Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nagroda literacka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nagroda literacka. Pokaż wszystkie posty

Samo się pisze

Więc idąc, tylko przebieram nogami, a siedząc, uciskam stołek, który skrzypi. Kiedy tak siedzę, widok całymi godzinami używa mnie do patrzenia.

Przenikanie istoty rzeczy i otaczającego świata w ruchu naczyń połączonych, ale i całkowitym oderwaniu od siebie układa świat. W separacji dziecinnego poznawania i doznawania dojrzałości. Niezgody na oziębłość i w próbie przydania cech ludzkich przedmiotom przydaje poetyckiej prozie dozy grozy i niepokoju. Ciekawości. Złudnym będzie poszukiwanie gładkości słów i cukrowego piękna. Fragmentaryczność opowieści w mini-rozdziałach iskrzy od niespokojnych opisów świata widzianego oczami dziecka potrafiącego rozdrapywać rany, aby dojść prawdy rzeczy w otaczającej rzeczywiści. Na granicy bólu i wstydu. W dziecięcym głodzie poznawania życia dokonując niemożliwego. Nakarmić kamień.
W umiejętności spostrzegania i odczuwania karmiąc siebie i innych własnymi zmysłami pisanymi przewrotnością słów, z których wyjmuje się mniejsze, rysowane patykiem, pachnące naftaliną. Rodzące się z bryły gliny. Gaszące popiół. Przestępując próg siebie w siatce traum i doświadczeń zapętlonych między przenikającymi między sobą pokoleniami. Dziecka, matki, ojca, prababki.

Matka i ojciec waliliby w nie pięściami od strony snu, ale dziecko słyszałoby tylko ćmę uwijającą się między ciastem a workiem. Dziecko czesałoby włosy. (...) 
Teraz, gdy dziecko chce się umyć, wychodzą. Widać uznają, że to już ciało, w którym można szperać.
Stawia się nago i wobec nikogo. Przesuwa nogami po podłodze własne palce. Bierze nowe mydło z ostrymi brzegami. Kostkę, która nigdy nie jadła człowiekowi z ręki, więc będzie kaleczyć, zanim się oswoi. To dobrze: żeby przełknąć smutek, nie wystarczy go umyć. Trzeba go obrać ze skóry.

Dziecko. Zamknięte przed światem dorosłych w pragnieniu dotknięcia oddechu zwierzęcia śpiącego płytko pod powierzchnią siebie, opartego o płot domu zbudowanego z pudełka wypełnionego miękkością waty, piór i wełny, gdzie patrzy się z perspektywy oczu a dźwięki przetwarza z perspektywy uszu. Służąc jedynie dłoniom i stopom, skórze naciągniętej na kości i butom do chodzenia, przylegając do pięt, lalce z widelca w gałgankach i guzikom do połykania.
"Nakarmić kamień" ożywający w ustach, pod językiem, ciepłem przełyku ogrzewając twardość rodzących się słów, które używają autorki do służenia ich życiu, za narzędzie do wyrażenia siebie, ożywienia z martwych to, co spostrzegamy jako zapis kaligraficzny na białej kartce papieru.

Bo widzisz, chodzi o to, że włosy rosną bez twojej pomocy, samo się oddycha i samo śpi, oczy wiedzą, co zrobić, żeby się zamknąć. W zasadzie jesteś sobie potrzebna prawie do niczego.


Bronka Nowicka "Nakarmić kamień"
wyd. Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2016
Nagroda Literacka Nike 2016

nagroda literacka nike 2016


Spis przedmiotów

Moja mama wyjmowała z teczki klucze, które po sobie zostawił. Leżały w pękach, w zatłuszczonych torbach foliowych po mleku. Niektóre były lepkie, zardzewiałe lub połamane. Setki kluczy.
Pod naskórkiem naszych własnych przyzwyczajeń mieszkają cienie naszych przodków. Dziedzictwo płynące w wąskich żyłach nawyków i niewytłumaczalnych tęsknot otrzymywanych w spadku od wcześniejszych pokoleń. Rytuałów codzienności trzymających nas na wodzy rodzinnych więzi często rozpościerających się w zakamarkach różnie nakreślonych szerokości geograficznych. Czasu zatrzaśniętego w wąskich szufladach, które zdają się niemożliwe do wysunięcia z objęć pamięci niechętnej jakimkolwiek powrotom, czy to w obrazie czy choćby w słowie zatrzymującym się między wargami z trudem odnajdującymi smak minionych chwil. Chwil, które odeszły wraz z czyjąś sylwetką, twarzą będącą odbiciem pragnienia ujrzenia nieobecnych, zapisem rozmowy, śladem dłoni na słuchawce telefonu, a każda z tych prostych czynności przywoływanych ze wspomnień staje się w pewien sposób rytuałem pamięci.
Dzwoni do babci codziennie o ósmej, po dzienniku wieczornym. Zapytać, co słychać, opowiedzieć, co u niego, przeczytać swój nowy felieton muzyczny. Rozmawiają o artykułach, programach telewizyjnych i audycjach radiowych, których słuchali tego dnia. 
Książka”. Telefon. Maszynka do włosów. Syczący ekspres do kawy ze zbyt skomplikowaną instrukcją obsługi, gdy życie w swojej obsłudze nie wydaje się wiele prostsze, zeszyt z rysunkiem, zgrzyt klucza otwierającego drzwi do mieszkania, w którym już nikt nie zamieszka. Obrączki. Głosy, proszące o swoje miejsce w kolejnym rozdziale. Śmierć i strach przed nią. Listy bez kopert. Niewyrzucone śmieci. Znaki naznaczone świadomością zmieniającego się życia i czasów. Spis przedmiotów. Dowodów czyjegoś istnienia, i powiązań z teraźniejszością, odtwarzanych niczym na celuloidzie starego filmu. Powoli. Klatka po klatce zatrzymując zanikające z każdym dniem kolory i kontury wypełniającego się czasu. Wydarzenia nieubłaganej historii wnikającej przez próg wielu domów zmuszonych do podejmowania decyzji o własnej przynależności. Rozstania i powroty obserwowane zza okularowych szkieł, które niczego nie korygują, ale przybliżają oddalone wydarzenia, nadają im wyraźniejszych kształtów, uwypuklają to, co zanika we wklęsłych zakamarkach przeszłości.
Mnie nie ma jeszcze na świecie, jest mój starszy brat, na tylnym siedzeniu. Nie przerywa rozmowy o nowym felietonie muzycznym dziadka. Nie krzyczy, żeby wyprzedzać. Liczy mijane drzewa, słupki, ludzi, samochody. Wszystko, co da się policzyć.
Rodzina. Pisana z czułością. Składana z fragmentów uchwyconych w ramy okna, z którego obserwujemy wyrywek pewnej rzeczywistości. Żywy obraz ulotności wspomnień zatrzymany na moment w źrenicach przenikliwego obserwatora próbującego dostrzec w nim też siebie samego. Cząstkę całej układanki. Kolekcji przedmiotów.
Babcia dopiero teraz poczuła, jak bardzo zrobiło się zimno. I zamknęła okno.



"Książka" Mikołaj Łoziński
wyd. Wydawnictwo Literackie 2011
Paszport "Polityki" 2011



Mondo czyli świat do zaadaptowania

Przyszedł. Niezawodny. Nagusieńki. Cały do obleczenia w słowa, wzruszenia i przeżycia jeszcze nienazwane. Stając się cieniem w dzień i poświatą nocy. Pozwalając się oswoić, ale zachowując swoją odrębność. Nieprzewidywalny, jak nagłe podmuchy wiatru podrywające opadłe liście, sprawiając że jeszcze na ten krótki moment uniosą się ponad swoje zagniecenia i przekwitłe nasycenie barw. Opadając w całkiem nowym miejscu. Nowa nadzieja. Tajemnica każdego poranka. Czas do zaadaptowania. Przygarnięcia. Jak Mondo.
Kiedy do kogoś podchodził, patrzył mu prosto w twarz, uśmiechał się, a jego podłużne oczy zmieniały się w świetliste szparki. W ten sposób nas pozdrawiał. Kiedy ktoś mu się spodobał, zatrzymywał go i pytał: - Chcesz mnie adoptować? I zanim zapytany ocknął się ze zdumienia, był już daleko.
Zatem nim zniknie za rogiem swojego własnego, spełnionego czasu, oddaje nam siebie. W drobnych doznaniach, w nieśmiałości która otwiera oczy o świecie, w pierwszych śladach stóp niepewnie stawianych w progu codzienności. Nowy rok. W nowo otwartej książce.
Piękna dzisiaj pogoda, niebo całkiem błękitne, tak jak lubię. Chciałabym, żebyś był tutaj i mógł je zobaczyć. Morze też jest całkiem błękitne. Niedługo nadejdzie zima. Zacznie się kolejny długi rok.
Oby był on tak nieprzenikniony i przepełniony wrażliwością, jak bohaterowie Jean-Marie Gustave le Clezio "Mondo i inne historie". Mondo, istotnie odnosi się do "świata". Świata dzieci, pełnych ufności, marzeń i potrzeby przeżywania życia w kontakcie, nie tylko z drugim człowiekiem, ale także w zgodzie z naturą, przyrodą, w dążeniu do spełniania własnych pragnień. Dotykania imaginacji, wejścia w krainę fascynacji, pokory dla sił pierwotnych w otaczającej ich naturze i zmienności pór roku. Odbierania otoczenia wszystkimi zmysłami. Nawet kiedy zawodzi wzrok jest zapach i dotyk, smak słonej morskiej wody, odgłos samotności odlatujących ptaków i brzask zapowiadający całkiem nowy dzień pobudzający wyobraźnię do wyostrzenia swoich konturów wyłaniających się zza niskich chmur przyziemnej egzystencji. Kiedy brakuje dachu nad głową wystarczają skrzydła zawieszonych nad głową marzeń, a krople deszczu stają się perełkami pragnień, czasami rozbijających się o szczyty niedościgłych wzniesień.
I staje się, naprzeciw dziecięcej ufności i wiary w spełnienie, przed ucieczką od dorosłości, od cywilizacji burzącej porządek natury świata. Zanurzając się w dziecięcą wrażliwość i umiejętność widzenia świata w najprostszych barwach, w spokojnym tętnie ziemi i regularnym oddechu morza, bo każda z historii Le Clezio jest dotknięciem czubkami palców nieba. Doznania cudu, z jaką Jean-Marie Gustave potrafi uchwycić delikatność dziecięcej wrażliwości. Mondo. Świat. Zanurzony w istocie prawdy sił natury i potędze wyobraźni. 

"Mondo i inne historie" Jean-Marie Gustave Le Clezio
Książka uznana za współpczesną wersję "Małego Księcia"
oraz jedno z największych dokonań współczesnej literatury francuskiej.
wyd. WAB, Warszawa 2011
Literacka Nagroda Nobla 2008 dla J.M.G. Le Clezio



"Patrzę nie okiem, ale poprzez oko"

Może świat został przez Pana Boga po to stworzony, żeby odbijał się w nieskończonej liczbie oczu istot żywych, albo, co bardziej prawdopodobne, w nieskończonej liczbie ludzkich świadomości.
Czesław Miłosz 

Patrzę w przepojone zadumaniem oczy mojego sentymentalnie usposobionego Pierrota, o przejmującej bladości cery, jakby pokrytej warstwą bielutkiej krepiny naciągniętej na delikatność rysów. Towarzyszy mi niezmiennie, od lat moich nastoletnich, mimo zmieniających się adresów na kopertach i kolorów tła na ścianach. On niezmienny. Jeden z tych wizerunków, który pozostanie ze mną już na zawsze, bo mimo cichości w jakiej jest zatopiony, jednym spojrzeniem, wyraża tak wiele. Smutkiem przejmującego zamyślenia. Takie oczy z pewnością spostrzegają więcej, spoglądają głębiej. Tyle lat ze mną. Dobrze, że zachowa swoją zdolność w wiecznym milczeniu. Mam wrażenie, że jedno wypowiedziane na głos słowo, dźwięk odzwierciedlający dotkliwość zatrzymanych na źrenicy oka obrazów zburzyłoby misterność poukładanych płatków pobladłej róży na jego drobno wykrojonych ustach.
Pierrot i ja. To jedna z tych zażyłości, która opiera się na milczeniu, może na słowach zaledwie kilku, przysłowiowo wypowiedzianych do obrazu, kiedy sama przyjmowałam formę postaci spoglądającej na mnie z cienkiego płótna wyobraźni. Jak pożądliwie pragnęłam, wtedy, usłyszeć dźwięk choćby najkrótszej sylab, ujrzeć najdrobniejsze drgnięcie długich rzęs, wciąż mokrych od nieruchomych łez. Oczy Pierrota.
Oczy moje. Ostatnio, nieco załzawione od przemęczenia, przewlekłości skrycie rozwijającej się choroby i leczących je kropli, poczuły intensywniejszą pożądliwość widzenia. Nabrały jeszcze większego apetytu na uchwycenie we fragmentarycznym kadrze stop-klatki z życia wyciętej. Ta istota procesu, który towarzyszy mi od urodzenia, nabrała jeszcze istotniejszego znaczenia, unaoczniając jak ważne jest patrzeć dwojgiem oczu, przenikliwie, na najbardziej nawet powierzchowną przestrzeń wielowymiarowego świata. Próbując dotrzeć do podszycia, delikatnej materii spostrzegawczości opartej na instynktowym dostrzeganiu niewidzialnego. Dojrzeć do prawdziwej świadomości widzenia. Obracania obrazów.
"Oko - pisze Redon - jest niezbędne, aby wchłonąć elementy, które karmią naszą duszę, i jeśli ktoś nie rozwinął w pewnej mierze zdolności widzenia, widzenia właściwego, widzenia prawdziwego, jego inteligencja będzie niepełna. Widzieć to spontanicznie chwytać związki między rzeczami".
Słowa Odilona Redona przyoblekają się w wyrazistość znaczeń, w pełne poczucie nasycania siebie wielowątkowością sztuki, w domniemanym przewidzeniu prawdy znikającej pod powieką wyobraźni.
Znaleźć własne odbicie w oczach świata, w wypukłości cylindrycznej soczewki dostrzegając uwydatniające się "Inne obrazy" powstające pomiędzy zracjonalizowanym ostrowidztwem a niedowidzeniem. Nieostre, niejasne, niepewne. Obraz za szybą, w którym odbija się świat otaczający i my sami - ich widzowie. Obraz za mgłą, w którym kształty są trudno rozpoznawalne i niemal nic nie widać. Obraz, który niedoskonała pamięć rysuje pod powiekami. I pomieszanie obrazów zrodzonych z winy ułomności naszej mnemotechniki, z domysłów, ze skojarzeń. 
Te "Inne obrazy" dostrzegła i opisała Maria Poprzęcka w nagrodzonym zbiorze swoich esejów, które przedzierają się przez moje niedowidzenie, wdzierają w strukturę oka poddającego się finezji formy, płynności stylu i bogactwu rozważań nad rolą patrzenia, jako drogi do prawdy o sztuce. Kolejna dawka kropli w oczach, chwila oderwania od jakiegokolwiek wysiłku, by za chwilę z całą zachłannością zatopić się w rozważaniach o obrazach skłaniających do innego na nie spojrzenia. Podążenia za mnogością myśli skupionych w rozciągniętych warstwach malarskiej farby i artystycznej inwencji, aby uzyskać zdolność pozostania na dnie oka widza spoglądającego na obraz, zdobywającego umiejętność rozróżniania płaszczyzn barw, subtelności konturów i zespolenia przenikających się domysłów. Dotarcia do krawędzi niepostrzegalnego świata utrwalonego pomiędzy ścisłymi splotami włókien płótna nasączonego twórczym natchnieniem. Dorastania do "aktywnego widzenia", widzenia uruchamiającego świadomość wyobraźni, percepcję zmysłowej interpretacji przekazu i wykształcenia w sobie wrażliwości na akt, na czyn, powoływania dzieła malarskiego do jego indywidualnego, odrębnego życia, ożywienia między tęczówkami oczu, nawet za cenę zaburzenia dotychczasowego "porządku widzialności". Zmieniającego torowość naszego myślenia o sztuce, poddającego obróbce materię naszego spostrzegania, dokonując swoistego studium nad odkrywaniem własnego pojmowania artystycznych zamysłów twórców, doznać zjawiska swoistego "ucieleśnienia się obrazu, zawierzając Wolfgangowi Welschowi, że to sztuka właśnie jest modelem do opisu rzeczywistości.
Obrazy nie istniałyby bez naszego spojrzenia, bez niego byłyby one czymś innym lub w ogóle niczym. Wyposażone są wszakże w ów osobisty sens, który wyłącznie my sami możemy im nadać.
Jak wiele par oczu, tak wiele obrazów w ich najliczniejszych odsłonach. Zindywidualizowanych, ujętych w ramach naszej własnej interpretacji, uwypuklającej wieloznaczność działa, które nie miałoby racji bytu bez tych niewielkich zwierciadeł duszy, w których znajdują swoje odbicie. Może czasem zniekształcone, odmiennie mieniące się przygasłymi półcieniami albo wyostrzone nadmiernie dostrzeganą intensywnością barw, na granicy tego, co rzeczywiste i tego, co jest doświadczalne jedynie za pomocą zmysłu proporcji, wedle własnego poczucia estetyki opartej na osobistej wrażliwości i wykształconej umiejętności patrzenia nie tylko oczami, ale także poprzez oczy. Tak, by widziany obraz mógł przeniknąć do rdzenia naszego spostrzegania, nie zatrzymując się jedynie na powierzchni oka, nie utknąwszy między wygiętymi szczebelkami rzęs, ale docierając do soczewki uaktywniającej zdolność odwróconego widzenia obrazu.
Tylko co, jest wtedy tym obrazem rzeczywistym?

"Inne obrazy" Maria Poprzęcka
wyd. słowo / obraz terytoria, Gdańsk 2008
Nagroda Literacka Gdynia w kategorii: Esej




Polecany post

Tak czyta się tylko raz

Najbliższy jest mi jednak Wojtek Karpiński tym, że jak mało kto dzisiaj  zachował zdolność podziwu i przyswajania sobie tego,  co p...