Bezdomność
Rzęsy w atramencie
Pora na rysunek
Cedzone słowa
Nieobecność
Chłód spływa między łopatkami prostując plecy. Brakuje mi tchu. Resztkami sił zmywam Twój oddech ze ścian przedpokoju. Zaciskam palce klejące się od bolącej gęstości wspomnień. Płuczę łzy w starej misce i wywieszam na sznurku. Wilgoć w łazience nie pozwala im wyschnąć. Kapią rytmicznie do wanny, nietaktowne w swojej nieustępliwej powtarzalności. Ciągną się za mną niczym melodia płynąca z radia rozbijając śmiertelną głuszę szpitalnej sali. Pozbiera myśli. Wypełni rozpacz skuloną na kuchennej podłodze jak osierocone dziecko.
Zbieram tabletki. Flakoniki złudzeń. Dwa lata walki. Ktoś dzwoni. Nie mam siły otworzyć drzwi. Bezradność zawieszam na klamce i chowam do szuflady kolejną parę Twoich okularów. Przygniata wielość przedmiotów, nieprzeczytanych gazet, świętych figurek i nieomodlonych na kolanach różańców. Zimno. Nocą przychodzisz i wciskasz się pod moje powieki. Wtulam się w Twoją nieobecność szukając pulsu życia w załamaniu zimnej pościeli. Dusisz się i otwierasz oczy. Biegnę otworzyć okna. Zachłannie chwytam powietrze. Przyłóż swoją dłoń do moich ust. Proszę. Ucisz mój krzyk. Mamo.
W ciemności
Wojciech Karpiński. Ballada zewnętrznego życia.
Odrobinka życia
Tadeusz Kantor, Niech szczeznąz książki Piotra Pazińskiego "Poprzecierana rzeczywistość"wyd. Austeria, Kraków - Budepeszt 2015
Kocha się tego, któremu najbardziej chce się opowiadać
Myślę, że wiem najważniejsze
Dlatego też, Joseph, jestem tak poruszony, że odczułeś potrzebę ofiarowania Bogu twoich nóg w zamian za moje. Wiem, że w uczuciach nie można się powstrzymać od takiego pragnienia, ale w każdym razie nie wierzę, aby Bóg Cię wysłuchał i liczę na to. Wszyscy bowiem musimy przyjmować wypadki życia, których sensu nie rozumiemy. I nikt nie może ich znosić zamiast nas (...) Jakże nowe jest cierpienie dla każdego człowieka, skoro się pojawi; pozostaje zawsze dziewicze, choć spało ze wszystkimi.
Listy bez naznaczonych dat. Ponadczasowe. Aktualne w szczerości osobistych przemyśleń i prostocie najważniejszych prawd. Przepojone swoistą spoistością artystycznej przenikliwości i woli pracy nad sobą. W umiejętnym doborze kolorów i form życia obserwowanych z wierzchołków drzew. W kolekcji rysunków ołówkiem. Wizji obrazów. Obrysie relacji i poglądów uchwyconych w grymasie bólu. Bezsilnych zmaganiach z wydarzeniami historii osadzonej w granicach i poza granicami Francji. Wytrwałej ucieczce przed zobojętnieniem. Niespiesznej modlitwie w Notre Dame. Dbałości o detale uchwycone w błahostkach codzienności: „wtorek rano”. Wyzwolenie z trwogi.
Idziemy zwężającą się dróżką
Przy śniadaniu
Znowu urodziła się zbyt późno
Zmagania
Cedzić mozolnie przez gęste sito poranka. Rozdrabniać ich znaczenie do warstwy rozwiewanego wiatrem popiołu. Pożółkłych liści w jesiennym ogrodzie. Spalonych nadziei na głębszy sens ich istnienia.
Dotykam zamilknięcia świata w szepcie Twoich snów zostawionych na poszewce poduszki. Kropli deszczu zmywających resztki pośpiesznego oddechu zamykanego za chłodem mglistej bieli. Nieustannie szukam swojego miejsca w czasie. Zapomnianych przestrzeni w poranionych zmaganiach z przeszłością.
Mozolnie nawlekając słowa układam bajki o więdnącej trawie.
Na agrafkach
Rozpinasz agrafki spinające zbierane skrawki umykających chwil. Wypuszczasz z siebie, niczym duszne powietrze, fastrygowane fragmenty pozwalające na stwarzanie pozorów nierozerwalnej całości trwania. Na agrafkach odliczasz czas gdy ostre zakończenie krótkiego drucika wymyka się z zapięcia wbijając w opuszek palca. Krew zbyt gęsta zastyga szybko pozostając zasklepionym kodem traconej chwilami tożsamości. Czujesz się niczym poduszka do igieł. Niepodobna do siebie.
Tymczasem czas się nie zatrzymuje. Nawet w chwili śmierci. Idzie dalej. Związuje skrzydła motyli. Wnika w warstwy kompostu zmieniając go w pachnącą, ciepłą ziemię. Przywracaną do życia warstwa po warstwie. Próbujesz tak samo. Odradzać się z odpadków. Zeschniętych roślin. Skoszonej trawy. Siadasz z książką w ręku sczytując cudze słowa kartka po kartce a druk liter kruszy się jak główki zapałek, pocierane o wąski pasek draski, niezdolne rozniecić wewnętrznego żaru. Czujesz się podobnie. Wypalona. Niepodobna do siebie.
Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii.
Ziemi niczyjej i w każdej grudce przynależącej do jej mieszkańców. Wabiącej turystów i przyjezdnych, którym na moment zdawać się może, że czubkami palców dotknęli nieba, początku i końca świata.
![]() |
Łyk modlitwy na dobranoc
Krople porannej rosy
Patrząc w niebo milczące ponad ciemnymi płytami chodników zdrapujesz resztki wspomnień z podeszwy pogubionych kroków. Sznurowadłami związując kawałki zatraconych istnień. Koniec z końcem. Stoisz na wycieraczce wczorajszego dnia zmierzając donikąd.
Tomiki wierszy zakwitają na parapecie
Natasza Goerke. Tam.
Miasteczko w Islandii
Mechanizm wskrzeszania
Drugie spotkanie Macieja Miłkowskiego

Klisze wspomnień
Zamykają moje oczy bym nie ujrzała własnego zdziwienia rozwieszając klisze wspomnień plączących się w supełki niczym paciorki różańca. By wymodlić niepamięć znikającą spomiędzy plastikowych ramek po starych slajdach. Próbując zatrzymać fragment przenikającego obok czasu we framudze pustego okna. Obejmując swoimi ramionami w obraz skradzione niespiesznie spojrzenie twoich źrenic. Wypełniając pustkę przypadkowością gestów zawieszonych w rozproszonym świetle bladej pajęczyny rzucającej cień ponad horyzont wyłaniającego się świtu w ulicznym teatrze marionetek. Nasłuchując odgłosów deszczu dudniącego w szyjach zardzewiałych rynien. Dźwięków naciągniętych na stary smyczek do skrzypiec. Obmywając stopy ze śladów dawnej obecności. Nasłuchując znajomych kroków na plecionce pociemniałej wycieraczki. Oddechu zawieszonego na klamce z karteczką "nie wchodzić".
Twarze umarłych przychodzą tylko w snach.
Czasami na Stawisku czasem na Sycylii
I nie wróciłeś. Marceline Loridan-Ivens
Kartka odciśnięta, po krótkiej nocy, na twarzy spływa stróżką czarnego atramentu wnikając między zaciśnięte wargi. Każdą niezagojoną raną dostając się do krwioobiegu niosąc w sobie nastrój i niepokój budzonego niewysłowienia. W wyschniętej krtani niezdolnej wypowiedzieć żadnego ze słów stając się milczeniem trudnym do przełknięcia. Oblekając w nim świt poranka aż po mrok nadchodzącej po cichu nocy zaciągającej kurtynę unoszących się drobinek, pokruszonych niczym poranny rogalik. Pierwszy łyk kawy powoli rozchyla powieki.
Zwalniam. Wtedy myślę o tobie. Widzę, ten liścik, który mi tam przekazałeś, ten skrawek wyświechtanego papieru, rozdarty z boku, prawie kwadratowy. Widzę twoje pochylone w prawo pismo i cztery czy pięć zdań, których nie pamiętam.
Przekładam kartki szukając zapomnianych słów. Na cienkiej granicy stawianego myślnika łączącego Auschwitz i Birkenau, pomostu między dwoma światami dziecka skazanego na szukanie przetrwania, sposobu na przeżycie w rzeczywistości życia nie przypominającej, wyglądając znajomej sylwetki po drugiej stronie myślnika. W oparach duszącego gazu, dymów znikających istnień, bezimiennych ciał zapadających się w wyjałowioną z człowieczeństwa ziemię pełną stosów rozerwanych ubrań, zabawek, które nie znajdą się w małych dziecięcych rączkach, monet pozbawionych dźwięku w zaszytych podszewkach, połamanych ramionach menor, butów których ślady pozostaną na zawsze wciśnięte w ziemię i warstwie prozaicznych pragnień urastających do oczekiwania na cud w świecie przepełnionym obecnością duchów. Rzeczywistości sprowadzającej człowieka do sztuki, egzemplarza, liczonego na codziennym apelu, naznaczonego numerem, ironicznie tym bardziej podkreślającego przynależność, tożsamość, której nie sposób odebrać nawet wymazując na zawsze nadane kiedyś imię.
Człowiek popadał w wewnętrzną hibernację, żeby nie umrzeć. Dobrze wiesz, że tam dusza zastygała, że przyszłość oznaczała pięć najbliższych minut, że zatracało się świadomość samego siebie (...) Nie owijałam w bawełnę, przywykłam do śmierci. Stałam się twarda jak ci starzy deportowani, którzy witali nas w Birkenau, nie siląc się na słowa dodające otuchy. Ci, którzy przeżyli nie znoszą łez innych. Bo mogliby się w nich utopić.
Nie płaczę. Czytam kolejną kartkę jak została napisana. Z dystansem. Spokojnie. Bez rozedrganych emocji, które mogłyby nie pozwolić dokończyć wypowiedzenia koniecznych do wybrzmienia słów na zawsze pozostawiając je w ciemnych barakach, na twardych deskach prycz i milczących komorach gazowych. Składają się powoli, wywlekane z odrętwiałej pamięci, wychodząc z wagonów wspomnień w długim liście do ojca stającym się świadectwem, spowiedzią, obmyciem z wydarzeń pozbawionych radości przetrwania, wciąż czując głód i powłócząc z wyczerpania nogami drepczącymi między pokojami zamku Gourdon. Szukając utraconej cząstki siebie, obecności ojca dla którego przeżyła. Pozostając przy życiu dla kilku zapomnianych z jego listu zdań, w drganiu wolności i sensie, w których mogła go odnaleźć. Ponownie się z nim spotkać wciąż w dłoni trzymając myślnik między Auschwitz i Birkenau łączący ich dwa światy.
(...) więc jeśli szperam nadal w zakamarkach pamięci, by odnaleźć kilka brakujących mi wersów, choć jestem pewna, że nigdy ich sobie nie przypomnę, to dlatego, że zrobiły sobie zakątek w mojej głowie, miejsce, w które uciekam z tym, czym nie potrafię się podzielić z innymi, z niezapisaną kartką, na której mogę jeszcze z tobą rozmawiać. Wiem, że w tych kilku słowach krył się ogrom miłości. Szukałam jej potem przez całe życie.
Jacka Gutorowa. Życie w rozproszonym świetle.
"Tekstów o charakterze ulotki odsyłającej do innych tekstów (...) wsuniętych pomiędzy inne teksty, naszytych jak aplikacja, na wpół żywych życiem dzieła, choć ono samo śni sny, zwinięte w sobie" - jak pisał Jacek Gutorow w "Księdze zakładek".
Szesnaście rozmów.
Ślady Ludwika Heringa
Noc nawlekała przez grube oczka igieł gęste nitki dziergając z uporem kotary zsuwające się na ziemię. Zostawiające wyraźnie ślady wklęśnięcia ziemi spijającej krew z bezimiennych ran. Żywej tkanki pamięci dającej lekcję nieistnienia. Przenikania niczym ziarenka piasku między kamieniami policzków odrętwiałych od ciągłych upokorzeń. W przeszywającym nerwie życia naciągniętym do bólu pomiędzy murami getta dźwiękiem bezgłośnego jęku i klapaniem okienka na strychu. Cichym stukotem pod drewnianą podłogą. W cieniu rzeczywistości wykorzeniającej z człowieczeństwa, żałobie przywdziewanej każdego ranka spoglądającej z lustra nieruchomymi oczami.
Na długo nie pozwalają zamknąć oczu.
![]() |
Dom obu tajemnic - Józef Czapski / Ludwik Hering
Czytam. Z zapartym tchem przenikając delikatną tkankę niezwykłego oddania dwóch nietuzinkowych postaci. Prostotę ich uczuć, siłę przyjaźni i ogrom udzielanego sobie wsparcia. Miłości zbyt silnej by ją odeprzeć. Metafizycznego współodczuwania w potędze pamięci. Smaku filiżanki herbaty i paczki papierosów. W egzystencjalnych rozważaniach ukazujących siebie, w autentycznym, do bólu przeszywającym, gęstym autoportrecie artystów poszukujących spełnienia. Bliskich i odrębnych. Wiernych sobie na dnie niespokojnych snów podszytych lękiem pierwszego świtania.
A my czuliśmy, jak nas mgła tajemna spowija,
Jak pod stopę się kładzie ziemia niczyja -
Ale księżyc feluką ze srebra
Przeciął mrok, wspólną noc nam odebrał...
Anna Achmatowa
Z cyku "Stronice Taszkienckie"
Polecany post
Tak czyta się tylko raz
Najbliższy jest mi jednak Wojtek Karpiński tym, że jak mało kto dzisiaj zachował zdolność podziwu i przyswajania sobie tego, co p...

-
Ten moment przebudzenia, gdy pojawiają się pierwsze myśli dnia; człowiek zadaje sobie pytanie - skąd się tam biorą, oczekując naszej świ...
-
Znajdujesz coś takiego albo od kogoś dostajesz i próbujesz tropić przeszłość. Nie przypuszczałam, że tak niełatwym będzie dobranie słów...