Pokazywanie postów oznaczonych etykietą maciej niemiec. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą maciej niemiec. Pokaż wszystkie posty

W ciemności

W ciemności niczego nie można ukryć.
W ciemności można udawać, że niczego nie ma.
fragment wiersza Macieja Niemca z tomiku "Stan nasycenia"


Próby powrotu bywają trudne. Czasami próba zapisania siebie zdaje się być niczym wewnętrzna strona dłoni. Osobiste dzieło Durera. Wyżłobiona siatka przecinających się linii niczym uliczek w zatłoczonym mieście, wstążka rzeki przecinającej dzielnice miasta lub łącząca odmienność urbanistyczną nadającą niezrozumiały, przybyłym z innych miejsc, charakter różnorodności tkwiącej w jego mieszkańcach. Bywa zapisem doświadczeń, emocji, minionych lat i ciężaru dźwiganego bagażu, momentami zaciśniętym w pięści wewnętrznej niezgody na niesprawiedliwości nas dotykające. Tkwiące w nas zacietrzewienie i ból. Niekończącą się analizą nagłości zdarzeń nie będąc na nie przygotowanym. 
Unoszę codzienność przejmującego ciężaru. Biorę pod opiekę utracony czas. Zniekształcony, szpetny, niezrozumiały w swojej obojętności. Zepchnięty w najgłębsze szczeliny istnienia wypełnionego przepalonymi żarówkami, strzępkami wspomnień, zmechaconymi kłębkami siwej włóczki zwiniętymi na pochylonym karku. Chłodem wędrującym o poranku między łopatkami i stosem niekształtnych słów opadających bezwiednie na dnie filiżanki. Czekam na zmrok. Udawanie.




Podwojeni

Nie było go tyle czasu, że najpierw nie wiedziałem
Kto jest, na gęstym bulwarze, w połowie
Nocy, ale jego spojrzenie rozpoznałbym nawet
W piekle. To on mnie rozpoznał; ja tylko spojrzenie.
(...)
Maciej Niemiec, wiersz Spotkanie 
(fragment)

Spotkałam go po raz pierwszy w wąskości przedziału sunącego, w sznureczku innych, do Krakowa. Wagoników drążących tunel w ciemności, o której pisał Maciej Niemiec, że można w niej udawać, że niczego nie ma. W drganiach przepalającej się powoli jarzeniówki chowając wzrok pomiędzy kartkami, stanęłam przy „roboczym stole”. Znacznie później dreptałam tuż za nim w małej salce na spotkaniu z jednym z bohaterów jego książki. 
Zbierałam moje drobne przebicia. Migawki, by spotykać go ponownie. W roziskrzonych promieniach słońca przebijającego się przez ciężki materiał zasłon odsłaniających przenikające się kadry uchwyconych fragmentarycznie zdarzeń. W ozłoconych słońcem splotach nitek tworzących miękką tkaninę zestawień literackich duetów, wzajemnych inspiracji i podobnych dążeń. Ożywionych postaci odbijających się w źrenicach autora. W lustrach twarzy zbliżających się ku sobie i odzwierciedlających wzajemnie wizje. W „Przebiciach” rysując wspólny mianownik dla pisanego słowa, zdolności kreowania świata w giętkości liter i umiejętności zatrzymania ich na papierze w gramaturze chwytanych znaków.

Pisze trochę tak jak mówi, długo obracając w ustach słowa aż do wyakcentowania najgłębszych sensów. Zdania niemiłosiernie złożone lubi przetykać krótkimi, trafiającymi w sedno. Wszystkiemu przyświeca idea, żeby uczynić język pisany wiernym odbiciem żywego głosu.

Każda kartka wydaje się cienką warstwą kalki. Odbiciem dostrzeżonych skojarzeń i powiązań zapętlających się wokół łączących się ścieżek i krzyżujących dróg literackiej i twórczej przynależności. Przebijających na drugą stronę istnienia w słowie, umiejętności odczytywania z ruchów warg wypowiadanych idei i sporów o istnienie świata. Łącząc epoki, zacieśniając czas i zbliżając do siebie odległe bieguny. Spotkania twarzą w twarz. Dotykając dłoni, białych kości, bladości policzków i pobladłych warg. W życiu i śmierci poety. W nierozwiązanych zagadkach przywracając wyrazistość mowie, gubiąc zbędne gesty, odczytując pozostawione symbole i wypełniając luki pamięci.

Wiele z zamieszczonych w tej książce szkiców wzięło się z jednego, prześladującego mnie obrazu. Dwudziestoośmioletni, słaby, delikatny, nieznający języka, przyjechał na stypendium do Polski w sierpniu 1939 roku. Nie mogłem opędzić się od widoku mężczyzny zagubionego na paryskim dworcu. Jak się do niego przebić? Przedostać się naprawdę do tamtych minut, dźwięków, ruchów, oczekiwania i nadziei, wejść w tamto powietrze, przeniknąć do jego głowy. Dotknąć. Istniej między nami ściana - słowa, symbole, konwencje, idee, papier, czas. Po drugiej stronie najprawdopodobniej nic nie ma. A jednak literatura - i jest to być może ostatnia właściwość decydująca o jej wyjątkowości - drąży w tej ścianie tunel. Wyznacza drogi okrężne. Atakuje i odsłania znienacka, od niespodziewanej strony.  

"Przebicia" Michała Szymańskiego drążą tunel przechodząc na drugą stronę słowa, które autor podwaja znaczeniem i rytmicznym dźwiękiem harmonii, gdzie pochwycony czas jest sposobem istnienia. Spotkaniem.

Michał Szymański "Przebicia"
wyd. Zeszyty Literackie, Warszawa 2015



W małym mieszkaniu na osi przeciągu

Zapewne ktoś jednak rozmyśla o tym, czym jest dobro,
Nawet wtedy gdy jest późno, żeby się pomylić -
Czy to wszystko było możliwe, nawet miłość, nawet
Całkowita samotność, ale dla kogoś innego, w innym życiu,
Nie tu, w tym małym mieszkaniu na osi przeciągu.

Surowość poranka przydaje rumieńców resztkom ciasta z pigwą. Rozkrawam ostatni kawałek nadziei na mniejsze porcje. Będzie można delektować się nią dłużej. Nim słońce schowa się w purpurze zmierzającej na kraniec ciemności. Pójdę jego śladem zwiedzona światłem rozproszenia osiadającego na kosmykach myśli wplecionych w słomkowy kapelusz wiosny. Ptaki wtórować będą dzwonom dalekiego kościoła rozbijającego czas na pojedyncze nuty rozmodlonych pacierzy. W nich słyszę siebie, a dzień w jutrzence niewinności wniknie pod skórę Twojego spojrzenia.
W kącikach warg spierzchniętych uśmiechem kołysać się będą jutrzejsze krople łez złapane ostatnim tchnieniem w krągłość przepalonej żarówki. Ślad po rozpalającej nieobecności. Pozostaniesz zawiniątkiem rozsypanych wierszy. Słowa szpulką nierozwiniętej wstążki na drodze tułaczej udręki, pęcherzykiem powietrza w ciężkiej glinie. Oddałeś obrazy swoich dni na własność innym w ostatnim pulsie tętna. 
Surowość poranka przydaje rumieńców resztkom ciasta z pigwą. Rozkrawam ostatni kawałek Twoich wierszy na mniejsze porcje. Wersety w ziarenkach goryczy i nienasycenia. Będę mogła delektować się nimi dłużej.

Aby przeżyć ten wiersz, muszę milczeć,
Sławy i nędzy rym wciąż odnajdując
Mówić znowu to, co mówiłem zawsze -
Walczyć o życie tym, o co życie nie dba
Nie dla osób liczących swej profesji
Zyski i straty, w nadziei wieczystej
Dzierżawy gruntu, który wystarczy na grób.

Jeśli chcesz, by wiersz przeżył ciebie, mów.

.


fragmenty wierszy Macieja Niemca
z tomiku "Stan nasycenia"
wyd. Zeszyty Literackie, seria poetycka 

Mapa

Z niepełną i rozpadającą się na iskrzące się na śniegu
Drobiny światła wiedzą wchodziłem na szczyt zbocza
Tam gdzie mogłem przejść. Mapa, nie dość, że stara
Ale i wilgotna po nocy w małym zimnie zimowej chaty
W której zatrzymałem się na noc we własnym cieple
Zamarzła znowu i pękała nierównymi liniami innych tras.
Droga była prosta, jak zwykle, lecz teren bardzo nierówny.

Maciej Niemiec
fragment wiersza Mapa z tomiku "Geranium"

Na czas Świąt Bożego Narodzenia ciepła i jasności.
Na każdy dzień Nowego Roku odnajdywania właściwej drogi.
Swojej mapy.



Już nie widzę tej strony

Rozkosz promieni słońca wychodzących zza chmur i ogrzewających, smagane chłodnym wiatrem, zziębnięte nieco stopy. Esencja życia. Przedsmak aury odchodzącego powoli lata i ostatni łyk kawy bianco. Cienki wełniany pled na kolanach i cień palców biegnących, dla rozgrzewki, po klawiszach laptopa. Morski szum brzozowych liści i kawałek toskańskiej ziemi w dywanie wciąż kwitnącej lawendy. Moje wakacje bez podróży. Czas to sposób istnienia obiektów i wciąż rozkwitające, we mnie, "Geranium" Macieja Niemca. 
Znikają niektóre słowa, pojawiają się inne, nie znikają palacze 
Tytoniu.
Gdzieś w kawiarnianym gwarze paryskich uliczek zastyga w niedopaleniu ostatnie zachłyśnięcie się gęstym dymem marnej jakości nikotyny. Uzależnienie białą mgła oddechu znika za rogiem kartki. Pusty kieliszek.
- To detal; ważne, że na otwartym powietrzu niełatwo już
Wypić nawet za najgorsze życzenia pod nieistniejącym 
Adresem.  Zimno, po prostu zimno. Trzeba zmienić lokal
Tym bardziej, że się od dawna nie pije.
Suchość moich warg. Oswajam architekturę i nazwy ulic. Błądzę. Zmierzch nie zamknął się ponad ogrodami Trocadéro z sylwetką Palais de Chaillot. Śladem bytności człowieka. Z policzka ocieram krople wody z pobliskiej fontanny nieruchomo niewzruszonej wobec mojego zagubienia. Wyrzucam dziurawy parasol by pod jego cieniem nie zgubić z pola widzenia poetyckich ścieżek Macieja Niemca. Moje z nim obcowanie. Znaleziony krótki film. Jego głos. Dwa wiersze. Dźwięk niemożliwej do opisania rzeczywistości istnienia. Pod wyciągniętym zbytnio swetrem chowam własną sylwetkę. Znikam w zarysie kogoś, kogo spostrzegam w szybie uchylonych drzwi na taras. Wróble ćwierkają swoją bajkę. Słońce samotnie przechadza się na drugą stronę ogrodu obnażając chłód moich stóp i niezgrabny kształt rosnącego na przekór wszelkim nieprzychylnościom "drzewka szczęścia". Crassula arborescens. Chowam do koperty kilka grubych i lśniących liści. 
Adres. 
Paryż. 
Cmentarz Père-Lachaise. Ogrody Trocadéro
Gdziekolwiek jesteś.

Tak, niekiedy przychodzę tu, pisać. Wokół koczują
Różnojęzyczne plemiona, na wąskich terenach
Oddzielonych krzewami i zadbanym trawnikiem 
(...)
Jesteśmy w Paryżu, gdzie robi się owies z ryżu. Dzisiaj mniej
Wzruszeń: że mam zziębnięte dłonie; że nie ma takiego
Miejsca, dokąd chciałbym pójść; że już nie widzę tej strony. 
(...)
Pani nigdy poznać nie chciała, może tylko w owych wyjących
Snach, kiedy tak szybko po ciemku wracała do mnie. 
(...)
- Wychodziłem z metra na duży plac Trocadéro,
By spotkać inną. Trochę potargany, może już stary.


fragmenty wiersza Macieja Niemca
Ogrody Trocadero
z tomiku "Geranium"
wyd. Instytut Miłkowski, 2014

Słowa temu

Słowa temu. Rzęsisty deszcz rozbił się drobinkami jak sznur pereł spod opuszczonych powiek nieba. Cień zachodzącego słońca rozsypał się piegami na dnie wyschniętej filiżanki. Chwila temu smakowała słodko. Czas przemierzał plaże stopami zanurzając się w miękkości ciepłych ziarenek piasku przesypujących się między palcami jak w szklanej klepsydrze ciągłości zdarzeń. Odchodzi by zaraz pokazać się od nowa czy zatem kiedykolwiek mija w swojej nieprzemijalności gdy lekkość motylich skrzydeł odejmuje ciężar ciemnym obramowaniom pomostów wyciągających swoje ramiona w nieskończoności tonącego horyzontu.
Słowa temu. Miały kiedyś znaczenie w zderzeniu z niewypowiedzeniem zachwytu skrytego w zakamarkach zaciśniętych warg. Dzisiaj zdają się śladem niedojrzałości letnich owoców zbyt cierpko pozostających na podniebieniu odchodzącej chwili. 
Słowa temu. Wędrowiec zbierał muszelki by znaleźć klucz to zapętlonego wokół jego nadgarstków czasu. Gałązki zmarszczek oplatały oprawki okularów nie rozumiejąc intencji niedostrzegania rozet przebrzmiałych złudzeń. Na ściankach pustej szklanki odbijała się w wąskich zagnieceniach przygaszona światłość ulotności. Duszność poranków stłumiona pod przykrywką nienazwanych wrażeń konała zdławiona szczelnością teraźniejszości. 
Słowa temu. Wydawały się posłuszne naturze niczym płatki śniegu zimą gasząc przydrożną latarnię. Zawinięte w liść wonnego jaśminowca. Karta zaciemnia puste przestrzenie w poszukiwaniu sensu swojego przeznaczenia. Słowa temu. Całkiem się rozsypały w niedosłyszeniu zrozumienia chcąc pójść pod rękę z poezją.

PISMO odręczne, niedokładna mapa
Kraju, który zamieszkują duch
Czytanych i wypowiadanych słów -
Mandelsztam, Dylan Thomas, Wojaczek
Mówią znowu to, co mówili zawsze:
Sława i nędzy rym wciąż odnajdując
By przeżyć swój wiersz, musisz milczeć.

By przeżyć ten wiersz, muszę milczeć,
Sławy i nędzy rym wciąż odnajdując
Mówić znowu tu, co mówiłem zawsze -
Walczyć o życie tym, o co życie nie dba
Nie dla osób liczących swej profesji
Zyski i straty, w nadziei wieczystej
Dzierżawy gruntu, który wystarczy na grób;

Jeśli chcesz, by wiersz przeżył ciebie, mów.

wiersz Macieja Niemca
 z tomiku Stan nasycenia
wyd. Zeszyty Literackie, Warszawa 2012



Zanim dokończę pisać

Kiedy to piszę, zapraszam ciebie tam, zanim
Dokończę pisać, zanim wydawca to wyda, zanim
To przeczytasz, albo nie przeczytasz. Kraina
Domysłów, czy to nie ciekawe? Kiedy nie byłeś tam
Ostatnio? Co z tego pamiętasz? Ile razy na dzień?


Ilość razy nieskończoną. Bywam tam. Dotykając wybrzmiałych w ostatnim tchnieniu myśli. Zerwanych raptownie  ze sznurka rozsypanych paciorków niewypowiedzianych modlitw. Składając w całość wiersze ze świadomością, że to te ostatnie. Czy czytałabym je inaczej całkiem tej wiedzy pozbawiona?  Z naiwną wiarą, że będą kolejne.
Nie będzie ich. I będą jednocześnie. W każdym zachłannym łyku powtórnego czytania. W cudzie ponownie rozkwitającego "Geranium" na parapecie mojego niezmiennego zauroczenia. Próbie dotarcia do sedna podskórnie zagubionej egzystencji i ciągłego szukania dłońmi nieosiągalnego "Stanu nasycenia", zamkniętego w małej przestrzeni do której mnie zaprasza ten, który pisze. Otwierając ostatnie, czyli nowe wiersze. Wspinając się na palcach by móc pomiędzy brzegami kartek wtopić się w nurt Sekwany połyskującej blaskiem przybladłej latarni samotnie stojącej na obcej ziemi. W zagięciach zbyt wąskich uliczek brzmiących obcojęzycznie. Ozięble znajomo. 
O zmierzchu chciałem zobaczyć świat. 
Jaki pamiętam. Nie na papierze. Gdzie to 
Jest? 
W morzu dzieciństwa, starych mapach, adresach, w braku tlenu, substancji nicości, kolorze szminki kobiety znikającej za progiem samotności i w zwiędniętych płatkach kwiatów, pomarszczonych niczym prześcieradło wciśnięte w róg nieprzespanej nocy. W smaku niedopalonego papierosa na dnie popielniczki przesiąkniętej popiołem nerwowego oddechu. Zdławionego w prochu przedwczesnej śmierci. W moim niepokoju. Jednak rozkwita. "Geranium". Na parapecie okna spostrzeżeń. Nad ostatnią kartą białego papieru. Wciąż dostrzegam ciebie. 

Jaśnieje odkrywa się; ocierasz z niej śmiertelne poty
I pochylając się nad otworem, by usłyszeć ostatnie słowa
Czujesz lekki zapach geranium - tak bardzo przybliżyła się
Zgoda. - Nie, to aceton. Musisz zaczynać od nowa, jak ci inni,
Którzy po innych ciemnościach pisali inną składnią inny wiersz,

Który nie będzie dokończony, nie będzie zaczęty, nie będzie
Czytany na głos ani cicho, jak gdyby za ścianą płaczu siostry
Mógł być wysłuchany tylko jeden raz, na miarę sił włókna
Jej ciała, jedynego, ślepego włókna, które jeszcze słucha, bo jest
Włóknem jej ciała, a historię geranium opowiedziałeś jej głosem.


fragmenty wierszy Kraina Domysłów i Geranium
z tomiku poezji Macieja Niemca 
"Geranium - Ostatnie, czyli nowe wiersze z lat 2009-2011"
wyd. Instytut Mikołowski, Mikołów 2014





















W cieniu blaknącej żarówki

W cieniu blaknącej żarówki. Tomiku wierszy. Spakowane w ciszę niewysłowienie zdaje się wypełniać, po linie brzegu, niespokojne plaże wypalonej egzystencji. Fale bezkresu uderzają o wyostrzone spojrzenie zwrócone do wnętrza duszy budzonej z odrętwienia nocy. Na krawędzi filiżanki osiada cierpki oddech poranka. Dłonie zdają się obejmować coraz mniej z nadchodzącej prostoty życia. Stalowe niebo swoim nieprzeniknionym obliczem zatrzymuje rozbite kruszyny na dnie spodeczka, jak drobinki rozsypanego niezgrabnie cukru. Marnotrawstwo zdławionego w zarodku piękna zastyga przytrzaśnięte w progu niezdecydowania. Nawet wróbel wyrywa się z garści nieśmiałego chwytania nieprzynależnych sobie zdarzeń. Stare pantofle, niezdolne do zrobienia kolejnego kroku, tkwią obarczone przywiązaniem do nieuchronności ich własnego losu. Supełki na sznurowadłach. Na nitkach fałszywej Ariadny wiodących donikąd. W zaprzestanym dopowiedzeniu życia. W cieniu blaknącej żarówki. Zamykam ciebie.


* * *
NARESZCIE wątpiąc, że jednym słowem
Mógłbym zadać koszerny cios ciemności
Tego światła, które oślepia jadalną część mowy -
Jej język na moim, dotykam jej dłoni, jest pusta;
I że jadalna część ciemności wypowie
To, czego nie mogło wypowiedzieć światło,
Jego dłoń w mojej, jego język na moim;

Że jadalna część ciemności oślepiona światłem
Kiedyś wypowie mój język, że dotyk jej dłoni
W mojej nie zwątpi o tym, który nie potrzebuje
Światła ani ciemności, którego rana wyschnie
I uwolni swoją dłoń, jej dotyk w mojej. Mógłbym
Jej zadać tę, która by nie była moją, ale bez niej
Ile razy musiałbym całkiem sam umierać.

wiersz Macieja Niemca
z tomiku "Stan nasycenia"
wyd. Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2012


Szybciej niż oddech zdoła się narodzić

Świat przemija obok mnie szybciej niż oddech zdoła się narodzić w mojej wątłej piersi. Pęka niczym bańka mydlana w nieuchwytności swojego kształtu rozpływającego się ciężkim westchnieniem. Dni tygodnia zlewają się ze sobą tworząc długie wstążki łączące sobą odległe miasta i moje oddalające się od siebie pragnienia niełatwe do splątania kokardą ulotnych skrzydeł obumarłego motyla.
Ciągle w drodze. Obrazy za oknem płowieją wraz ze zmieniającą się aurą, jakby osiadała na nich warstwa spopielonego dnia, resztką mgły przemijającej zbyt pośpiesznie chwili niezdolnej do zatrzymania się na koniuszkach rzęs. Tylko łzy zmęczenia iskrzą w ciemności nocy. I już nie wiem czy to stukot kół pociągu czy to moje serce tak mocno uderza w niepokojącym drżeniu nieopuszczającego mnie pośpiechu. Szukam po omacku wyrazistości kolejnego dnia. Dosłowności granicy przekraczanej w połowie drogi między sobą i kimś zgoła mi nieznanym. Niedowidząc kształtów, nie czując smaku poranka ani gorzkiej ciemności nocy.
Coraz mocniej zakochuję się w Macieju Niemcu. Wyznanie. Zatracam w jego poezji skrawki nieprzypisanych do żadnej czynności chwil, jak do ułamków draśniętych na tarczy skrzypiącego zegara i rozbijających się o głuchość podłogi startej mnogością niezatrzymanych, w żadnym zarysie, śladów stóp przechodniów całkiem sobie obcych. Porzucone w pośpiechu kapcie szurają niemrawo w stronę oddalenia od domowego zacisza. Duszność małego przedziału. Chowam przygaszone spojrzenie pomiędzy jaśniającą biel kartek tomiku wierszy szukając nienasyconego stanu pragnienia, przeżycia oddechu zrodzonego w spokojnym uniesieniu się ponad niecierpliwością dogonienia samej siebie.

Kawiarnia, chwilowa przystań
pomiędzy hałasem bulwaru
i samotnością wieży.

Za wielkimi szybami ruchliwy labirynt miasta,
ludzki, więc wytłumaczalny.

Nie usiąść naprzeciw lustra.
Nicość to brak uwagi,
formy i pustka są pełne siebie

albo przestają istnieć,
a pobliski świat
nie przestaje być obcy i niezależny od nas,

jego wszechobecne nada
w tym lub innym nierzeczywistym mieście

otwiera powieki jak przejścia doniką

albo przemienia się w widzialny konkret,
świadczący, że jest się skazanym
na uwagę.
Powiedziałeś kiedyś:
- Prawdziwi ludzie się nie zmieniają. -

Tak, nie zmieniają się nawet
nieprawdopodobnie, jak gdyby nasze gesty pozostawały
przywiązane w jakimś lustrze.

Także rzeki się nie zmieniają: tylko książki -
nie można przeczytać dwa razy tej samej książki.

Kawiarnia to rozmowa,
a głosy wokół rozgrzewają jak wino.

Jesteś tak ważny,
że rozmawiając z tobą, bywałem roztargniony.

Mówimy o wielkich ciemniejących szybach, o tym,
co można zobaczyć, kiedy widać mało,

gdzieś w okolicy Solfeerino, kiedy jeszcze świeci słońce
i zapalają się latarnie.

Maciej Niemiec Kawiarnia
z tomiku wierszy "Stan nasycenia"
wyd. Seria Poetycka "Zeszytów Literackich", Warszawa 2012

Odwracalność słów

Słowa stały się nielotne, jak to pięknie nazwał niedawno Remek Grzela na swoim blogu „bezskrzydłe”. Ciężko opadają na kartkę gęstą kroplą tonąc w strukturze nieprzezroczystości bieli, pozostawiając jedynie szarą powierzchowność nienazwanych wrażeń. Niezdolne do uniesienia swojego przesłania. Niewymownie martwe i nieme. Może przemarznięte jak zimowe poranki budzące się czasami tak przejmująco znieruchomiałe od chłodu, że nawet otwarcie oczu grozi rozkruszeniem dopiero co powstającego dnia. Poświaty. Przygasłej jasności widzenia tego, co jeszcze śpi w zalążku późniejszego rozkwitu.
Jak poskładać połamane konary przydrożnego uchwycenia przemykającej chwili schowanej w podstępnej prozie codzienności? Próbuję.
Gonię nie oglądając się wstecz. Biegnę za cieniem czasu, który znika tuż za rogiem uliczki zakręconej ostrym łukiem przecinającym sznurowadła, nazbyt mocno ściśnięte wokół stóp potykających się o najdrobniejsze nierówności. Niezgrabność nieuchwyconego czasu szyderczo śmieje się wprost w wypatrujące go oczy. Może dlatego ostatnio mój wzrok stracił na swej ostrości pod nazbyt ciężką przysłoną zmęczenia. Mniej zauważam. Z ciągle załzawionym obrazem rzeczywistości nie odnajduję wyrazistości spostrzegania realności świata. Okulary zaś, jedynie, uwidaczniają kolejne rysy wyżłobione wokół ciągle przymrużanych oczu. Zagniecenia myśli. Przyglądam się zniekształceniom odbijającym się w krzywym zwierciadle zdarzeń. Biegnę zostawiając za sobą nieumiejętność oceny sytuacji, nadwątlone relacje i gorycz nadużycia mojej naiwnej wiary w nienaruszalność zwyczajnej przyjaźni.
Bagaż doświadczeń uwypuklony na plecach wznosi się garbem niepoprawnej naiwności. Marna ze mnie uczennica życia. Uciekam. Chowam przed zranieniem, choć wiem, że całkiem nie zdołam. Zapełniam najmniejsze szczeliny pustki, z dozą nieustępliwej przekory, dopisując w kalendarzu kolejne przystanki, gdzie chciałabym przystanąć, schować się pod zadaszeniem, choćby chwilowego zachwytu. Życiodajnej refleksji, która poruszy przemarznięte emocje utkwione w lodowej bryle nienaruszalnego wzruszenia. Próbuję się ogrzać na wykładzie Uniwersytetu Otwartego UW. Po trzech semestrach płomiennego oczekiwania na zebranie się grupki zainteresowanej kulturowo-egzystencjalną interpretacją literatury, musiałam dokonać zmiany. Apetyt na temat tak ogromny, jak tort bezowy z truskawkami, ale gdzież szukać truskawek w środku zimy. Chętnych zbyt mało, a ja wiedziona niezaspokojonym głodem zapisałam się, w zamian, na kolejną odsłonę wykładów o kontrowersyjnych postaciach literatury polskiej i obcej.
Pierwsze spotkanie. Charles Pierre Baudelaire. Salka na wydziale geografii staje się miejscem nowej podróży, kartograficznym zapisem literackich dokonań i życiowych poczynań nieprzeciętnej osobowości artystycznej bohemy Paryża.

Miasto, które pochłania tajemnice bytów poszczególnych
I przetwarza je we własną: miasto bez tajemnic, zrobione z tajemnic.
Miasto Sorbony, na której studiował nieomal każdy (oprócz niego);
W którym podobno jest wzór wszelkich miast, nawet Rzymu;
Słodycz cieni platanów i gorzka kawa w czerwcu, gdy
Cukier krąży w żyłach rozgrzanych wiedzą nastolatek tak samo

Jak w wapnie mądrych starców, na placu del al Sorbonne, piąta
I szósta dzielnica, quel flop! - wszystkim brak ojca albo matki
I to niekiedy ich łączy; si non - samotne kobiety w środku nocy
Przesyłają komunikaty alfabetem Morse'a przez ściany; miasto
Wielu mostów; miasto, które przeklinał Verlaine, Rimbaud, Norwid,
de Nerval, Słowacki, Mickiewicz, Eluard, Miłosz, Hłasko, Rilke,
Villon, Baudelaire (...)

W poczuciu samotności i matczynego odrzucenia tułam się za Baudelaire'em po ciemnych zaułkach miasta, gdzie młody poeta szuka ukojenia bólu zranienia w ramionach kobiet nazbyt lekkich obyczajów. W ukochaniu sztuczności porzuca wszelką naturalność, stwarzając własny wizerunek, obraz, któremu mogliby się przyglądać inni, w podziwie dla jego odmienności, gdy tymczasem cień jego matki snuje się za nim zniekształcając jego relacje z innymi kobietami. Nierozerwalna nić emocjonalna staje się dla niego swoistym zniewoleniem, a jednocześnie wiecznie poszukiwanym pragnieniem, w życiu i w poezji, skrywając się w wypaczeniach, brzydocie i wszelakich przerysowaniach postaw, zachowań, obrazów znajdujących odzwierciedlenie w jego wierszach. Skazany na wiekuistą samotność.
Po wykładzie, zmierzch rozświetlonego latarniami Krakowskiego Przedmieścia wydał się nieskazitelnie piękny. Nienaruszalny. Niemożliwy do jakiegokolwiek zniekształcenia. Charles Pierre Baudelaire. Odwracalność

Aniele pełen chwały, czy możesz znać ten lęk,
Winę, wstyd, płacz, umieranie,
Niejasny koszmar tych okrutnych nocy
Które ściskają serce tak, jak mnie się papier?
Aniele pełen chwały, czy możesz znać ten lęk?
(...)
Aniele pełen piękna, czy już poznałeś starość,
Strach starzenia się, nieznośny zamęt
Czytania tajemnic skrywanych poświęceń
W oczach, z których moje się nie wycofały?
Aniele pełen piękna, czy już poznałeś starość?


fragment wiersza Macieja Niemca Te Dwadzieścia Dwa Lata
oraz przekład jego autorstwa wiersza Charles'a Baudelaire'a Odwracalność
z tomiku Serii Poetyckiej Zeszytów Literackich "Stan Nasycenia"

Na skórze nieprzeniknionego

Na skórze stóp rozproszenie dnia osiadło drobinkami zmęczenia. Spod ronda zataczającego krąg splatających się zdarzeń, ponad niedowidzącym wzrokiem horyzontu, wyglądam kolejnego przebudzenia. Wschodu słońca zarzucającego rozpromienioną sieć cieniutkich zmarszczek rozciągających się wokół mrużących się oczu, niczym siatkę w którą chciałoby się złapać kadry spadające z czarnych skrzydeł oddalającej się nocy.
Frywolność rozleniwionego uśmiechu złudnie przypomina papierową łódeczkę sunącą po gładkości niewypowiedzianych słów, po przyćmionej tafli uspokajającego się morza, zatapiając się w dopełnieniach przygasających wrażeń, układanych na dnie pudełeczka jak  układa się papierki od cukierków, wciąż przesycone słodkim smakiem zatrzymanym na podniebieniu kolejnego dnia. Uchwycenie chwil wznieconych pragnień, oczekiwań odnajdywanych za rogiem przeznaczenia.
Pocztówki z życia wysyłane na adres losu, bardziej lub mniej, przychylnego do odczytania listy marzeń. Codzienności prześlizgującej się pomiędzy uderzeniami zegara i klawiszy starej maszyny do pisania. Za okiennicami zbyt pospiesznie przewijającej się taśmy niezmiennego zatrzymania, w niemożności oderwania się od ciężkiej grudki ziemi trzymanej w zaciśniętej dłoni.  
Gasną żarówki wypełnione płatkami przebarwionych poranków. Przezroczystość rysunku kreślonego niepewnę ręką. Wełniany koc rozłożony na dachu niedościgłych wierzchołków otacza chłodem niespełnienia. Brodzę po kostki w snach nieprzyśnionych, dusząc się gęstością niewypowiedzianych słów. W oknie trzepocze firanka motylich skrzydeł. Przedwczesne przebudzenie.

Ale to otwiera coś innego. Wiem, chcesz powiedzieć,
Chyba to chcesz powiedzieć, Sylvio d' O., że
W żadnym języku świata nie ma już nic do powiedzenia.
(Ale jeszcze trzeba będzie próbować tłumaczyć,
nie tylko sny, i mówić o rzeczach, których nie było
nam żal, zapomnianych już wtedy, w ich czasie).
(...)
Może dopiero około pięćdziesiątki
Własne ciało zaczyna być porównaniem
Do pewnej ciągłości, czy zdołam znów w nim zasnąć -
Myśli na progu wielkiej liczby niepotrzebnych myśli,
Zszywa je jasnowidząca maszyna do szycia, singer
Mojej babci; - lub może zaczyna być
Czymś w rodzaju domu, który się odnajduje
Za późno, żeby w nim zamieszkać
Jeszcze raz od początku.

fragmenty wiersza Macieja Niemca
A później umrzeć na zawał w nowojorskiej  taskówce...
z tomiku "Stan nasycenia"
wyd. Seria Poetycka "Zeszytów Literackich", 2012

Stan nasycenia

Czytałem niczego nie rozumiejąc
zamiast liter widziałem twarze
ta twarz chorej czy pielęgniarki
po co rozróżniać kiedy wszystko boli
Odrywałem się i czytałem znowu


Kolejny dzień.
Roztopił się jak płatki śniegu opadające na ciepłą dłoń wyciągniętą w zachwycie nad filigranowymi rozgwiazdami spadającymi spod rzęs nieba. Zniknął w wieczornym tchnieniu przysiadającego na schodach zmroku, rzucającego cień przemijania na zegar skazujący na wyrok unicestwienia, dopiero co, stworzony ułamek czasu. Zasępienie skuliło się w sobie nie chcąc rozwijać swojego zasmucenia. Przysiadłam obok niego. Na kolorowych paciorkach bransoletki próbowałam policzyć dni, które owijały się wokół moich dłoni, wśród literowych składanek, mniej lub bardziej do siebie przylegających, niczym wycięte kawałki puzzli dopasowywane do siebie, skrupulatnie, w nadziei na otrzymanie spójnego obrazu. Siedem lat, niepoliczalna ilość słów, a jeszcze więcej myśli, których nie udało mi się uformować w żaden symbol, znak swoistej przynależności, a zatem zagubionych w bezkresie niezapisanego ulotnienia. Rozwichrzonych zmiennością porannego niedospania. 
Kolejny rozdział.
Przeprowadzka. Fragment mojej przynależności otwartej w nowej przestrzeni. Na nowo próbujący zaistnieć. Zadomowić się, poczuć wygodnie, by z całą szczodrością i szczerością uczuć móc witać przybywających z różnych stron, czasami tej samej książki, a innym razem spomiędzy okładek całkiem odrębnej bajki. Bogactwo różnorodności. Przenikliwość odmiennego widzenia. Oczekiwane, przeze mnie, spotkania między giętkością słów.
Siedem lat. Swoisty symbol dopełnienia. Krzew gorejący siedmioramiennym uniesieniem pragnienia zachwytu. Przygasły ostatnio.
Stan nasycenia. Niezaznany. Przyszedł w wierszach, które ostatnio przylgnęły do mnie wzniecając głód pragnienia, otwierając wrota do nieprzeniknionej poetyckiej wrażliwości. Przynosząc stan rozdrażnienia, kiedy nie sposób dotknąć rdzenia uczuć. Potykam się o własną niezgrabność ogromu oczekiwań złożonych pomiędzy okładki niewielkiego tomiku poezji. Wchłaniam każdą linijkę przełamaną westchnieniem, bólem poszukiwania, krótką przerwą akapitu zatrzymaną na wierzchołkach przejmującego milczenia ukrytego w krzyku utraconej równowagi. Swoiste uwięzienie w bezpiecznym braku stabilności, w poczuciu przebywania na wygnaniu, w przygaszonym świetle przepalonej żarówki, w półcieniu porzuconej przynależności do adresu, miejsca, zbyt wąskich drzwi, niekształtnego fotela i przykrótkiego biurka. Bezdomność.
Móc dostrzec otwarte okno.
Do bezgranicznego przebywania w twórczej inspiracji Poety. W porzuceniu nazbyt prostego zrozumienia, zbyt łatwego czytania. Wciąż za bardzo na powierzchni. Zapętlam się i z poczuciem słodkiego wysiłku próbuję dotrzeć do istoty przesłania.

Tekst jako ból, choroba jako codzienność,
Nawet kot może być chory i może oczekiwać
Uzdrowienia. Tekst jako lekarstwo na codzienność,
Kot jako codzienność, która nie jest chorobą,
Czytanie jako otwieranie przestrzeni - 

Kolejny wpis.
Czytanie codzienności. Wyszukiwanie, choćby najdrobniejszych zarodków olśnienia. Bezcenne.
Dziękuję, Wszystkim dzięki, którym od siedmiu lat czerpię pokłady pokrzepienia, jakie zawdzięczam temu, w całości przecież błahemu pisaniu (F. Kafka) i z możliwości dzielenia się swoimi przeżyciami. Jesteście wyjątkową cząstką przestrzeni przynależącej do mojego świata, pozwalając mi odnajdywać coraz to nowe twarze w każdej literze.
Nową twarzą, widzialną, namacalną pod zmarzniętymi opuszkami palców stał się też niedawno Poeta, dla mnie odnaleziony, rysujący nowe ścieżki odczuwania, szkicujący mapy własnego bytu wpośród  nieprzynależnej do nikogo cząstki, samego siebie. W natchnionej poezji. Maciej Niemiec.
Zanurzenie w przenikliwej przestrzeni, w której rozpaczliwie próbuję zasmakować stanu nasycenia.

Co wymówione oddala się, zmierza do nieistnienia, jedynego
Królestwa trwania. Mowa zabrudzona spostrzeganiem wdziera się,
Gdzie panował święty ład nicości - bezbłędny, bez pamięci.
Ławkę, na której nie siedzieliśmy, mija się obojętnie. Bez wspomnień
Nie ma miłości. Pozostaje żal, i piękno.

fragmenty wiersza Tekst
z tomiku "Stan nasycenia" Macieja Niemca
seria poetycka Zeszytów Literackich, Warszawa 2012


Polecany post

Tak czyta się tylko raz

Najbliższy jest mi jednak Wojtek Karpiński tym, że jak mało kto dzisiaj  zachował zdolność podziwu i przyswajania sobie tego,  co p...