Ostatnie dni tak obfite, bezgranicznie wypełnione aż poza brzegi wszelkich ograniczeń wytyczanych przez wskazówki zegara, spływające gęstymi minutami, przepełnione aż bolesną intensywnością. Jesień taka dokuczliwa, wręcz raniąca, a ja nawet nie mam czasu opatrzeć ran, wylizać się z tych zadrapań, podrażnień. Nadwrażliwość.
Z nadzieją, każdego ranka, otwieram szeroko drzwi, aby zdołały się pomieścić wszystkie nieodzowne w moim życiu obowiązki, pochłaniająca coraz więcej czasu praca zawodowa, która korzystając z okazji przekracza próg domu. Jednocześnie starając się nie dopuścić do utraty tej odrobiny zachwytu, która ma pozostać jeszcze długo na podniebieniu i tworzyć słodką warstwę lukru na ustach.
Nowa kartka. Rozpoczęły się wykłady na Otwartym Uniwersytecie. Przyglądanie się kontrowersyjnym postaciom literatury XX wieku na uniwersyteckim poddaszu. Wielkie oczekiwania. Chwila wytchnienia od zabiegania w uroczym staromiejskim antykwariacie, gdzie kandelabry stoją na stosach książek "przyświecając" ścieżki do nowych tytułów skrywających się w wysokich regałach lub kusząco spoglądając z półek będących na wyciągnięcie ręki. Zabieram ze sobą "Utwory ostatnie" oraz "Petersburg" Jarosława Iwaszkiewicza, bo jak mogłabym Go zostawić wciśniętego bezdusznie między twarde okładki sąsiadujących książek. I jeszcze "Herzog" Saula Bellowa, bo jak nie ulec, czytając: Historia Mosesa Herzoga, człowieka, który lituje się nad sobą i kpi z siebie, głęboko współczuje światu, lecz boi się go i buntuje przeciw niemu, bezradny wobec własnych porażek z uporem szuka odpowiedzi na zasadnicze pytania - to swoista spowiedź dziecięcia wieku, spowiedź prawdziwie współczesna i głęboko przejmująca.
Zamawiam "Mój wiek" Aleksandra Wata, lektura na kolejny wykład, by już za trzy dni ukradkiem spoglądać na jego syna, który pojawia się w Muzeum Literatury na spotkaniu z Wojciechem Karpińskim przy okazji otwarcia wystawy„Podwójny portret” poświęconej Konstantemu Jeleńskiemu i Leonor Fini. Wystawy wyjątkowej.
Wojciech Karpiński, uroczy, skromny oprowadza nas po wystawie przepełniając sale muzealne "Uśmiechem Kota". Niedawno czytałam "Fajkę van Gogha" i "Portret Józefa Czapskiego" jego autorstwa, a tu nagle on sam, we własnej osobie naznacza każdy zakątek wystawy obecnością Kota. Wychodzę odurzona nadmiarem zachwytu, z wyrywkami zdań widniejących na ścianach muzeum: "Inteligencja emanowała z niego jak perfumy". Konstanty, jego delikatność, wrażliwość i inteligencję zabieram jak flakonik najcenniejszych perfum.
Wieczorami nadrywam kolejny rąbek nocy. Tak mało czasu na uważne czytanie. Wyrywam strony, zdania. Zaznaczam karteczkami akapity, przekładam zakładkami rozdziały, by mi nie uciekły, by do nich wrócić, doczytać. W Zeszytach Literackich z 1988 roku zaznaczam:
"Nie uważam, bym wiedział o życiu więcej niż ktokolwiek w moim wieku, ale wydaje mi się, że książka jest dużo bardziej niezawodnym partnerem niż przyjaciel lub ukochana. Powieść lub wiersz to nie monolog, lecz rozmowa pisarza z czytelnikiem, rozmowa, powtarzam, wyjątkowo osobista, wykluczająca wszystkich pozostałych, jeśli kto woli - dialog mizantropów. I w chwili, gdy się toczy, pisarz zrównany jest z czytelnikiem, jak zresztą i na odwrót, niezależnie od tego czy chodzi o wielkiego pisarza, czy nie. To zrównanie jest zrównaniem świadomości i naznacza człowieka na całe życie, gdyż tkwiąc w jego pamięci, niejasno lub wyraźnie, wcześniej lub później, w porę lub nie, wpływa na jego zachowanie. Właśnie to mam na myśli, mówiąc o roli odtwórcy, tym bardziej naturalnej, że powieść albo wiersz to wytwór dwu samotności, pisarza i czytelnika." (fragment z przemówienia Noblowskiego Josifa Brodskiego).
Zasypiam ze swoim wytworem samotności.
Kolejna kartka pękająca od nadmiaru wydarzeń. Pękają też mury wiecznego miasta pamięci, kiedy czytam o Konstantym Jeleńskim: "W latach 1948-51 pracował w Rzymie w departamencie ekonomicznym FAO (Organizacja Narodów Zjednoczonych do Spraw Żywności i Rolnictwa)". Cofnięcie czasu. Na trasie budynku FAO w Rzymie stoi dziewczynka. Wstążki trzepoczą na jej długich warkoczach, a ona nie zdaje sobie sprawy, że dwadzieścia lat wcześniej w tym samym miejscu, być może stawał Konstanty Jeleński wypijając popołudniową kawę. Może przechadzał się tym samym korytarzem, co jej tata, siadał w podobnym fotelu i przeglądał taki sam stos dokumentów. Tak niewiele zostało z tej dziewczynki. Za to pojawił się w jej życiu Konstanty.
Kolejna zakładka. Oczekując na dzisiejszy wykład podczytuję, dopiero co zakupioną, "Księgę zakładek" Jacka Gutorowa: "Zależy mi na tym, aby każda lektura była jednorazowa i wyjątkowa,aby każdy tekst literacki przeżyć osobno i niejako na jego prawach, w jego języku bądź dialekcie. Marzy mi się, aby każdy akt czytelniczy był nieodwracalnie absolutny, tak jakby zawierał w sobie całe moje czytelnicze doświadczenie. Na tym polega - moim zdaniem - unikalność doświadczania literatury (...)".
Wykład o Marii Komornickiej. Unikalność jej osobowości.
Marzy mi się wrócić do Jacka Gutorowa. Słodkie spotkanie przy gorącej czekoladzie i jej smak na ustach. Zostawiam rozświetlone Krakowskie Przedmieście. Mimo późnej pory sznur samochodów na Puławskiej. Ze zmęczenia ulice zdają mi się zwężać, wijąc się jak kobry i spoglądając na mnie swoimi wielkimi oczami. Światła. Czerwone. Sięgam po książkę:
Zapisać bieg myśli słów w biegnącym świecie. Którym biegnę, który mną biegnie.
Mówić, nie pisać. A jednak zapisać. Zdążyć.
Nie myślę słowami. Myślę obrazami. Świat myśli mi się biegnącymi zwierzętami roślinami ludźmi. Lepiej powiem: przeze mnie biegną. Świat biegnie mi przez głowę rzeczami...
"Księga zakładek" Jacek Gutorow
wyd. Biuro Literackie, Wrocław 2011