Drepczę przed siebie spoglądając wstecz. W bezpośredniej konfrontacji z niemożnością oswojenia bezdomności w żałobie. Swoistego wykorzenienia z poczucia jakiejkolwiek przynależności stanowiącej uprzednio rdzeń własnego jestestwa.
Szukam nowego miejsca. Śladów, w których zmieściłabym swoje obolałe, od syzyfowej wspinaczki po garbatych plecach, stopy. Zachowując odległość, od przechodzącej obok w obojętnym tryumfie codzienności. Przebywam we własnym ciele wystawionym na ciągłe odczuwanie nieodwracalnej egzystencjalnej ułomności.
Adam Zagajewski w “Substancji nieuporządkowanej” wspomniał o notatce Bacha, który po śmierci pierwszej żony i dzieci napisał: “Boże, nie pozwól, żeby mnie opuściła radość”, “radość jako coś transcendentalnego, zapisanego w naszej substancji”.
Lekcja pierwsza. Uśmiech. Lekcja druga. Kolorowa sukienka. Lekcja trzecia. Uśmiech. Lekcja czwarta. Kolorowa sukienka. Z ulgą jedno i drugie odwieszam do szafy chowając żenującą nieporadność poruszania się w wyjałowionej z radości rzeczywistości. Opustoszałej. Bezbarwnej. Bezpowrotnie. Niepodważalnie. Na amen. Pozostając substancją nieuporządkowaną.