Kartka z kalendarza

Ścieram na drobnej tarce zerwaną kartkę z kalendarza.
Drobinki dopełnionego dnia osiadają na brzegach skończoności, niczym zmęczone lotem motyle. Tak samo nie przeżyją do jutra w zwiewnej przemijalności. Odgarniam od siebie grudki pustostanu zamieszkującego miękkość podskórnych słabości. Wieczne starania na wyrost. Źle skrojone nie pasują do narastającej warstwy zwodniczych przyzwyczajeń. Pacynka na sznureczkach. Zanurzona w szklistości niewidzącego spojrzenia. Dwa lewe buty koślawo drepczące donikąd. Palcami niezdolna dosięgnąć zapętlonych supełków uzależnień potyka się o swoją niezgrabność. Z wdziękiem marionetki zawiniętej w pejzaż nieobecności. Intymnej przestrzeni zamkniętej w pudełku wypalonych zapałek. Gdzieś na ziemi ciągle pada deszcz. Gdzieś nie ma rozłożystych parasoli, jedynie przepastne wgłębienia wypełnione lękiem. Odgłosem poruszającej się ziemi. Pyłem powszedniości.
Ścieram na drobnej tarce zerwaną kartkę z kalendarza. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

Tak czyta się tylko raz

Najbliższy jest mi jednak Wojtek Karpiński tym, że jak mało kto dzisiaj  zachował zdolność podziwu i przyswajania sobie tego,  co p...