Cedzone słowa
Nieobecność
Chłód spływa między łopatkami prostując plecy. Brakuje mi tchu. Resztkami sił zmywam Twój oddech ze ścian przedpokoju. Zaciskam palce klejące się od bolącej gęstości wspomnień. Płuczę łzy w starej misce i wywieszam na sznurku. Wilgoć w łazience nie pozwala im wyschnąć. Kapią rytmicznie do wanny, nietaktowne w swojej nieustępliwej powtarzalności. Ciągną się za mną niczym melodia płynąca z radia rozbijając śmiertelną głuszę szpitalnej sali. Pozbiera myśli. Wypełni rozpacz skuloną na kuchennej podłodze jak osierocone dziecko.
Zbieram tabletki. Flakoniki złudzeń. Dwa lata walki. Ktoś dzwoni. Nie mam siły otworzyć drzwi. Bezradność zawieszam na klamce i chowam do szuflady kolejną parę Twoich okularów. Przygniata wielość przedmiotów, nieprzeczytanych gazet, świętych figurek i nieomodlonych na kolanach różańców. Zimno. Nocą przychodzisz i wciskasz się pod moje powieki. Wtulam się w Twoją nieobecność szukając pulsu życia w załamaniu zimnej pościeli. Dusisz się i otwierasz oczy. Biegnę otworzyć okna. Zachłannie chwytam powietrze. Przyłóż swoją dłoń do moich ust. Proszę. Ucisz mój krzyk. Mamo.
Zawahał się na progu nowy dzień
W mianowniku niezmiennego trwania
Mam wrażenie, że świat mi się zawęził przez ostatnich kilka dni, że przenika obok mnie bez względu na to, co czuję i jak bardzo chciałabym mu towarzyszyć w tych codziennych wędrówkach po brzegach nowego dnia. On biegnie niezmiennie, ja stoję w miejscu, wytyczonym przez granice własnej bezsilności. Wtedy też budzi się we mnie melancholia, a może to po prostu wynik przebywania z samą sobą, własnymi demonami, odżywającymi tęsknotami za czymś całkiem nieokreślonym, jakby tęskniło się za jakąś brakującą cząstką samej siebie.
"Kto urodził się melancholikiem, sączy smutek z każdego wydarzenia", powiedział Freud. Jeszcze celniej ujmuje to portugalski pisarz Fernando Pessoa: "Nic które boli". Owo "nic" jest w bezpośrednim doznaniu tak suwerenne, że zdaje się trwać poza wszelką przyczyną jako czysta nieokreśloność: nie wiadomo skąd daje nie wiadomo co. "Nie wiadomo co", które nie wynika bezpośrednio z jakiegoś nieszczęścia, lecz jest nieszczęścia wszechstronnym poczuciem, doświadczeniem smutku tak uogólnionym, że zasklepiającym swe źródła, nigdy niezawartym w liczniku istnienia jako okazjonalna żałoba, zawsze w mianowniku niezmiennego trwania.
Ataki kaszlu odrywają mnie od "Melancholii". Oczy tracą ostrość spostrzegania, litery zlewają się w czarne stróżki wiodące mnie donikąd. Na poddanie się "Melancholii" Marka Bieńczyka muszę mieć więcej siły i wyraźniejszą umiejętność widzenia. Nie mogę patrzeć na nią przez łzawą mgłę odbierającą jej przenikliwość z jaką została poddana w niewielkiej książeczce skupiającej w sobie tak niezwykłą moc przemawiania przez literacką i filozoficzną analizę jej własnego istnienia.
Wracam, wbrew sobie, do przebywania w mianowniku niezmiennego trwania w anginie, w gęstości lepkiego syropu i papierowego smaku kolejnego dnia podszytego melancholią.
" W melancholii tkwi coś niewytłumaczalnego - pisze w tym samym tonie Kierkegaard - (...) Jeśli się melancholika zapyta, co leży u podstaw jego melancholii, co go gnębi, to odpowie, że nie wie, że nie potrafi tego wyjaśnić. Odpowiedź ta jest ze wszech miar prawdziwa, albowiem z chwilą rozpoznania przyczyny melancholia mija".
Polecany post
Tak czyta się tylko raz
Najbliższy jest mi jednak Wojtek Karpiński tym, że jak mało kto dzisiaj zachował zdolność podziwu i przyswajania sobie tego, co p...

-
Znajdujesz coś takiego albo od kogoś dostajesz i próbujesz tropić przeszłość. Nie przypuszczałam, że tak niełatwym będzie dobranie słów...
-
Nie umiem zliczyć czasu, który oddalił mnie od tego miejsca, chociaż zdawało się najbardziej moje. Wydaje się jakby drogi z każdym rokiem na...