Wyłuskuję ostatnio wolne chwile ze zręcznością żonglera, by żadnej z nich nie upuścić, nie zgubić w łódeczkach odpływających na falach przypływających w mnogości spraw niespójnie ze sobą powiązanych i zapętlających się, gdy tylko dopuścić do najdrobniejszej niedbałości ruchów. Błogosławiąc zatem bliskość Stawiska pomknęłam w niedzielne marcowe popołudnie rozpromienione wydarzeniami, które miały mieć miejsce w progach Domu Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów. Dawno tam nie goszcząc, z tym większą przyjemnością wjechałam na posesję długą lipową aleją aż do stóp domu wypełnionego wspomnieniami, szelestem niezliczonych książek, ujętego w ramach nietuzinkowych obrazów, które zdają się czasami wymykać wszelkim ograniczeniom sprawiając, że dom ożywa przycichłym echem wydarzeń wnoszonych wraz z wejściem niezwykłych gości jakże często odwiedzających ten niezwykły zakątek kultury na przestrzeni niezatartego, stopami współczesnych, czasu.
Jeszcze krótki spacer do kapliczki schowanej pośród drzew, by zasiąść w oczekiwaniu na wieczór mający wypełnić się muzyką i słowem. W 33. rocznicę śmierci Jarosława Iwaszkiewicza poświęcony, jakże symbolicznie, jego biografii. Wielu aspektom „Innego życia” rozpostartego w przeróżnych strefach geograficznych, ale nade wszystko sferach uczuciowych, przynależności do świata, ludzi, twórczości i emocji czerpanych z każdego przeżywania nowego dnia.
Pieśni Lutosławskiego w wykonaniu Anny Radziejewskiej, przy akompaniamencie fortepianowym Mariusza Rutkowskiego, mnie samą przyprawiły o dreszcze sentymentalnego rozrzewnienia przywołując z pamięci, między innymi, kołysanki kiedyś śpiewanych mi przez moją Babcię. A toż na otarcie łez dzieciństwa, a toż na oczu spokojne zamknięcie w czułości snu. I też takim niemalże snem, pewną tajemną nieprzenikliwością stała się druga część wieczoru będąca spotkaniem wokół „Innego życia” Radosława Romaniuka goszczącego w Stawisku wraz z prof. Zbigniewem Mikołejko.
Kosmos w filiżance. Przeżycie doszczętnie realistyczne, a z jakże uchwytną nutą metafizyki unoszącej się ponad rozmową tkaną z subtelności odniesień, filozoficznych rozważań, rozciągającą się jakby w doczesność niedokończonego wiecznie tematu życia Jarosława Iwaszkiewicza, będącego zawsze początkiem poznania bytu tak esencjonalnie związanego z wnikliwym, w pełni doznawanym jestestwa, ciałem i umysłem, tworzącym własnoręczny zapis własnej biografii przetykanej pomiędzy kartami swojej twórczości. Tworząc swoistą autobiografię, ukrytą w opowiadaniach przeniknionych podskórnymi i bardzo realnie doświadczanymi wydarzeniami. Niedosłowną. Dotykającą doczesności będącej przyczynkiem do przekształcenia w niekończącą się opowieść o sobie samym pod maskami zręcznie naszkicowanymi ręką Pisarza, a odgadniętymi dla czytelników przez Radosława Romaniuka. I mało co mogło umknąć uwadze z wczorajszej fascynującej rozmowy, wielowarstwowej, budującej się samoistnie z każdym słowem, rzuconym choćby jako dopełnienie, wypełnienie szczeliny chwilowego prześwitu w gęstym splocie tematu, gdyby nie przebudzona z zimowego snu mała muszką nieuchwytna dla rąk nawet tak wprawnego badacza filozofii jak prof. Zbigniew Mikołejko, który jednym gestem, choć mam wrażenie że mówił do nas całym sobą, mnie samej odebrał umiejętność oddychania, pozostawiając w nieruchomym zachwycie oniemiałej duszy, umysłu nazbyt małego dla objęcia istnego uniwersum słów, które chciałoby się zatrzymać na nieblednącej taśmie zapamiętania. Możliwość wysłuchania profesora była doświadczeniem metafizycznym, pozamaterialnym, które jednocześnie chciałoby się w najdrobniejszych kawałeczku utrwalić w przeżywaniu własnej skromnej doczesności.
I kiedy wciąż błądziłam, nieskutecznie próbując przeniknąć ogrom Iwaszkiewiczowskiej, nieobejmowalnej zwykłymi ramami pojmowania, przestrzeni ujętej w filozoficzno-egzystencjalnym kontekście prof. Mikołejki, przemknął jeszcze cień Arthura Rimbaud nasycając swoją obecnością jakże gęstą od przeróżnych zapętleń atmosferę, uświadamiając, że "ja to ktoś inny", we wciąż
niezbadanych fragmentach ciemnych obszarów skrytych głęboko pod
skórą. Z wyznaniem jego artystycznego credo, że tylko poprzez
doświadczanie materii także tych bolesnych zdarzeń, skomplikowanych relacji,
najtrudniejszych uczuć, bólu straty i zasmakowania niespełnienia,
dotyka się samoświadomości istnienia, doznaje dopełnienia i
spełnienia wyzwalającego w artyście pokłady twórcze. Swoistego
zespolenia życia ze sztuką.
Jeszcze dzisiaj filiżanka drży w moich dłoniach, kiedy myślami wracam do wczorajszego spotkania na Stawisku, a wargami próbuję nieśmiało upić, choćby łyczek, z Iwaszkiewiczowskiego kosmosu, by zatrzymać, jak najdłużej, jego smak na podniebieniu.
Oto czekamy na Ciebie w staroświeckim hallu przedpółwiekowej Anglii: kominek płonie czerwonym odblaskiem i oświeca nasze skupione twarze.
Oto bór świerkowy, pokrywający strom zbocza gór, objął nas swoim ramieniem: spójrz na nas.
Oto żółto-jedwabne pagody chińskie falują czerwonymi deseniami (Tsi-fu-la pali wonności na lakowej tacy): trzymamy się mocno za ręce, myśląc o Tobie.
Oto u stóp niebosiężnego muru, otaczającego zamek czarodzieja, czynimy podkop: chcemy ujrzeć drzwi, wiodące do jednego tylko wejścia.
Arturze.
Modlitwa do Artura Rimbaud Jarosława Iwaszkiewicza
"Proza poetycka", wyd. Czytelnik, 1958