Spróbowałam dzisiaj wystawić czubek
nosa do ogrodu. Po paru dniach zamknięcia w papierowych ścianach
pudełka od antybiotyku, szeleszczących płatkami od pastylek
przeciwbólowych i sączących się gęstym syropem z babki
lancetowatej zapragnęłam świeżości. Zapachu powoli oddalającego
się lata, rudych rumieńców zbliżającej się jesieni. Chłodny
poryw wiatru szybko wywiał mi te zamiary z głowy. Słońce rozpromieniające się na blaszanych listkach brzozy okazało się kusząco zdradzieckie. Schowałam się znowu w domu. Wtulona w ciepły koc snu gubię kolejne godziny. I nagle, jakby niepostrzeżenie, nazbyt szybko, przychodzi chłód wieczoru. Ciemność wyglądająca coraz wcześniej zza regałów i ciche mruczenie śpiących spokojnie kotów. Palce z trudem odnajdują klawisze laptopa. Zdrętwiałe, może trochę jak moje uczucia, ostatnio. Skostniałe, w rękawiczkach nazbyt grubej skóry, stały się w swojej niewrażliwości boleśnie niezgrabne, jak słowa próbujące przedostać się przez obolałe gardło, dusząco suche i niewymownie podrażniające, każdą próbę wypowiedzenia buntu przeciwko dalszemu niedomaganiu.
Mam wrażenie, że świat mi się zawęził przez ostatnich kilka dni, że przenika obok mnie bez względu na to, co czuję i jak bardzo chciałabym mu towarzyszyć w tych codziennych wędrówkach po brzegach nowego dnia. On biegnie niezmiennie, ja stoję w miejscu, wytyczonym przez granice własnej bezsilności. Wtedy też budzi się we mnie melancholia, a może to po prostu wynik przebywania z samą sobą, własnymi demonami, odżywającymi tęsknotami za czymś całkiem nieokreślonym, jakby tęskniło się za jakąś brakującą cząstką samej siebie.
"Kto urodził się melancholikiem, sączy smutek z każdego wydarzenia", powiedział Freud. Jeszcze celniej ujmuje to portugalski pisarz Fernando Pessoa: "Nic które boli". Owo "nic" jest w bezpośrednim doznaniu tak suwerenne, że zdaje się trwać poza wszelką przyczyną jako czysta nieokreśloność: nie wiadomo skąd daje nie wiadomo co. "Nie wiadomo co", które nie wynika bezpośrednio z jakiegoś nieszczęścia, lecz jest nieszczęścia wszechstronnym poczuciem, doświadczeniem smutku tak uogólnionym, że zasklepiającym swe źródła, nigdy niezawartym w liczniku istnienia jako okazjonalna żałoba, zawsze w mianowniku niezmiennego trwania.
Ataki kaszlu odrywają mnie od "Melancholii". Oczy tracą ostrość spostrzegania, litery zlewają się w czarne stróżki wiodące mnie donikąd. Na poddanie się "Melancholii" Marka Bieńczyka muszę mieć więcej siły i wyraźniejszą umiejętność widzenia. Nie mogę patrzeć na nią przez łzawą mgłę odbierającą jej przenikliwość z jaką została poddana w niewielkiej książeczce skupiającej w sobie tak niezwykłą moc przemawiania przez literacką i filozoficzną analizę jej własnego istnienia.
Wracam, wbrew sobie, do przebywania w mianowniku niezmiennego trwania w anginie, w gęstości lepkiego syropu i papierowego smaku kolejnego dnia podszytego melancholią.
" W melancholii tkwi coś niewytłumaczalnego - pisze w tym samym tonie Kierkegaard - (...) Jeśli się melancholika zapyta, co leży u podstaw jego melancholii, co go gnębi, to odpowie, że nie wie, że nie potrafi tego wyjaśnić. Odpowiedź ta jest ze wszech miar prawdziwa, albowiem z chwilą rozpoznania przyczyny melancholia mija".
Mam wrażenie, że świat mi się zawęził przez ostatnich kilka dni, że przenika obok mnie bez względu na to, co czuję i jak bardzo chciałabym mu towarzyszyć w tych codziennych wędrówkach po brzegach nowego dnia. On biegnie niezmiennie, ja stoję w miejscu, wytyczonym przez granice własnej bezsilności. Wtedy też budzi się we mnie melancholia, a może to po prostu wynik przebywania z samą sobą, własnymi demonami, odżywającymi tęsknotami za czymś całkiem nieokreślonym, jakby tęskniło się za jakąś brakującą cząstką samej siebie.
"Kto urodził się melancholikiem, sączy smutek z każdego wydarzenia", powiedział Freud. Jeszcze celniej ujmuje to portugalski pisarz Fernando Pessoa: "Nic które boli". Owo "nic" jest w bezpośrednim doznaniu tak suwerenne, że zdaje się trwać poza wszelką przyczyną jako czysta nieokreśloność: nie wiadomo skąd daje nie wiadomo co. "Nie wiadomo co", które nie wynika bezpośrednio z jakiegoś nieszczęścia, lecz jest nieszczęścia wszechstronnym poczuciem, doświadczeniem smutku tak uogólnionym, że zasklepiającym swe źródła, nigdy niezawartym w liczniku istnienia jako okazjonalna żałoba, zawsze w mianowniku niezmiennego trwania.
Ataki kaszlu odrywają mnie od "Melancholii". Oczy tracą ostrość spostrzegania, litery zlewają się w czarne stróżki wiodące mnie donikąd. Na poddanie się "Melancholii" Marka Bieńczyka muszę mieć więcej siły i wyraźniejszą umiejętność widzenia. Nie mogę patrzeć na nią przez łzawą mgłę odbierającą jej przenikliwość z jaką została poddana w niewielkiej książeczce skupiającej w sobie tak niezwykłą moc przemawiania przez literacką i filozoficzną analizę jej własnego istnienia.
Wracam, wbrew sobie, do przebywania w mianowniku niezmiennego trwania w anginie, w gęstości lepkiego syropu i papierowego smaku kolejnego dnia podszytego melancholią.
" W melancholii tkwi coś niewytłumaczalnego - pisze w tym samym tonie Kierkegaard - (...) Jeśli się melancholika zapyta, co leży u podstaw jego melancholii, co go gnębi, to odpowie, że nie wie, że nie potrafi tego wyjaśnić. Odpowiedź ta jest ze wszech miar prawdziwa, albowiem z chwilą rozpoznania przyczyny melancholia mija".
fragmenty z "Melancholii" Marka Bińczyka
wyd. Świat Książki, 2012
Ja stanowczo wpisuję się w pojęcie melancholika. Obecnie jednak przy dzieciach zapominam co to znaczy, przyznam się, że nie mam czasu nawet na myślenie. Ratuję swój umysł książkami z historii i historii sztuki, bardziej naukowymi, ale on też czasami odmawia posłuszeństwa i muszę sięgać do "odmulaczy" jak ja to nazywam ze znacznie niższej jeżeli nie przyziemnej półki. Nie mogę nawet spokojnie chorować, w ogóle nie mogę chorować jak się tak zastanowić:)Nie pamiętam kiedy leżałam pod kocem w dzień:) Bajdurzę, ale tęsknię za tak prozaicznymi czynnościami, których kiedyś za panieńskich czasów, miałam pod dostatkiem. Wiem, że dzieci rosną i że ten czas powróci:)Dziś Staś kończy rok:)
OdpowiedzUsuńTeraz jednak życzę Tobie dobrego wypoczynku, spokoju i powrotu do zdrowia:)
To to też jest mianownik niezmiennego trwania w kolejach życia. Najpierw jesteśmy otaczani troską jako dzieci, potem otaczamy nią nasze własne, rodziców, bliskich, ale też przychodzi moment kiedy musimy zaopiekować się sami sobą, choćby w tak prozaicznej anginie. Wszystko jest jakimś ciągiem przynależności do siebie i innych.
UsuńDla Stasia najpiękniejsze życzenia, aby życie było dla niego niezmiennym odkrywaniem, a Tobie życzę chwilek, choćby najdrobniejszych, także dla siebie samej. Urodzinowe serdeczności! :)))
Dziękuję bardzo:)
UsuńWidzisz, nawet o normalnej porze nie mogę odpowiedzieć:) A kolejny post sobie przeczytam dopiero wieczorem na spokojnie:)
Pisz o jakiejkolwiek porze :) mnie jest bardzo miło, że w tym wszystkim znajdujesz jeszcze czas, aby tu zerknąć i podziwiam, że prowadzisz tak interesującego swojego bloga, który przecież też wymaga zatrzymania w biegu :)) serdecznosci
UsuńMałgosiu, mnie również niestety, dość często dopada melancholia. Czasem bardzo zazdroszczę ludziom, którzy nie mają żadnych zmartwień, są pogodni i nawet chwilowe problemy życiowe nie psują im dobrego samopoczucia. Prawdopodobnie Freud ma rację, że rodzimy się już z określonymi skłonnościami i niewiele można na to poradzić. Jesień, która zbliża się do nas wielkimi krokami, nie ułatwia życia melancholikom, wręcz przeciwnie...jest to pora roku bardziej depresyjna, niż pozostałe. Na dodatek niesie z sobą zwiększoną podatność na choroby. Życzę Ci Małgosiu szybkiego powrotu do zdrowia i mimo wszystko dobrego nastroju na nadchodzący tydzień, pozdrawiam serdecznie:))) Ps. Podobno ma być cieplej i na chwilkę jeszcze powróci lato, cieszmy się więc:)))
OdpowiedzUsuńTeż cieszę się z tych chwil słońca, nawet jeśli widzę złociste promienie jedynie zza szyby okna :) Jesień jeśli tylko ciepła i rudo-złota potrafi być zachwycająca, choć na pewno jest bardziej refleksyjna i dla melancholika staje się "pokarmem" dla jego duszy :) Genevieve, radości z pięknej pogody, dużo słońca w sercu i dużo miłych chwil w nowym tygodniu :)) bardzo dziękuję za życzenia zdrowia, bo baaardzo potrzebne :)) ucałownia
UsuńMałgosiu kochana, a ja martwię się o Ciebie, o dokuczliwe skutki Twej choroby, o Twojego świata melancholijne postrzeganie, bo sama introwertycznym melancholikiem będąc doskonale wiem co czujesz... a może tylko tak mi się wydaje... Bardzo, bardzo serdecznie Cię pozdrawiam i serdeczne myśli pozostawiam. Dominika
OdpowiedzUsuńDominiczko, na pewno wiesz co czuję, ale jest iskierka w tuneliku, że to jednak na jakiś czas przemija, więc czekam cierpliwie. Dziękuję za ciepło i serdeczne myśli. Uściski najserdeczniejsze ode mnie :)
UsuńMałgosiu, ja tez się o Ciebie martwię, o stan Twojego ciała i duszy. Podobno smutek jest naturalnym stanem duszy...przeżyłam wiele chwil melancholii, która czasem przychodzi pozornie bez powodu - ten powód zawsze istnieje, tylko nie jest nam znany i zgadzam się w tej mierze z Kierkegaardem, że kiedy uda nam się go rozpoznać to mija. Nie zawsze jednak jest to możliwe. Dlatego warto dokonać wysiłku i odganiać złe myśli. Ten świat wciąż jest piękny, bądź uważna...Życzę Ci szybkiego powrotu do zdrowia, słońca na niebie i w duszy:-))) Ściskam Cię od serca:-)))
OdpowiedzUsuńEluniu Kochana, będę się starać dostrzegać. Wczoraj ktoś w bliskiej okolicy wypuścił całe mnóstwo świetlistych lampionów. Dwa, choć już wypalone opadły miękko w moim ogrodzie. Może to dobry znak, może znak, że ja musze jakieś światełko zapalić. Spróbuję. Na razie się trochę schowam, wyleczę nieco ciało i duszę, i mam nadzieję wrócę tutaj ze słowem zrodzonym z uśmiechu. Dziękuję za Twoje niezrównane serce. Ucałowania :)
Usuń