Dukla. To było pierwsze spotkanie. Uzależniające. Nienasycone. Plastycznie doskonałe, bo utkane z nitek spostrzeżeń, doświadczeń, przynależności do ziemi, wsi, spowolnienia i piękna prostoty. Giętkości słów, bo literatura jest siłą, potęgą w samej swojej materii. (...) język potrafi zabijać, zniewalać, wywracać światy.
Mimo wielokrotnych do Dukli powrotów, ona wciąż wywraca mój świata. Jest niezmienną ucieczką w inną czasoprzestrzeń, gdzie koty przechadzają się po parapetach nagrzanych słońcem, letnie sukienki schną na sznurkach wabiąc motyle i męskie spojrzenia, czas przygląda się sobie w lusterkach mijanych samochodów i wyprzedza je za rogiem bezdroży, nad którymi unosi się zapach ulotności, traw i bańki mydlane. W miękkiej rzeźbie Dukli deszcz zamienia się w rozsypane paciorki różańców, a święci spoglądają w głąb dnia z obrazów wiszących w ciemnych izbach. Profil księżyca smaga marmurowe stopy Marii Magdaleny a ciche modlitwy omdlewają u bramy klasztoru Bernardynów. "Dukla" Andrzeja Stasiuka. Plasterek cytryny w cukrze.
I znowu czuję smak zmieniającej się czasoprzestrzeni. "Życie to jednak strata jest" wyrażona w prostocie i prawdziwości słów. Spowolnionej codzienności na drewnianej werandzie z dala od zgiełku miasta, filozofii spotkań, nieistniejących wartości i współczesnej popkultury. Tam, gdzie prawdziwa wolność jest samotnością. Bez poglądów, bez niczego. Pustka. I definiujesz swoją samotność wobec świata, wobec śmierci.
Andrzej Stasiuk definiuje. Swoje życie i życie wpisane w ten swój kawałek ojcowizny. Nakreśla mapę podróży geograficznych, ale też wędrówek wewnątrz siebie. Przywołuje muzykę Boba Dylana, poezję Wojaczka, piękną twarz Becketta i ostrość rysów Krisa Kristoffersona. Ponowie uwodzi. Detalami, szczegółami, prozą Haupta i Schulza. W tej sztuce uwodzenia słowem jest niezrównany. Nie sposób mu się nie poddać zmieniając kąt spostrzegania i doświadczania dotyku świata, gdzie literatura żywi się życiem, a jednocześnie je napędza. Zatrzymania się nad grobem, unikania mówienia o odchodzeniu, zmagania ze śmiercią odbierającą bliskość a pozostawiającą rozwianą po świecie garstkę prochów i płomyk światła zapalanego dla pamięci. Szkieletu bez odzienia. Dowód czyjejś bytności i świąt Zmartwychwstania pachnących kadzidłem.
"Życie to jednak strata jest" zatrzymuje w biegu. Zmusza do zadumy. Medytacji. Pochylenia się nad człowieczeństwem i człowiekiem w ogóle. W okropności historii zakopanej w ziemi, spalonej na stosach w Bełżcu i obojętności pitej ze szklanki przy wagoniku w Brzezince. Niechcianego dziedzictwa i popiołów krążących nad cmentarzyskiem bezimiennych istnień, naszych narodowych kompleksów, nierozumianego skażenia złem i nieporadnością w próbach zmycia z siebie przesiąknięcia Zagładą. W trudzie i nieumiejętności opowiadania o Holokauście. Stasiuk zbiera nasze ułomności, paranoje oglądania się w cudzych odbiciach, obnaża nasze słabości i obleka w surowość słów zawieszonych ponad ziemią niczym zniekształcone wydłużeniem postacie na obrazach Chagalla. Oczekuje uczłowieczenia, bo warto walczyć o siebie, by nie żyć tak krótko i bez smaku.
"Życie to jednak strata jest", że nie zdążę przeżyć tego wszystkiego, na co mam apetyt, bo tego jest za dużo i nie zmieści się w jednym życiu. Nie napiszę wszystkich książek, nie przeżyję wszystkich dni, nie spotkam się z bliskimi ludźmi w wystarczającym natężeniu. (...) Już nie trzeba lecieć w kosmos, nakręcać się, ekscytować. Wystarczy dobry dzień, dobry poranek, piękne światło. (...) Mnie interesuje to, co przeżyłem. Moje prywatne doświadczenie zamknięte w powieści, które o dziwo bywa doświadczeniem powszechnym. Ostatnio napisał do mnie stary, dojrzały facet, że czytając moją książkę, słyszał w głowie własny głos. Przecież o nic więcej w tym pisaniu nie chodzi, jak tylko o chwilowe zawieszenie w samotności.
"Życie to jednak strata jest" zatrzymuje w biegu. Zmusza do zadumy. Medytacji. Pochylenia się nad człowieczeństwem i człowiekiem w ogóle. W okropności historii zakopanej w ziemi, spalonej na stosach w Bełżcu i obojętności pitej ze szklanki przy wagoniku w Brzezince. Niechcianego dziedzictwa i popiołów krążących nad cmentarzyskiem bezimiennych istnień, naszych narodowych kompleksów, nierozumianego skażenia złem i nieporadnością w próbach zmycia z siebie przesiąknięcia Zagładą. W trudzie i nieumiejętności opowiadania o Holokauście. Stasiuk zbiera nasze ułomności, paranoje oglądania się w cudzych odbiciach, obnaża nasze słabości i obleka w surowość słów zawieszonych ponad ziemią niczym zniekształcone wydłużeniem postacie na obrazach Chagalla. Oczekuje uczłowieczenia, bo warto walczyć o siebie, by nie żyć tak krótko i bez smaku.
"Życie to jednak strata jest", że nie zdążę przeżyć tego wszystkiego, na co mam apetyt, bo tego jest za dużo i nie zmieści się w jednym życiu. Nie napiszę wszystkich książek, nie przeżyję wszystkich dni, nie spotkam się z bliskimi ludźmi w wystarczającym natężeniu. (...) Już nie trzeba lecieć w kosmos, nakręcać się, ekscytować. Wystarczy dobry dzień, dobry poranek, piękne światło. (...) Mnie interesuje to, co przeżyłem. Moje prywatne doświadczenie zamknięte w powieści, które o dziwo bywa doświadczeniem powszechnym. Ostatnio napisał do mnie stary, dojrzały facet, że czytając moją książkę, słyszał w głowie własny głos. Przecież o nic więcej w tym pisaniu nie chodzi, jak tylko o chwilowe zawieszenie w samotności.
"Życie to jednak strata jest"
Andrzej Stasiuk w rozmowach z Dorotą Wodecką
wyd. Czarne, 2015