Świt wyślizgnął się spod kołdry cierpkich wskrzeszeń przyprószonych popiołem ciemnej nocy. Miniony czas zdaje się pozostawać jedynie smugą po wypalonej paczce Gauloises'ów. Garstką wygasłych pragnień, gdzie zima próbuje odświętnie nakryć stół w ogrodzie. Niepewnie stawiane stopy próbują ogrzać się w wełnianych skarpetach. Sweter oversize opada z niewzruszonych ramion wyciągniętych, by sięgnąć po wydziergany chłodem poranek osiadający warstwą mlecznej mgły na dnie starego kalendarza. Na podniebieniu przebudzonej świadomości pozostaje smak trudnej do zagłuszenia ciszy wypełniającej pokój pogłosem cudzych myśli zawieszonych przetartymi zdobieniami niczym nitki posiwiałej włóczki na zeszłorocznej choince. Wskazówki zegara składają się jak dłonie w geście modlitwy. Niczym nożyce przecinające sznurki łączące niepodobne sobie bieguny świata, gdzie zbyt ciasno na wsunięcie choćby cienkiej warstwy pergaminu przesiąkniętego wyblakłymi prośbami.
Tik-tak. Kropka. Okruch zamilknięcia rozbija się na granicy słowa.
Ostatni akapit zawisł na rąbku bladego księżyca.
Znowu przyjdzie zaczynać od nowa. Formować kolejny dzień, niczym garncarz, który w nieustającej pracy dłoni kształtuje za każdym razem nowe dzieło swego życia. Misternie i mozolnie. Płynnym ruchem nadając wyszukaną formę przyzwyczajeń. Przekształcając spostrzeganą rzeczywistość. Obracając mijające chwile wokół palców próbujących na czas uchwycić najdrobniejsze uchybienie. Drżenie niepewności. W wiecznym dążeniu do perfekcji zdobionych ornamentów, kolorów i przenikających się tonów w szarości codziennych rytuałów. W przedsionku kolejnego roku szykując paletę barw i nastrojów mających napełnić puste naczynie na garncarskim kole.
Tik-tak. Kropka. Okruch zamilknięcia rozbija się na granicy słowa.