Moja mama wyjmowała z teczki klucze, które po sobie zostawił. Leżały w pękach, w zatłuszczonych torbach foliowych po mleku. Niektóre były lepkie, zardzewiałe lub połamane. Setki kluczy.
Pod naskórkiem naszych własnych przyzwyczajeń mieszkają cienie naszych przodków. Dziedzictwo płynące w wąskich żyłach nawyków i niewytłumaczalnych tęsknot otrzymywanych w spadku od wcześniejszych pokoleń. Rytuałów codzienności trzymających nas na wodzy rodzinnych więzi często rozpościerających się w zakamarkach różnie nakreślonych szerokości geograficznych. Czasu zatrzaśniętego w wąskich szufladach, które zdają się niemożliwe do wysunięcia z objęć pamięci niechętnej jakimkolwiek powrotom, czy to w obrazie czy choćby w słowie zatrzymującym się między wargami z trudem odnajdującymi smak minionych chwil. Chwil, które odeszły wraz z czyjąś sylwetką, twarzą będącą odbiciem pragnienia ujrzenia nieobecnych, zapisem rozmowy, śladem dłoni na słuchawce telefonu, a każda z tych prostych czynności przywoływanych ze wspomnień staje się w pewien sposób rytuałem pamięci.Dzwoni do babci codziennie o ósmej, po dzienniku wieczornym. Zapytać, co słychać, opowiedzieć, co u niego, przeczytać swój nowy felieton muzyczny. Rozmawiają o artykułach, programach telewizyjnych i audycjach radiowych, których słuchali tego dnia.
Książka”. Telefon. Maszynka do włosów. Syczący ekspres do kawy ze zbyt skomplikowaną instrukcją obsługi, gdy życie w swojej obsłudze nie wydaje się wiele prostsze, zeszyt z rysunkiem, zgrzyt klucza otwierającego drzwi do mieszkania, w którym już nikt nie zamieszka. Obrączki. Głosy, proszące o swoje miejsce w kolejnym rozdziale. Śmierć i strach przed nią. Listy bez kopert. Niewyrzucone śmieci. Znaki naznaczone świadomością zmieniającego się życia i czasów. Spis przedmiotów. Dowodów czyjegoś istnienia, i powiązań z teraźniejszością, odtwarzanych niczym na celuloidzie starego filmu. Powoli. Klatka po klatce zatrzymując zanikające z każdym dniem kolory i kontury wypełniającego się czasu. Wydarzenia nieubłaganej historii wnikającej przez próg wielu domów zmuszonych do podejmowania decyzji o własnej przynależności. Rozstania i powroty obserwowane zza okularowych szkieł, które niczego nie korygują, ale przybliżają oddalone wydarzenia, nadają im wyraźniejszych kształtów, uwypuklają to, co zanika we wklęsłych zakamarkach przeszłości.
Mnie nie ma jeszcze na świecie, jest mój starszy brat, na tylnym siedzeniu. Nie przerywa rozmowy o nowym felietonie muzycznym dziadka. Nie krzyczy, żeby wyprzedzać. Liczy mijane drzewa, słupki, ludzi, samochody. Wszystko, co da się policzyć.
Rodzina. Pisana z czułością. Składana z fragmentów uchwyconych w ramy okna, z którego obserwujemy wyrywek pewnej rzeczywistości. Żywy obraz ulotności wspomnień zatrzymany na moment w źrenicach przenikliwego obserwatora próbującego dostrzec w nim też siebie samego. Cząstkę całej układanki. Kolekcji przedmiotów.
Babcia dopiero teraz poczuła, jak bardzo zrobiło się zimno. I zamknęła okno.
"Książka" Mikołaj Łoziński
wyd. Wydawnictwo Literackie 2011
Paszport "Polityki" 2011
Małgosiu dziękuję Ci, że przypomniałaś mi o tej książce. Gdzieś w drodze mojej o niej zapomniałam.
OdpowiedzUsuńDobrego 2015 Roku :)
Gdzieś mi umknęła w kartkach 2011 roku i niespodziewanie pojawiła się w tegorocznym świątecznym nastroju. Cieszę się z tego przypadkowe spotkania :)
UsuńMontgomerry, dziękuję za życzenia i dla Ciebie pięknych dni w 2015 Roku :)