Ty, która trzymasz tę książkę

Prolog: 1975
Spęczniały od podróżnych ekspres poranny zwolnił biegu, po czym raptownie szarpnął do przodu, jakby zamierzał na powrót przyspieszyć. Podstępna zmiana tempa narobiła zamętu wśród pasażerów. Zawieszona u wejścia wybrzuszona ludzka masa nabrzmiała groźnie niczym rozdęta do granic bańka mydlana.

Dwa lata później. Rok 1977. Rysuję moje dziecięce wyobrażenie nieznanego kraju, czekającego na mnie, w niewyobrażalnej odległości zamkniętej w wypełnionej po brzegi walizce. Szałasy i palmy. Egzotyczny świat ośmiolatki. Przywitały mnie żółto-czarne taksówki, hałaśliwe riksze, zachwycające wyszukaną architekturą hotele i świątynie, osiedla slamsów, jak zbiorowisko pudełek pod zapałkach i starych kartonach po meblach, w dziecięcych oczach szybko znikające na widok straganów z brzęczącymi bransoletkami, belkami kolorowych materiałów chowając się za piramidami nieznanych przypraw. Smaki, które miały na zawsze zmienić moje odczuwanie świata. Wielość nierozumianych słów, szybkich gestów, obyczajów z czasem przyjmowanych za swoje. Z szacunku dla tego kraju i jego mieszkańców. Nowy świat kołyszący się z wielkiej opona zawieszonej na sznurze pod rozłożystym drzewem. Stopy zanurzone w ciepłych kałużach monsunowego deszczu i roztańczone ku czci obcej bogini o ośmiu ramionach. Wielkie plakaty filmowe przyciągające nienasycony wciąż wzrok dziecka, jak koronkowe wzory wymalowane henną na dłoniach wyciągniętych, by zapalić światełko w święto Diwali i przywdziać warstwy kolorów w święto Holi ciesząc się ze zwycięstwa dobra nad złem. Dłoni, składanych jak do modlitwy, na przywitanie. Blisko serca.
Rankiem budzi szelest mokrych od deszczu sari i dzwonów z pobliskiej świątyni dotykanej gołą stopą, by poczuć bliskość z ziemią, ze świętością świata zamkniętego w okrągłym kształcie księżyca, z jego zmiennością faz i niezmiennością tradycji i kultury tego kraju.
Czterdzieści lat później. Rok 2015.  Powietrze jest tak gęste, że można by je kroić na kawałki jak tort śmietankowy albo wycinać jak z tektury i każdy kawałek zamykać w małych słoiczkach po pachnących kremach, aby przydać mu zapachu powracającego za czas jakiś jak wspomnienie o parnych dniach, nim zmyje je ulewny deszcz przedostający się przez szczeliny w granatowym niebie zasłanym ciężką pierzyną chmur.
Sięgam po książkę dla zachowania delikatnej równowagi między wspomnieniami z dzieciństwa a krajem realnych problemów, zmagań z codziennością wszechobecnej kastowości zanurzonej w modlitwach przy zapachu pałeczek sandałowego drzewa tlących się między girlandami egzotycznych kwiatów. W szukaniu nadziei na inne jutro, wobec okrucieństwa kastowych mordów, konieczności nauki sztuki żebrania, tradycji podporządkowania się rodzinie. Próbie szukania własnej drogi, walki o siebie i lepsze życie. "Delikatna równowaga".

Ty, która trzymasz tę książkę w białej dłoni, ty, który zanurzasz się 
w miękki fotel, powiadając sobie: „Może mnie to rozerwie”. 
Odczytawszy dzieje tajemnych niedoli ojca Goriot, zjecie 
ze smakiem obiad, składając swą nieczułość na karb autora, 
pomawiając go o przesadę, o poezję. Ach, wiedzcie: dramat ten 
nie jest ani wymysłem, ani romansem. All is true. 
Honoré de Balzac – Ojciec Goriot


Rohinton Mistry "Delikatna równowaga"
wyd. Drzewo Babel, 2014
"Dla miłośników Indii - lektura obowiązkowa"



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

Tak czyta się tylko raz

Najbliższy jest mi jednak Wojtek Karpiński tym, że jak mało kto dzisiaj  zachował zdolność podziwu i przyswajania sobie tego,  co p...