W cienkiej powłoce codzienności

Poranek wyłonił się zza przeźroczystości szklanej ściany nieodziany,
nienazwany niewinnością stanął za zamkniętymi powiekami
w szczelinie szukając źrenicy ożywienia, dowodu życia, pragnień
bez przyszłości zbierając krople zanurzone w pustym dnie nienasycenia.
Filiżanki w szeregu ustawionego porządku zdarzeń jak nuty na pięciolinii
zapomnianych dźwięków poruszane niezgrabnie na starym fortepianie, tańczą.
Darowizna pokoleń z gruzów historii podnosi zmęczone ramiona i zbiera popiół
niedowidzących spojrzeń, twarzy zanikających z nieoszklonych framug okien
opustoszałych przed laty domów. W poszukiwaniu siebie. Oddech zawisł na klamce
otwierając drzwi nowego życia zamkniętych w walizce spakowanych starych gałganków, 
porzuconych szmacianych lalek w kształcie skulonego bólu wyrastających na szarość 
sięgającą przyziemnego przemijania. Śladami stóp zanurzonych w przydrożnej kałuży 
wypłowiałego na słońcu lata skrzypiąc przebrzmiał w swoim pięknie zeszłoroczny śnieg
obrysowując granicę mikrokosmosu szczerości. Cieniem obejmując chwilę zmienności
przyzwyczajeń w cienkiej powłoce wyczekiwanej codzienności pierwszego oddechu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

Tak czyta się tylko raz

Najbliższy jest mi jednak Wojtek Karpiński tym, że jak mało kto dzisiaj  zachował zdolność podziwu i przyswajania sobie tego,  co p...