Ulotność mglistych szeptów

Dni zwijają się jak szerokie wstążki siana na polach. Wypłowiałe na słońcu, pozbawione ostrości barwy w lepkich od rozleniwienia resztkach letnich dni. Samotności długich wieczorów nawijanych na palce zanurzone w bezruchu. Bezczynności zastygłych gestów i niezmienności usytuowania gwiazd w głębokim kolorze nieba, kiedy szmery dnia zasypiają po cichu, a odległe światła mrużą oczy.
O poranku odzyskując wzrok.
Powoli. Nieśpiesznie unosząc szczebelki rzęs i chłonąc wnikające w źrenice barwy budzącego się świtu, rysując szkice kształtującej się fragmentaryczności wciąż nienazwanych obrazów. Rozmytych w strzelistości słów. Codziennych ucieczkach na drugą stronę ulicy schowanej w cieniu nieistnienia i ulotności mglistych szeptów. Rozsypanej garstce piasku. Idzie jesień w szalu pierwszego chłodu. Kaloszach kołyszących krople deszczu zasypiających w hamaku pajęczej sieci.



Polecany post

Tak czyta się tylko raz

Najbliższy jest mi jednak Wojtek Karpiński tym, że jak mało kto dzisiaj  zachował zdolność podziwu i przyswajania sobie tego,  co p...