem ten notes. Pomyślałem jednak, że zamiast nudzić się, może uda mi się z jakąś literką zrobić porządek, a kto wie czy nie natchnęłoby mnie to, aby tak samo zrobić z następną, a może i następną, co przemogłoby wreszcie bezradność, która doprowadzała mnie do tego, że po kilkunastu nazwiskach rezygnowałem.
Przyszedł czas, aby swój notes otworzyć. Wyciętymi fragmentami brzegów zaznaczonych kolejnymi literami alfabetu. Notes otwierany od święta, kiedy przychodzi czas wysyłania okolicznościowych kartek z życzeniami. Przyglądam się uważnie widniejącym w nim nazwiskom. Niektóre jakby nieco wycofane, oddalione się nie tylko w mojej pamięci, ale i fizycznie, wyblakłe swoim istnieniem między kartkami notesu. Inne wciąż wyraźne, dosłownie brzmiące i niezachwianie wpisane w fakturę, nie tylko tego niewielkich rozmiarów notatnika, ale nade wszystko mojego życia. Czasem tylko jego fragmentu, strzępków wyrwanych nagłością wydarzeń, ale jakże ważnym i trudnym do całkowitego usunięcia się nie tylko ze sfery wspomnień, ale i moich wciąż iskrzących uczuć wplecionych w czyjeś w moim życiu zaistnienie.
Żadnych nazwisk i adresów nie wykreślam. Tkwią w notesie i we mnie już na zawsze. Nawet jeśli "A" już nie tak strzeliście wyprostowane czy "S" straciło na swojej wdzięcznej giętkości, każda z tych liter stojąca na początku czyjegoś nazwiska nie zagubiła się w bezimiennych kadrach minionych lat, istnieje nierozerwalnie związana ze mną i tym popękanym, pożółkłym notatnikiem.
Przekładam kolejną kartkę. Pojawia się kolejna litera. Adresy czasem oddalone od mojego tysiącami kilometrów i tysiącami niedoświadczanych wspólnie przeżyć. Niektóre z adresów mają już całkiem innych właścicieli, a jednak dla mnie są najważniejsze, jak niezapomniane lata dzieciństwa.
Ogarnąć życie. Znów nachodzą mnie wątpliwości, czy to w ogóle możliwe, czy ten zbiór przypadków, w którym mało co ma z sobą związek, jak te wszystkie imiona, nazwiska, adresy, telefony w moim notesie, jak skłonny poddać się naszej woli. Mimo to próbuję, ponieważ jednego jestem pewny, że to za mało tylko żyć. bo to nie to samo żyć, a wiedzieć o tym. Nie dam głowy, na ile i ten mój notes jest wiarygodny. Ale w nim jest prawie wszystko, czego mógłbym się o swoim życiu dowiedzieć. Przynajmniej tak mi się zdaje.
Piszę na białej kopercie kolejną nazwę ulicy, miasto i ten ogrom myśli powiązanych ze sobą, rozciągających się w różne strony na mapie geograficznej i mapie moich własnych przeżyć. Osób, które przewinęły się czasem w całkowitej cichości, a czasem zostawiając we mnie piętno wypalonych uczuć. Najtrudniej ominąć adres, który chciałoby się nanieść na gładkość czystej koperty, a który przynależny jest już do innego świata, innego adresata. Obumarły, a we mnie wciąż tak żywy. Zaklejam w niezaadresowanej kopercie wyblakłe zdjęcia i kilka bezbarwnych łez. Tymczasem notatnik pozostaje wobec nich zupełnie obojętny. Pochłania sobą tę odrobinę wilgoci pozostawiając jedynie ledwo widoczny ślad, pustkę niezdolną do zapełnienia kimkolwiek innym.
Na stoliku pojawiają się kolejne koperty tworząc wachlarz rozmaitych znajomości, przyjaźni, pokrewieństwa serc i myśli, ale i tych relacji, które się rozluźniły, jak sploty w wełnianym szaliku, który już nie daje tyle ciepła, co kiedyś, ale wciąż przywodzi na myśl miłe wspomnienia. Dlatego lubię ten moment, w którym w świątecznym karnecie pojawiają się słowa życzeń, a zaklejenie koperty to jakby akt zamknięcia pewnego momentu, czasoprzestrzeni charakterystycznej i przynależnej tylko do tej właśnie chwili. Czasu oczekiwania na święta. W kopercie zostaje zatrzymany czas, sekunda, która wymknęła sie spod wskazówki starego zegara, drżenie dłoni piszącej życzenia, drobna rysa refleksji i źdźbło rozczulenia, szczypta magii. Cząstka mnie samej, którą oddaję w czyjeś dłonie, choćby na drobną chwilę otwarcia koperty, wysunięcia z niej świątecznego karnetu i przeczytania kilku napisanych odręcznie słów.
Patrzę na koperty myśląc o tych wszystkich, do których są skierowane. I może nawet jestem dzięki temu, że patrzę. Nie musiałem sobie niczego wyobrażać, nie czułem nawet, że jakiekolwiek słowo chce się we mnie narodzić, bo wszystko było w tym patrzeniu. Niekiedy nawiedzało mnie wręcz poczucie, że to patrzenie jest niezależne od mojego istnienia. Tylko czy możliwe jest istnienie świat niezależnie od człowieka? Któż by go wówczas przeżywał, doznawał, potwierdzał? Co poza człowiekiem mogłoby zapewnić istnienie światu? I może do tego sprowadza się nasza niezbędność?
Dla mnie wysłanie kartek świątecznych do niezbędny element świąt, podtrzymywania relacji z osobami bliskimi i tymi, którzy istnieją w oddaleniu od mojego kawałka świata, ale tworzą jego ważną cząstkę.
Dlatego życzę Wam nade wszystko nieulotności międzyludzkich
relacji
i wiary w bezinteresowność drugiego człowieka. Dojrzenia gwiazdki na niebie, niosącej ze sobą jasność i nadzieję. Ciepła i szczypty magii, które nie znikną, kiedy święta zostaną już jedynie mgiełką wspomnienia.
fragmenty z książki Wiesława Myśliwskiego
"Ostatnie rozdanie", wyd. Znak, Kraków 2013