(...) i piszę ci o wszystkim, co myślę i co
czuję, to dla mnie konieczność.
Zawahał się na progu nowy dzień. I mnie nie było
spieszno progu nowego dnia przekraczać. Nie wiem nawet, które za
nas bardziej będące niepewnym tego, co budziło się jeszcze
nieśmiało wraz z pierwszymi promieniami słońca, świergotem
bezimiennych ptaków przysiadających na ogrodzeniu i dreptaniem
szpaków we frakach urządzających sobie śniadanie na trawie.
Drżenie niepokoju. Niczym poruszona w oknie firanka frywolnie
poddająca się objęciom delikatnego powiewu rześkiego powietrza.
Drżenie niepewności. Kiedy dłoń nieruchomieje nad powierzchnią
czystej kartki czekającej na odciśnięcie się pierwszego słowa,
jak stopy na równiutkim dywanie piasku nieporuszonym ruchem fali
żadnego z miliona ziarenek.
Akt pisania, obsesyjnie przywiązany do stylistycznej doskonałości, do precyzji zdania i trafności wyrazu. I podobnie jak autor "Madame Bovary", bez wahania deklaruję, iż "celem jest styl". To wypatrywanie frazy doskonałej albo raczej jej obłąkańcze niemal wyobrażenie (...)
W filozoficznych rozważaniach, w poszukiwaniach
sensu własnej egzystencji, pisanie spostrzegając jako ratunek i
terapię, swoiste uleczenie własnych słabości i zwątpień. I nie
sposób oderwać swojego spojrzenia przenikającego fragmenty
„Dziennika intymnego” Henri Frederica Amiela czy dostrzegającego
z okna pragnienia „Pani Bouvary” Flauberta. Przychodzi włóczyć
się zapisując spostrzeżenia jak Rousseau czy Chateaubraind,
próbując określić literacką przynależność między Północą
i Południem, wybierając kierunek geograficzny wedle wyznaczonych
granic przez Madame de Stael, przenikając wraz z Senancourem
listowne zmagania „Obermana”, który pisarzem pragnie zostać,
ale przede wszystkim po to, by zagadać pojękującą w nim smętnie
depresję, by słowami zasypać otwierającą się pod jego stopami
przepaść szaleństwa. W końcu ramy obrazów zapełniając
zapisem myśli jak Delacroix, z porażają świadomością ulotności
tego wszystkiego, co nie zostało utrwalone kroplami atramentu na kartce, gdzie odnajduje się za zaułkiem każdego akapitu tragiczne zmagania
ze własną nieporadnością, co sprawia, że tym bardziej nie sposób
nie zawahać się nad sensem tego, co na co dzień staramy się
zapisać własnym życiem topionym w grząskim potoku słów.
Jakże
wtedy trudno zamknąć oczy, odwrócić wzrok już na zawsze
naznaczony „Melancholijnym spojrzeniem” Piotra Śniedziewskiego,
podczas gdy, spojrzenie to potrafi przekształcić się w przeraźliwą
doczesność w odniesieniu do metafizycznego doświadczania
egzystencji, ale i realizowaniu się w twórczej powinności przez
dziewiętnastowiecznych bohaterów literatury, pisarzy, malarzy i filozofów, dla których pisanie
stało się potwierdzenie własnego istnienia i koniecznością
zachowania swoich myśli w piśmie będącym schronieniem, "marzycielską medytacją", ale i
efektem przepracowania swoich porażek, duchowej pustki, ale i
oswojenia nieuchronnego nadejścia śmierci. Milczenia. Za nim kryjącego się końca
niezapisanych na czas słów i wygaśnięcia na zawsze
zamglonego spojrzenia jak na płótnach Turnera. Tego, które odbijało się w zmąconym
zwierciadle i tego, które ujrzało świat takim, jakim go sobie chcieli
wyobrazić, spostrzegając przez otwarte okno pragnienia wydobycia się
w ograniczeń własnego istnienia przepełnionego bolesną pustką, "chorobą" życia., kiedy zdarzało mi się, rzadko, ale parokrotnie, zapomnieć, że jestem na ziemi jak cień, który się przechadza, ale niczego nie może posiąść.
"Melancholijne spojrzenie" Piotra Śniedziewskiego to zachwycający zbiór szkiców poświęconych dziewiętnastowiecznej melancholii w sztuce, a każdy z tych dziewięciu szkiców pod piórem autora stając się namiętnym spojrzeniem na akt pisania, w oczach czytelnika stając się wejrzeniem w siebie.
Zawahał się na progu nowy dzień. Dla tej niewielkich rozmiarów, ale gęstych prozą, książeczki nie zawahałam się zatracić w melancholijnym spojrzeniu, a może nawet nie zawahałabym się go dla niej utracić.
Piotr Śniedziewski "Melancholijne spojrzenie"
wyd. Universitas, Kraków 2011
Pisanie to może być sposób na życie ,jeżeli mamy coś ciekawego i mądrego do powiedzenia i potrafimy to przekazać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:)) Molekułka
Każdy z bohaterów tej książki, i sam jej autor, mają wiele do przekazania i warto było wsłuchać się w ich słowa. Pozdrawiam :))
UsuńA ja melancholijnie zaglądam na Twego bloga...Pozdrawiam Cię Małgosiu:-)
OdpowiedzUsuńGenevieve Kochana, jeszcze raz przepraszam, zaraz muszę zmienić opcję oczekiwania, abyście mi się pojawiali od razu. Ściskam i dziękuję, za Twoją tutaj obecność :)))
UsuńMałgosiu, przepraszam, że nie na temat wpisu napiszę...Byłam w Stawisku. To Twoje wpisy mnie zainspirowały i Twoje słowa o tym Miejscu, które jest jak zaczarowane. Jestem urzeczona atmosferą, zgromadzonymi tam pamiątkami, widokami z okna, drobiazgami, księgozbiorem, zdjęciami, portretami, biurkiem Pisarza...Miałam wrażenie, że właściciele Stawiska na chwilę opuścili swoje domostwo i zaraz wrócą. Miejsce niezwykłe, piękni ludzie tam pracują. Zrobiłam ku pamięci wiele fotografii. Serdecznie Cię pozdrawiam i dziękuję za inspirację.
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo się cieszę, że byłaś na Stawisku i że poczułaś tę magię. A tamat Iwaszkiewiczowski tutaj zawsze jest na temat :))) Ściskam cieplutko!
Usuń