Jacka Gutorowa. Życie w rozproszonym świetle.


granice mojego języka oznaczają granice mojego świata

Jakże bezbrzeżnym wydaje się być świat Jacka Gutorowa wobec którego staję obnażona w bezradności nakreślenia granic własnego podwórka. Oczy zanurzając w miękkości zarysowanych słów plastycznie kształtowanych jego palcami, nasyconych barwami wyrazów i wielością znaczeń zmniejszających kontrasty zestawionych ze sobą powtarzalności obrazów. Próbując zakorzenić się na płaszczyźnie zrozumienia roli każdego słowa. Obserwowania sceny pisania. Doświadczając innej rzeczywistości myśli, odmiennego języka, innej egzystencji i przyswajanych intencji. Próbując wyjść "poza zwykły akt czytania" w poszukiwaniu cienkiej linii łączącej znaczenie zdań, interpunkcyjnych przystanków, zatrzymań dla znalezienia równowagi w przywoływanych sekwencjach tekstów. Odmiennego światła spostrzegania i interpretacji. Wchodzenia pod warstwę druku, grubą skórą naciągniętych na kartki słów, szukając ukrytego kontekstu. Tożsamości. Przyglądając się powiązaniom w relacji pisarza do czytelnika skupionego na nasyconej lekturze świadomego obcowania z trwałością myśli intelektualnej, przemierzania wędrówki duchowej i poszukiwania sensu bytu. Gdy dociśnięty do podniebienia język zagłusza niewyartykułowany jeszcze dźwięk na pomoście budowanego w każdym akcie czytania, dialogu.

Literatura może i powinna zaistnieć jak rozmowa. To jakby korekta wcześniejszej tezy - literatura dąży do odsłonięcia obecności sensu, ale jest to możliwe wyłącznie w przestrzeni mowy i rozmowy, a zatem w przestrzeni pomiędzy pisarzem/autorem a czytelnikiem/krytykiem. (...)

Współtworząc sensy nieujawnione. Doszukując się spoczywającego, po drugiej stronie zapisu kaligraficznego, znaczenia. Szukając siebie, w podszewce sylab i ściągniętych, pętelkami cudzysłowów, myśli pochwyconych z egzystencjalnych rozważań i filozoficznych traktatów. W podejmowanym wysiłku odnajdywania. Wchodząc we wnętrze tekstu, rozcinając tkankę łączącą słowa by poczuć smak początku tworzenia, poprzekładanych wieloznacznością warstw intencji i soczystego miąższu twórczej żywicy sklejającej znaczenia i podteksty. Dostrzegając niewyrażone bezpośrednio aluzje i ukryte tonacje w rytuale czytania. W jego rytmie. Tonacji. Brzmieniu. Kierując się logiką lub intuicją, innym tempem i akcentowaniem, ale zawsze próbując nie tylko dotknąć sedna interpretacji, ile uczestniczyć we wrażliwym współtworzeniu. Szukaniu i nadawania sensu.

Uważne, krytyczne czytanie nie ma nic wspólnego z biernym przyswajaniem sobie czyichś myśli i intencji. To również nadawanie sensu. Mówiąc aforystycznym skrótem: czytając, współtworzymy. Z jednej strony odnajdujemy w sobie intencję tekstu, z drugiej zaś w samym tekście odkrywamy siebie. (...) A zatem każda zaangażowana lektura przedłuża trwanie literatury i zarazem poszerza jej sens, choćby miło to być poszerzenie minimalne.

Szesnaście esejów.
"Tekstów o charakterze ulotki odsyłającej do innych tekstów (...) wsuniętych pomiędzy inne teksty, naszytych jak aplikacja, na wpół żywych życiem dzieła, choć ono samo śni sny, zwinięte w sobie" - jak pisał Jacek Gutorow w "Księdze zakładek".

Szesnaście rozmów.
Zamyśleń. Rozważań. Analiz czujności czytania, świadomego aktu lektury będącego, jak uważał Proust, drogą do duchowego rozwoju, dostrzegania wieloznaczności tekstu. Poszerzania granic wrażliwości i literackiej wyobraźni. Powiększania przestrzeni własnego języka w obcowaniu z tekstami będącymi biografią intelektualną: Ludwiga Wittgensteina, Hansa-Georga Gadamera, Marcela Prousta, Franza Kafki czy Hannah Arendt i Martina Heideggera, Edwarda Saida, a także samego Jacka Gutorowa wpisującego się w grono przywoływanych przez niego twórców myśli i słowa.

"właśnie w tej chwili pragnę literatury gwałcącej wszystkie kanony literatury ekscesu i wykroczenia, takiej, która nie pozwoli nam zasnąć, lecz będzie drążyła nasze myśli na jawie i we śnie".

Życie w rozproszonym świetle. Eseje - Jacek Gutorow
wyd. Ossolineum,  Wrocław 2016

oraz fragment wiersza "Parataksa" Jacka Gutorowa 
z tomiku "Inne tempo" wyd. Biuro Literackie 

Życie w rozproszonym świetle. Eseje.


Ślady Ludwika Heringa

"Po Śladach tak bardzo przez Ciebie przecenionych 
(choćby dlatego, że to taki okruch) nie drukowałem i nie napisałem nic."
Z listu Ludwika Heringa do Józefa Czapskiego


Noc nawlekała przez grube oczka igieł gęste nitki dziergając z uporem kotary zsuwające się na ziemię. Zostawiające wyraźnie ślady wklęśnięcia ziemi spijającej krew z bezimiennych ran. Żywej tkanki pamięci dającej lekcję nieistnienia. Przenikania niczym ziarenka piasku między kamieniami policzków odrętwiałych od ciągłych upokorzeń. W przeszywającym nerwie życia naciągniętym do bólu pomiędzy murami getta dźwiękiem bezgłośnego jęku i klapaniem okienka na strychu. Cichym stukotem pod drewnianą podłogą. W cieniu rzeczywistości wykorzeniającej z człowieczeństwa, żałobie przywdziewanej każdego ranka spoglądającej z lustra nieruchomymi oczami.
Wiatr unosił warstwy popiołów tworząc na tle nieba rozwarte skrzydła milczących grobów i wypalonych domów. W zamilknięciu nasłuchując podejrzliwego pulsowania pod skórą wychudłych, wysuszonych słońcem dłoni. Długich palców wygiętych niczym znak zapytania, próbujących uchwycić umykający uśmiech dziecka.

Wypukłe długie powieki łatwo opadają na niepotrzebne teraz oczy. Dwie delikatne rysy wzdłuż nosa aż do ust precyzują przezroczystą twarzyczkę wyniosłym, wtajemniczonym wyrazem dojrzałego cierpienia.

Z kołysek wypadały wyblakłe bajki. Krople deszczu rdzewiały nim spoczęły w ziemi przebiwszy się niczym pociski przez cienkie gardła rynien. Skrzypiały bocznice kolejowe i wagony wypełnione stęchłym oddechem niknącej nadziei. Pogrzebanego życia i smaku kulek chleba maczanych w przydrożnym rynsztoku. Dusił smak przełykanych kartofli polanych wodą i zapach zgnilizny pochłaniającej niedopalone stopnie schodów.

W ponurych korytarzach, w gęstych cebulowych oparach, kłębiły się pod nogami umorusane bachory, coraz to nowe i nowe. Wrzeszczały chmarami na podwórzu i obsiadały rynsztoki na ulicy. Dorośli brodacze i rozmemłane kobiety mnożyły ten rozgwar wieczną nerwową bieganiną i podnieconym szwargotem. Stuletnie Żydówki tylko siedziały nieruchomo przy norach sklepików, a wieczorem, przylepione rękami do muru, szły ostrożnie - jak brzegiem wykopanego u stóp grobu.

Ślady wrośnięte w pamięć zeszły z linii frontu wyodrębniając trzy obrazy. Zilustrowane palącymi wspomnieniami i ciężarem własnych doświadczeń. Trzy opowiadania okupacyjne zanurzone w warstwie wciąż żywej niezgody na okrucieństwo pochłaniając radość podnoszącego się ze zgliszczy i wojennego absurdu życia. Obrazy malowane w zgrozie niedawnych wydarzeń, by farba nie zaschła na świeżym wciąż płótnie własnego przetrwania.
Ślady. Zieleniak. Meta. Trzy wstrząsające opowiadania Ludwika Heringa.
Na długo nie pozwalają zamknąć oczu.

"Ślady. Opowiadania" Ludwik Hering
wyd. Czarna Owca, Warszawa 2011

Opowiadania. Ślady. Zieleniak. Meta. Wydawnictwo Czarna Owca


Dom obu tajemnic - Józef Czapski / Ludwik Hering

Ten, który kocha, poznaje. Biedny jest, kto nie kocha.
Jak przed pogańskim wzorkiem święte hostie
niezliczone życia wydadzą mu się pospolite.
Temu tylko, kto kocha, zabłyszczy Różnorodność
i stanie mu otworem dom obu tajemnic:
tajemnicy bolesnej i tajemnicy radosnej.
Kocham cię, Błogosławiona chwila,
gdy zakochałam się w tobie.
Elsa Morante "Alibi"
tłum. Konstanty A. Jeleński
"Chwile oderwane", wyd. słowo /obraz terytoria

Długo zbierałam się na odwagę, aby napisać kilka słów, o jednej z najbardziej przejmujących korespondencji, w dokuczliwej obawie, by nie zburzyć delikatnej struktury wyznań zebranych w listach odzwierciedlających wrażliwość na sztukę i wrażliwość sztuki życia. Podskórnego drżenia uczuć. Konieczności istnienia dla siebie. W sobie nawzajem odnajdującej uzasadnienie egzystencji naznaczonej trudnymi doświadczeniami kształtującymi indywidualne widzenie świata. Przeglądając się w źrenicach oczu patrzących z daleka, choćby ich wyraz nie oddawał całkowicie zgodności charakterów i opinii, ale łączył ich nicią nierozerwalnego oddania. Splecionych w nienasyceniu obcowania ze sobą. Scalających lata rozłąki narzuconej biegiem historii. Ogromu troski o siebie i swoje talenty. Swoistości naczyń połączonych zamkniętych w ciszy trudnych do wypowiedzenia na głos pragnień. Eliksiru na własne zwątpienia, niewiarę w swoje moce twórcze. Dzieląc się jednakowoż swoimi "stanami muzycznymi". Rysunkami. Pantomimą czy baletem słowa, jak określał swoje próby literackie Ludwik Hering.

Nic – tylko jeden cieniutki ból, jakby włos zaczepiony o guzik ściągał skórę karku. - Raptem ulga - tułów zrywa strzępy ścięgien i pada przy śpiącym. - Otwarte oczy patrzą w ziemię. - - - Bezgłowy kadłub porusza się - przyklęka - wodzi palcami po podłodze - szuka - znajduje - wstaje - maca rozkrzyżowanymi ramionami po murze - szuka końcami stóp gruntu - podchodzi do pieca. (…) Przerażone oczy nawleczonej na nitkę świadomości głowy - widzą --- (...)”

Wzmacniając wiarę w sens swoich artystycznych poczynań. Podejmowanych prób tworzenia od nowa. Z ogromnym trudem z jakim jest życie zaczynać od początku Z przeszywającym lękiem zrywanych nitek więzi zbyt długiego niekiedy milczenia i nawlekania ich ponownie by załatać niewypełnione słowem przestrzenie odosobnienia.
Korespondencji przesiąkniętej nieodłączną potrzebą przemierzania własnych upodobań, kontrastów światła padającego na kawałki ziemi niosącej ciężar ich stóp i dotkliwość wojennych wspomnień. Niemierzalnej, w żadnej skali matematycznej, tęsknocie. Niewyrażalnego przeżywania oddzielnych chwil, "zmysłowej radości życia", choć rozdzielonej niezaspokojonym głodem bliskości zapisanej w epistolograficznym akcie oddania. Szczerości rozpostartej do wejrzenia duszy, z jej cieniami i choćby nikłymi rozbłyskami rozjaśniającymi mrok podwojonej samotności. Wnikliwości z jaką czytają siebie nawzajem.

Wysłałem Ci list i już chcę pisać dalej. Bo pisać mało, to jakby nic - a wtedy chciałoby się pisać ciągle. Po napisaniu mam skrupuły (głupie), że piszę o swoich ciągle sprawach i wątpliwościach, ale wiem, że te skrupuły nie mają sensu - bo naprawdę ja nie mam nikogo, któremu bym mógł pisać jak Tobie, nikogo, który by mógł mnie usłyszeć   j a k  Ty i przed którym naprawdę się nie wstydzę być taki jaki jestem bez "uróżowienia" ani bez pamfletu na siebie."

Listy Józefa Czapskiego i Ludwika Heringa to wielkie wyzwanie: czytania i patrzenia. Czułości z jaką trzeba objąć osamotnione serca i uczucia rozpostarte ponad wyznaczonymi granicami, pomostami wszelkich możliwych do nakreślenia międzyludzkich relacji, na siatce współrzędnych geograficznych naznaczonych tęsknotą i potrzebą wyglądania siebie. Szukania spełnienia w żarliwości słowa, w grudce zaschniętej farby na białym płótnie dającym możliwości samospełnienia nie tracąc gruntu, choć kurczącego i sypiącego się, pod nogami. Realizmu otaczającej rzeczywistości dostrzegającej okrucieństwo świata. Poddając się chwilom zwątpienia w sens życia, niedomaganiom fizycznym, upadkom ducha, przemęczenia, ale jednocześnie nie tracąc spostrzegania piękna, choćby w detalach czucia formy i słowa, w konieczności pracy i wysiłku będącej źródłem oddechu. Usprawiedliwienia życia.

(...) ja już mocno podstarzały, przemęczony i marny, gubiący papierki, zapominający - jednocześnie  o d e j ś ć  nie mogę - to wiara ludzi tam, może, że ich kocham, że ludzie, którzy wzajemnie ze sobą są źle czy wcale, mają od mnie zaufanie, więc jak zawsze staram się kleić, co się rozkleja. (...) Chciałbym umrzeć nieraz - bo naprawdę nieraz daje mi się, że nie mam czym żyć, czym oddychać. (...) Ale to są ułamki sekund - ale w gruncie pragnę szczęścia i życia - i świata, gdzie by nie wisiał miecz Damoklesa na głową każdego z nas, gdzie jest poczucie    c z a s u   i   p r a w a   wypełnienia tego czasu miłością i sztuką. 

Czytam. Z zapartym tchem przenikając delikatną tkankę niezwykłego oddania dwóch nietuzinkowych postaci. Prostotę ich uczuć, siłę przyjaźni i ogrom udzielanego sobie wsparcia. Miłości zbyt silnej by ją odeprzeć. Metafizycznego współodczuwania w potędze pamięci. Smaku filiżanki herbaty i paczki papierosów. W egzystencjalnych rozważaniach ukazujących siebie, w autentycznym, do bólu przeszywającym, gęstym autoportrecie artystów poszukujących spełnienia. Bliskich i odrębnych. Wiernych sobie na dnie niespokojnych snów podszytych lękiem pierwszego świtania.


A my czuliśmy, jak nas mgła tajemna spowija,
Jak pod stopę się kładzie ziemia niczyja -
Ale księżyc feluką ze srebra
Przeciął mrok, wspólną noc nam odebrał...

Anna Achmatowa
Z cyku "Stronice Taszkienckie"

Józef Czapski, Ludwik Hering
Listy 1939-1982 - tom 1
wyd. Fundacja Terytoria Książki

Listy - tom 1

Listy - tom 1

Polecany post

Tak czyta się tylko raz

Najbliższy jest mi jednak Wojtek Karpiński tym, że jak mało kto dzisiaj  zachował zdolność podziwu i przyswajania sobie tego,  co p...