Przy zaciśniętych zębach, zmrużonych powiekach

Wegetowanie przy zaciśniętych zębach, zmrużonych powiekach, to jak zejście na samo dno studni życia, by poczuć pod stopami pustkę. A jednak wciąż pragnąć zamknąć cząstkę siebie w samotnej próżni, jak utrwala się przemijalność w zimnym kadrze obiektywu. W linijce zapisywanej krzywizny krzyku, kwadracie gładkiej posadzki przeszywanej dudnieniem kroków. Próbując oderwać się od paraliżującego bólu w rozpaczliwej bezsilności.

Nasze sny są również także niedoskonałe:
budzimy się z nich. To naj[gorsze?] [dalej urwany fragment]
                                                    Zgodziłbym się nawet na nieśmiertelność,
gdyby przebiegała we śnie. Przerywanym tylko na jedną sekundę,
aby nagle otworzyć oczy szeroko w ciemnośći szepnąć bezgłośnie:
jak ciepło, jak cicho, jak błogo i znów je zamknąć zatrzasnąć
powieki,
na nową senną wieczność.

Aleksander Wat. Przejmujące wołanie o przebaczenie za zbrodnię śmierci. Lista skreśleń. Lista dokumentów. Kolejny zatrzymany siłą dzień zamknięty w czterech ścianach odrętwienia. Chodzenia po omacku, po obrzeżach celi, której granice wyznaczał kolejny wysiłek ręki i bóle uszczuplone. Gotowe. Przepisane. W zaułkach jedynie chwilowej ciszy i ukojenia świadomie dążącego do wyrwania się ku wolności. Poza własne niedołężne ciało. Poza własną niemoc. Poza nie swoją rozpacz. 
Ostatni zeszyt. Ostatnie zdania. Ostatnie życzenia. Testament pragnień na potem. Przenikliwy świadek zmagań z cierpieniem ciała i czekaniem na dobrą noc. Poruszający wyraz miłości.

(...) Nasza 
jedność była tak jednością, że
nie może przestać być, kiedy
mnie nie będzie. Pamiętaj o tym
i nie rozpaczaj, tylko nie rozpaczaj,
żeby tę jedność naszą, żeby nasze
wspólne istnienie w tej jedności
nie udręczać (...)



Aleksander Wat "Ostatni zeszyt"
128 Zeszyty Literackie, zima 2014




Postać i słowo

Wyprowadził swoje obolałe, od niewygodnego snu, plecy, ramiona i stopy na grafitową szarość balkonu. Patrzył jak pierwsze promienie wiosennego słońca wygrzewają się na parapecie uchylonego okna. Odwrócić twarz ku słońca, to jak przytulić policzek do rozgrzanego kafla starego pieca, w dzieciństwie stojącego w rogu niewielkiego pokoju. Jakby ustawiono go tam za nieposłuszeństwo, karę za dawanie złudnego ciepła prześlizgującego się do domu szczelinami wypaczonych okien, rozsiadającego się wygodnie na niskich taboretach, ustawionych dla zmęczonych wchodzeniem wciąż pod górę stóp, rozświetlającego przykurzone szczeliny między przytulonymi do siebie, wypłowiałą gęstością, zasłon i przywołującego do życia postaci z pociemniałych portretów. 
"Widzieć jaśniej w zachwyceniu" pisał Marcel Proust. Słowa nie mają wstydu. Stają w swojej nagości przed każdym kto je wypowiada. Tylko ich kształt zmienia się w zależności od charakteru pisma, który je rysuje. Znaczenie pozostaje takie samo, nie do naruszenia mimo różnej intensywności naciskania tuszu na papier.
Z coraz większą rozwagą je wypowiadał. Coraz rzadziej je zapisywał. Bał się ich stałości, umiejętności przechodzenia z pokolenia na pokolenie niosąc bagaż jakim zostają obarczone we wspomnieniach i niemożliwej do spełnienia przyszłości. Każde z nich już wypowiedziane i zapisane po stokroć, częściej, a mimo to wciąż przywoływane. Układane na nowo, w dowolnym szyku i kolejności, nadając nowy sens czyjemuś istnieniu.
Chciał być słowem. Niezmiennym. Przywoływanym. Komuś potrzebnym. Stałym w życiu kogoś kto spogląda w lustro pod koniec więdnącego piękna, dopijającego ostatni łyk kawy, chwytającego ostatni skrawek pogniecionego życia. By uśpić strach przed jutrem.
Zamknął drzwi niewielkiego balkonu zabierając na swoich barkach złudność wiosennego ciepła zawijając go w pergamin niekończącej się przypowieści. Cień ciężkich zasłon pochłonął echo, zagłuszonych ulicznym gwarem, słów wytłaczając we włóknistej strukturze nowe wzory splotów. Zasłonił okno, by móc je odczytać.

Do widzenia. Do jutra.

Nigdy umarłym nie wzbraniałem odejść,
oszołomiony ich pewnością celu,
tak rychłym ich zadomowieniem w śmierci,
ich, wbrew opinii, racją. Tylko ty,
ty wracasz; muskasz mnie dotykiem, przy mnie
krzątasz się, szukasz, o co by potrącić,
by dźwięk cię zdradził. Nie odbieraj tego,
co długo sobie przyswajałem. Słusznie;
nie warto tęsknić za tym, co wzruszało.
Tego tu nie ma; w nas się przeistacza;
odbitym światłem odrzucamy w głąb,
z bytu we wnętrze, to co poznajemy (...).

Zdarza się cisza. Niemożliwa do wypełnienia żadnym dźwiękiem, dotykiem spojrzenia ani zapachem. Cisza niedoznanych zmysłów. Zatrzymanych nagle gestów. Cieni prześlizgujących się przez szczelinę niedomkniętych drzwi szafy wypełnionej ciemnością porzuconych sukienek lub po krawędzi kartek niedoczytanych książek. Obecność iluzoryczna. W ciszy intymnej pustki rozpoznawana po pozostałych przyzwyczajeniach skulonych w zawiniątkach wspomnień. Przedmiotach niezmiennie trwających na swoich miejscach. W próżni przepalonej żarówki, pęku zaschniętych długopisów, wycinkach pożółkłych gazet, ostatnim wierszu, przepoconej odchodzeniem pościeli. Nienaruszalnych jak pamięć o nieobecnych. 
Zdarza się słowo. Zdolne do przywołania życia, jak dźwięk wykrzyknika rozdzielający ‘nie’ od ‘obecność”. Miejsce graniczne między niezgodą na odejście i utuleniem nieobecności w słowie. W rozmowie wskrzeszającej istnienie. Zatrzymane w kadrze filmu, nieodwołanym spektaklu teatralnym, strachu przed nieuniknionym samobójstwem, ostatnich wakacjach. W wyprasowanych koszulach, które już nie poczują ciepła czyjejś skóry pozostając jedynie zimnym płótnem odbijającym się w lustrze rekonstruowanych fragmentów z życia. 

(...) Nie wstydź się spotkań z umarłymi, z tymi
innymi, co wytrwali aż do końca.
(Cóż mamy nazwać końcem?) Wymień z nimi
spojrzenie - jak przystojność każe - w ciszy
i nie miej obaw, iż żałoba nasza
obciąża cię w ich oczach ostentacją.
Nie dla nas wielkie słowa z czasów, w których
dzieje widoczne były jak na dłoni.
Gdzież nam do zwycięstw? Przetrwać, oto wszystko.

Krystyna Janda o Edwardzie Kłosińskim. Paula Sawicka o Marku Edelmanie. Leszek Sankowski o Teresie Torańskiej. Alicja Kapuścińska o Ryszardzie Kapuścińskim. Joanna Sobolewska-Pyz. Maria Iwaszkiewicz o Bogdanie Wojdowskim. Krystyna Cierniak-Morgenstern o Januszu „Kubie” Morgensternie. Ruta Wermuth-Burak. Zuzanna Janin o Marii Anto. Julia Hartwig.
Ponowne spotkanie. Chwila uchwycona w wąskich przesmykach wzruszeń. Drżeniu ściszonego głosu. Oddalającym się zamyśleniu. Oswajanie śmierci zamkniętej w muszli zdławionego bólem szumu rozstania. Na cienkiej linii oddalającego się horyzontu łączącego opustoszały kawałek ziemi ze skrawkiem nieba. Poświaty niegaszonej lampy w oknie. Obecności przysiadającej na pustym krześle. Miejscu na przejmującą, osobistą rozmowę. Próbę sportretowania przetrwania, z uwierającymi grudkami ziemi między ściśniętymi palcami. Wyblakłym śladzie po przynależności do kogoś. Subtelnie. W kruchości spotkania z utraconą obecnością, lepkości ciemności spowijającej powieki. Zdarza się cisza.
Remigiusz Grzela  dla Agaty Kabat. W cieniu jej niegasnącej obecności.

Taką bym chciał zachować cię w pamięci
jak w głębi lustra, w której się schroniłaś
przed wszystkim. (...)
Stań w świetle świecy. Nie jest dla mnie straszny
widok umarłych. Kiedy się zjawiają,
jakież jak inne rzeczy mają prawo,
żeby zabawić chwilę w naszych oczach.
Stań tu; przez chwilę pomilczymy razem.

Remigiusz Grzela "Obecność. Rozmowy"
książka dedykowana Agacie Kabat
wyd. Babel, Warszawa 2015

oraz fragmenty "Requiem - Pamięci przyjaciółki" 
Rainer Maria Rilke z tomiku "Osamotniony na szczytach serca"
w tłumaczeniu Adama Pomorskiego, wyd. Świat Książki



Proszę nie przychodź więcej w snach

Proszę, nie przychodź więcej w snach. Oswojoną codzienność rozbijasz na miliony zapomnianych gestów.
Z szufelki wysypują się resztki przebrzmiałego echa dudniąc jak deszcz spadających litery z nazw niezamieszkanych miasteczek na przekrzywionych drogowskazach.
Sady posmutniały na bezdrożach. Rozkrawane jabłko, wypełnione zapachem późnego lata, pozostawia na talerzyku ciemne pestki zapomnianego już smaku. Tasiemki rumianej skórki serpentynami więdną bez Twojego oddechu, a smutek rozciągnął się na wycieraczce do jutra.
Cedzę słowa przez gęste sploty zardzewiałego sitka. Tekst istnieje tylko wtedy, kiedy można go przeczytać. Czytam coraz mniej. Obejmuje mnie czas, którego coraz mniej. Rozsypane litery alfabetu zamiatam pod chodnik zadeptywany pospiesznymi krokami przechodniów z wczorajszego dnia. Zostaną zdjęciami na niewywołanym filmie zamkniętym w ciele przestarzałego aparatu.
Szpulki wyblakłych nici, linijki połamane z matematyczną dokładnością, pagórki zaschniętej farby, śmieszny pierścionek z odpustu i tomik nienapisanych wierszy. Profil książki bez tytułu. Flakonik perfum przesiąknięty zapachem farby drukarskiej i ciemna klisza na dnie tekturowego pudełka zaklejonego szarą taśmą.
Proszę, nie przychodź więcej w snach. Oswojoną codzienność rozbijasz na miliony zapomnianych gestów.


Nikt inny tak tobie nie powie

35. rocznica śmierci Jarosława Iwaszkiewicza

Tymczasem to, co uważał za swoją słabość, z czasem okazało się siłą jego twórczości. Właśnie owa staroświeckość, to, że nie podążał za swoim czasem (prócz kilku prób socrealistycznych) i był "niedopasowany". Był wierny swojemu odczuwaniu świata. "To chyba i cała wada mojego pisarstwa, wszystko tam odczute, a nic nie pomyślane". Nikt tak jak Iwaszkiewicz nie opisał i nie odczuł zagadki śmierci. (...)
Iwaszkiewicz w Dziennikach obsesyjnie żegnał się z przeszłością. Powtarzał swoje pytanie z dzieciństwa: "I to wszystko?", które jest znakiem nienasycenia życiem. Ale też nie wierzy, żeby coś jeszcze było przed nim. Przyszłości nie widział. Widział tylko fiasko wspaniale zapowiadającej się drogi. Tymczasem pod sam koniec życia, niedługo przed śmiercią w 1980 roku, powstały najpiękniejsze wiersze, jakie kiedykolwiek napisał do tomu Mapa pogody i Muzyka wieczorem. W tych strofach jest i niewygoda starości, i czułość dla minionych ludzi i przedmiotów, i żal, że nikogo się już nie obchodzi. I świadomość, że "świat będzie tak sam. Beze mnie". I jest też poczucie, że mówił o poezji (w prozie również) własnym i zupełnie wyjątkowym głosem. "Ty - nie zostawiaj mnie tutaj samego/ Gdy odlatują gwiazdy i bogowie/ Posłuchaj słowa prostego mojego/ Bo już nikt inny tak tobie nie powie".

fragment "Nikt inny tak tobie nie powie" 
autorstwa Justyny Sobolewskiej
z książki "Spotkać Iwaszkiewicza. Nie-biografia"
pod redakcją Anny Król


Polecany post

Tak czyta się tylko raz

Najbliższy jest mi jednak Wojtek Karpiński tym, że jak mało kto dzisiaj  zachował zdolność podziwu i przyswajania sobie tego,  co p...