Jestem ostatnio jak ten spodeczek, który wyślizgnął się wczoraj z mojej dłoni i roztrzaskał na kawałki w zderzeniu z chłodem kuchennej posadzki. Trochę rozbita, niespójna, jakby każda nienazwana cząsteczka mnie samej podążała w innym kierunku pozostawiając za sobą pustkę niewypełnioną żadną szlachetną myślą. Myśli zupełnie się zresztą rozproszyły, przymarzły warstwą oszronienia na wargach, które nie potrafią wyrazić uczuć nawet drobnym grymasem. Są zupełnie nieme, blade, jak wypłowiałe blaszki po utracie głębi purpurowej barwy nasycenia. Może to właśnie jakiś stan nienasyconego pragnienia uchwycenia niewyrażonej warstwy siebie, która rozkruszyła się niczym cienka warstwa lodu na wyschniętym jeziorze nieprzeniknionej otchłani maluczkiego bytu. Jakbym stała na rozstaju własnej drogi, przed koniecznością dokonania Kierkegaardowskiego wyboru egzystencjalnego: albo uczynić wszystko aby przestać istnieć, co samo w sobie jest niemożliwe, bo przecież istnieję; albo uczynić wszystko by całą uwagę skupić na tym, że właśnie istnieję. Co jednak uczynić kiedy utknie się między jednym a drugim 'albo"?
"Człowiek, który przestaje siebie wyrażać, wpada w czarną dziurę, zanika jego język, choruje na samotność” przeczytałam fragment wypowiedzi Agnieszka Wolny-Hamkało na blogu Remka Grzeli.
Może w tym tkwi źdźbło odrętwienia. Nieumiejętność wyrażenia siebie. Chociaż zapewne czynię to całkiem nieświadomie w najdrobniejszym ruchu o poranku, czynie nagłym i spontanicznym poganianym przez codzienność. A jednak mam poczucie przejmującej pustki, jakby była we mnie jakaś zupełnie wyjałowiona grudka ziemi, na której nic nie jest w stanie unieść się ponad powierzchnię szarej przeciętności.
Pragnienie. Dotknąć opuszkami palców skrawka błękitnego nieba. Poczuć nieprzynależność do ciężaru skutej lodem ziemi. Zawisnąć w objęciu beztroski na promieniach słońca, jak na dziecięcej huśtawce, kiedy oderwanie stóp, od ziarenek piasku, zdawało się tak łatwym do osiągnięcia. Tymczasem. Przednówek. Swoisty post duchowy. Próba czerpania z wyczerpanych zapasów energii.
Przedwiosenne błądzenie.
„Jak błądzić skutecznie?”- pytam sobie za prof. Zbigniewem Mikołejko, który w długiej rozmowie z Dorotą Kowalską wiedzie czytelnika przez przestrzenie snów obłaskawiających cierpienie, będących wolnością, poprzez fragmentaryczność obrazów i rozległość otaczającej nas rzeczywistości. Skleja kawałeczki wyobrażeń, wyostrza rysy światopoglądów, zszywa blizny dzieciństwa, jak zszywa się rozerwane ubranko na szmacianej lalce.
Świat dziś rozbił się nam na kawałki, ale całe szczęście mamy profesora Zbigniewa Mikołajkę, który potrafi na powrót go posklejać i pokazać, co mają wspólnego sny, obrazy dawnych mistrzów, skandynawskie kryminały i Facebook z naszymi dzisiejszymi niepokojami, nadziejami i lękami. Mikołejko to specjalista od rozbrajania oczywistości, zadawania niewygodnych pytań zarówno w sprawach ziemi, jak i nieba (oraz piekła). Nie ma dziś takich wielu.
Niełatwa lektura, targająca wielością skrajnych odczuć, z jednej strony prostująca zawiłość myśli, a z drugiej jakże zwinnie i zgrabnie potrafiąca je zasupłać w niemożności odczytania do końca każdego słowa spod ciężaru którego próbuję się chwilami wyczołgać, by spojrzeć sobie w twarz. Jeszcze długo pobłądzę między kartkami zapisanej rozmowy, by móc objąć choćby kawałeczek z jej rozległych horyzontów widzenia świata. Z tego filozoficzno-egzystencjalnego patchworka, w którym odnoszę wrażenie, że i sam Profesor skleja także nadszarpnięte fragmenty samego siebie, sprawiając, że rozmowa staje się swoistym wyznaniem.
W Panu jest więcej miłości czy nienawiści?
W tej chwili najwięcej jest we mnie smutku, żalu, związanego zresztą z różnymi rzeczami i historiami, które przydarzyły mi się w życiu. Smutku, który czyni mnie coraz bardziej bezradnym.
Chociaż głód miłości, bardzo często niezaspokojony, był we mnie zawsze potworny. Miałem, mam, niewyobrażalną potrzebę bliskości z innymi, bo przecież o nią w gruncie rzeczy chodzi, jeśli mówimy o miłości czy przyjaźni. I z góry było wiadomo, że ten głód nie może zostać zaspokojony, bo jest nadmierny.
Tymczasem, ja, z nadmiarem wrażeń i niesfornie rozwichrzonych impulsów kłębiących się w kącikach własnej niemożliwości wyrażenia siebie pobłądzę jeszcze, z uczuciem niedosytu, ścieżkami, których końca zapewne moje małe stopy nigdy nie dosięgną, zostając w niezgrabnym przednówku do świata rozkwitłych myśli.
"Człowiek, który przestaje siebie wyrażać, wpada w czarną dziurę, zanika jego język, choruje na samotność” przeczytałam fragment wypowiedzi Agnieszka Wolny-Hamkało na blogu Remka Grzeli.
Może w tym tkwi źdźbło odrętwienia. Nieumiejętność wyrażenia siebie. Chociaż zapewne czynię to całkiem nieświadomie w najdrobniejszym ruchu o poranku, czynie nagłym i spontanicznym poganianym przez codzienność. A jednak mam poczucie przejmującej pustki, jakby była we mnie jakaś zupełnie wyjałowiona grudka ziemi, na której nic nie jest w stanie unieść się ponad powierzchnię szarej przeciętności.
Pragnienie. Dotknąć opuszkami palców skrawka błękitnego nieba. Poczuć nieprzynależność do ciężaru skutej lodem ziemi. Zawisnąć w objęciu beztroski na promieniach słońca, jak na dziecięcej huśtawce, kiedy oderwanie stóp, od ziarenek piasku, zdawało się tak łatwym do osiągnięcia. Tymczasem. Przednówek. Swoisty post duchowy. Próba czerpania z wyczerpanych zapasów energii.
Przedwiosenne błądzenie.
„Jak błądzić skutecznie?”- pytam sobie za prof. Zbigniewem Mikołejko, który w długiej rozmowie z Dorotą Kowalską wiedzie czytelnika przez przestrzenie snów obłaskawiających cierpienie, będących wolnością, poprzez fragmentaryczność obrazów i rozległość otaczającej nas rzeczywistości. Skleja kawałeczki wyobrażeń, wyostrza rysy światopoglądów, zszywa blizny dzieciństwa, jak zszywa się rozerwane ubranko na szmacianej lalce.
Świat dziś rozbił się nam na kawałki, ale całe szczęście mamy profesora Zbigniewa Mikołajkę, który potrafi na powrót go posklejać i pokazać, co mają wspólnego sny, obrazy dawnych mistrzów, skandynawskie kryminały i Facebook z naszymi dzisiejszymi niepokojami, nadziejami i lękami. Mikołejko to specjalista od rozbrajania oczywistości, zadawania niewygodnych pytań zarówno w sprawach ziemi, jak i nieba (oraz piekła). Nie ma dziś takich wielu.
Niełatwa lektura, targająca wielością skrajnych odczuć, z jednej strony prostująca zawiłość myśli, a z drugiej jakże zwinnie i zgrabnie potrafiąca je zasupłać w niemożności odczytania do końca każdego słowa spod ciężaru którego próbuję się chwilami wyczołgać, by spojrzeć sobie w twarz. Jeszcze długo pobłądzę między kartkami zapisanej rozmowy, by móc objąć choćby kawałeczek z jej rozległych horyzontów widzenia świata. Z tego filozoficzno-egzystencjalnego patchworka, w którym odnoszę wrażenie, że i sam Profesor skleja także nadszarpnięte fragmenty samego siebie, sprawiając, że rozmowa staje się swoistym wyznaniem.
W Panu jest więcej miłości czy nienawiści?
W tej chwili najwięcej jest we mnie smutku, żalu, związanego zresztą z różnymi rzeczami i historiami, które przydarzyły mi się w życiu. Smutku, który czyni mnie coraz bardziej bezradnym.
Chociaż głód miłości, bardzo często niezaspokojony, był we mnie zawsze potworny. Miałem, mam, niewyobrażalną potrzebę bliskości z innymi, bo przecież o nią w gruncie rzeczy chodzi, jeśli mówimy o miłości czy przyjaźni. I z góry było wiadomo, że ten głód nie może zostać zaspokojony, bo jest nadmierny.
Tymczasem, ja, z nadmiarem wrażeń i niesfornie rozwichrzonych impulsów kłębiących się w kącikach własnej niemożliwości wyrażenia siebie pobłądzę jeszcze, z uczuciem niedosytu, ścieżkami, których końca zapewne moje małe stopy nigdy nie dosięgną, zostając w niezgrabnym przednówku do świata rozkwitłych myśli.
fragmenty z książki "Jak błądzić skutecznie.
prof. Zbigniew Mikołejko w rozmowie z Dorotą Kowalską"
wyd. ISKRY, biblioteka Gazety Wyborczej, 2013
prof. Zbigniew Mikołejko w rozmowie z Dorotą Kowalską"
wyd. ISKRY, biblioteka Gazety Wyborczej, 2013