Próbuję uporać się ze słowami w swojej przekorności tkwiące nieruchomo w grubych ścianach pobladłego świtu. Sprzedać je niedrogo na targowisku próżnych zmagań z wyrażeniem siebie.
Cedzić mozolnie przez gęste sito poranka. Rozdrabniać ich znaczenie do warstwy rozwiewanego wiatrem popiołu. Pożółkłych liści w jesiennym ogrodzie. Spalonych nadziei na głębszy sens ich istnienia.
Dotykam zamilknięcia świata w szepcie Twoich snów zostawionych na poszewce poduszki. Kropli deszczu zmywających resztki pośpiesznego oddechu zamykanego za chłodem mglistej bieli. Nieustannie szukam swojego miejsca w czasie. Zapomnianych przestrzeni w poranionych zmaganiach z przeszłością.
Mozolnie nawlekając słowa układam bajki o więdnącej trawie.
Cedzić mozolnie przez gęste sito poranka. Rozdrabniać ich znaczenie do warstwy rozwiewanego wiatrem popiołu. Pożółkłych liści w jesiennym ogrodzie. Spalonych nadziei na głębszy sens ich istnienia.
Dotykam zamilknięcia świata w szepcie Twoich snów zostawionych na poszewce poduszki. Kropli deszczu zmywających resztki pośpiesznego oddechu zamykanego za chłodem mglistej bieli. Nieustannie szukam swojego miejsca w czasie. Zapomnianych przestrzeni w poranionych zmaganiach z przeszłością.
Mozolnie nawlekając słowa układam bajki o więdnącej trawie.