Zapisać mijający dzień można najprędzej wieczorem, lepiej nazajutrz, pełniej po paru tygodniach, najdoskonalej - w pełnym splendorze zmyślenia i prawdy - po latach, notował w "Dzienniku" Jerzy Pilch, a mnie przychodzi pokusić się o ryzykowne stwierdzenie, że z perspektywy czasu, w nieuchwytnym i nienamacalnym oddaleniu, większość zdarzeń zdawać się może zmyśleniem z krztyną prawdy, utrwalonym w rdzeniu białej kartki, w grubych warstwach stopionego wosku wyglądającego niczym fałdy powieki niedowidzącego starca. Samokształtujące się w przemijaniu, gaszące istotę własnego istnienia w świetle dygoczącego z przejęcia płomienia rozpraszającego światło zmiękczające ostrość widzenia fragmentaryczności zdarzeń, oddalającego od spostrzeżenia zmian w rysach twarzy odnajdywanej w zamglonym zwierciadle porysowanego lustra. I zdawać się może, że zanikając od wewnątrz, splot za splotem cienkiego knota nasączonego pragnieniem życia, w tym powolnym odkładaniu się niezgrabnie wyglądających warstw przemijania, świeca otrzymuje dar życia tylko dla siebie samej. Nikomu już nie przyświecając, nie rozświetlając mroku i wyczesywanych z moich włosów drobinek przeżytych epizodów codzienności.
Zmywam z oczu obrazy utkwione między rzęsami, dostrzegając przemijanie urody dnia więdnącego jak niezdolny do rozwinięcia się pączek róży. Ostry rogalik księżyca, wyglądając zza szczeliny granatu nieba, odlicza ostatnie tchnienie światła przysiadłego na wierzchołkach moich palców próbujących wyczuć w ciemności zarys granicy opadającej kartki z kalendarza. Odsłonięcie tajemnicy. Na wysokości ust krople atramentu próbują spić z warg ciszę zawieszonego niewypowiedzenia. Słowa nieporadnie wydrążają zarys swojego znaczenia w gęstej ciemności schodzącego na mroczną ziemię zmierzchu. Pora zapisywania. Nie ona zdaje się jednak istotną, ale możność ponownego zaistnienia zdarzeń uchwyconych w procesie zapisywania. W sklepieniu ciążących wrażeń wydających się nazbyt błahymi wobec przerwanych nagle snów wyniesionych ponad racjonalną doczesność. Zalążków marzeń kiełkujących spomiędzy ścisłych splotów bawełnianych włókien poszewki.
Zaciśnięty supełek zgubionego oddechu. Kropla na końcu zapisanego mijania.
Zmywam z oczu obrazy utkwione między rzęsami, dostrzegając przemijanie urody dnia więdnącego jak niezdolny do rozwinięcia się pączek róży. Ostry rogalik księżyca, wyglądając zza szczeliny granatu nieba, odlicza ostatnie tchnienie światła przysiadłego na wierzchołkach moich palców próbujących wyczuć w ciemności zarys granicy opadającej kartki z kalendarza. Odsłonięcie tajemnicy. Na wysokości ust krople atramentu próbują spić z warg ciszę zawieszonego niewypowiedzenia. Słowa nieporadnie wydrążają zarys swojego znaczenia w gęstej ciemności schodzącego na mroczną ziemię zmierzchu. Pora zapisywania. Nie ona zdaje się jednak istotną, ale możność ponownego zaistnienia zdarzeń uchwyconych w procesie zapisywania. W sklepieniu ciążących wrażeń wydających się nazbyt błahymi wobec przerwanych nagle snów wyniesionych ponad racjonalną doczesność. Zalążków marzeń kiełkujących spomiędzy ścisłych splotów bawełnianych włókien poszewki.
Zaciśnięty supełek zgubionego oddechu. Kropla na końcu zapisanego mijania.
BÓL, Z KARTEK DO NOTOWANIA,
ośnieżony, zasypany śniegiem;
w luce kalendarza
kołysze go, kołysze go
nowe narodzone
nic.
* * *
NIECZYTELNOŚĆ tego
świata. Wszystko dwoiste.
Twarde zegary
przyznają rację godzinie rozpadu,
ochryple.
Ty zakleszczony najgłębiej siebie,
wydobywasz się z siebie
na zawsze.
wiersze Paula Celana z tomu "Psalm i inne wiersze"
wyd. Biblioteka Poetycka Wydawnictwa a5