Ten moment przebudzenia, gdy pojawiają się pierwsze myśli dnia; człowiek zadaje sobie pytanie - skąd się tam biorą, oczekując naszej świadomości. (…)
Wiatr plącze gałęzie drzew. Strąca bezdomność nocy błądzącej bezpańsko po pustych ulicach. Odlicza po kropli potu ilość paciorków niewysłuchanych modlitw nad ranem. Uniesień niezawinionych win. Śladów pogubionych dróg. Drepcząc donikąd. Stając się nieczytaniem. Nieistnieniem.
Próbuję się przebudzić z odrętwienia. Pochylam się ujmując jej wątły grzbiet. Gdyby wysypać drukarski popiół spomiędzy jej okładek, zmieściłby się w jednej dłoni wypełniając jednak szczelnie każde, najdrobniejsze zgłębienie w skórze, przenikając nitki pomarszczeń znaczących swoistego rodzaju pajęczynę połączeń. Cielesności współistnienia z jednoczesnym odchodzeniem od okaleczonego bytu.
"Wszystko, co piękne, trwa jedynie chwilę", ale dla takich chwil warto pokonywać własne słabości. Tchnąć, w karłowatość wychudły dłoni, wysiłek sięgania po skrawki myśli i słów rozciągniętych pomiędzy ścianami celi swojego niedoskonałego ciała lub w pokornym posłuszeństwie serca poddawanego codziennym wyborom. Celi wypełnionej myślami rozciągniętymi na białym płótnie obrazów przenikniętych artystyczną wizją, pragnieniami, trwogą, tęsknotą. Przyjaźnią. Tajemnicą odwiecznego poszukiwania sensu cierpienia stającego się formą komunikacji, szukaniem odpowiedzi wobec pokus interpretacji „wątpliwego piękna” jakim jest kolejne doświadczanie cierpienia. Piętnującego, stygmatyzującego ludzką kondycję i egzystencję, nad której horyzontem pochyla się Bóg, z obrazu Nikifora, „zdolny ukoić nostalgię całej mej istoty."
Dlatego też, Joseph, jestem tak poruszony, że odczułeś potrzebę ofiarowania Bogu twoich nóg w zamian za moje. Wiem, że w uczuciach nie można się powstrzymać od takiego pragnienia, ale w każdym razie nie wierzę, aby Bóg Cię wysłuchał i liczę na to. Wszyscy bowiem musimy przyjmować wypadki życia, których sensu nie rozumiemy. I nikt nie może ich znosić zamiast nas (...) Jakże nowe jest cierpienie dla każdego człowieka, skoro się pojawi; pozostaje zawsze dziewicze, choć spało ze wszystkimi.
„Myślę, że wiem najważniejsze”. Czapski-Colin. Wyszperanych w antykwariacie parę, zaledwie, listów. Literacka perełka. Zapis głębokiego współodczuwania pomiędzy dwoma wyjątkowymi artystami, we wspólnocie myśli, niekiedy zerwanych bo niekompletnych, ale jakże silnie połączonych więzią wzajemnej czułości i troski. Wysiłkiem rąk. Wysiłkiem całego jestestwa w cierpliwej formie budowania wzajemnego zrozumienia i patrzenia na sztukę, nade wszystko sztukę życia i cierpienia. W osobistym jej doświadczaniu. Dotknięciu przeżywania lęku śmierci. Podaniu dłoni. Sięgnięciu rdzenia serca. Malowaniu płótna z pamięci.
Listy bez naznaczonych dat. Ponadczasowe. Aktualne w szczerości osobistych przemyśleń i prostocie najważniejszych prawd. Przepojone swoistą spoistością artystycznej przenikliwości i woli pracy nad sobą. W umiejętnym doborze kolorów i form życia obserwowanych z wierzchołków drzew. W kolekcji rysunków ołówkiem. Wizji obrazów. Obrysie relacji i poglądów uchwyconych w grymasie bólu. Bezsilnych zmaganiach z wydarzeniami historii osadzonej w granicach i poza granicami Francji. Wytrwałej ucieczce przed zobojętnieniem. Niespiesznej modlitwie w Notre Dame. Dbałości o detale uchwycone w błahostkach codzienności: „wtorek rano”. Wyzwolenie z trwogi.
I którymkolwiek by nie było wtorkowym porankiem, przebudzenie zdaje się zadawać wciąż to samo pytanie: pierwsze myśli dnia - skąd się tam biorą?