Kapcie, ballada i dziwo niezwykłe

"Ballad o kapciach" - jak to brzmi. Dziwo niezwykłe, a smaczne.
Ni to autobiografia, ni wspomnienie, ni powieść. 
I w tej niejasności, nieokreśloności, poplątaniu, oryginalności - jej potężna siła.

W planach miałam, aby minione dwa dni zawiesić jak hamak w ogrodzie, lekko ponad ziemią. Pozwolić piegom rozsypać się na nosie, stopom zanurzyć w miękkości domowych kapci, a wargom przywrócić smak dojrzałych malin. Odwiesić na bok wszelkie zabieganie, pozbierać łupinki roztargnienia z całego tygodnia i schować do pudełka po czekoladkach, by pozostały jedynie słodką mgiełką minionego.
Nie zdążyłam, pobiegłam dalej. Wiatr wyrwał mnie z rozmarzenia o leniwych planach, poszarpał je jak nieudane szkice kolejnego jutra, poplątał kosmyki zbyt cienkich myśli i zostawił po sobie chaos, w głowie i na głowie. I znowu zajmie mi dni wiele uporządkowanie siebie i powstałego nieładu w sobie, rozplątanie zasznurowanych supełków, z który każdy zdaje się być węzłem gordyjskim.
I pokuszę się o chwilę retrospekcji, małego uchybienia w nienaruszalności czasu kiedy, na moment krótki, wplątałam się w apetyczny romans z pobliskim pismem społeczno-kulturalnym, spisując na jego łamach swoje skromne rozważania o doli i niedoli przeprowadzki na peryferie miasta. Zastanawiając się wtedy czy to licho czy anioł podszepnął mi myśl o porzuceniu mojej ukochanej Warszawy. Wówczas, może nazbyt pochopnie i nieroztropnie bardzo, odpowiedziałam, że licho owe aniołem być musiało, dzisiaj nie do końca wiedząc kto się wcielił w kogo. Plan został jednak wcielony w życie, które to właśnie od ponad pięciu lat jest moją własną, budowaną wysiłkiem wielkim, autostradą łączącą sielską wieś z kuszącym miastem. I gdyby tak przełożyć czas spędzany za kółkiem samochodu na czas spędzony za okładkami książek, byłabym dzisiaj o tysiące mil szelestu kartek bogatsza. 
Jednak skoro już tak się stało i mam swój kawałek ziemi, oswajanej, podglądanej jak cicho oddycha nocą, otula się siwym dymem z kominów i budzi się śpiewem ptaków, nie sposób było nie sięgnąć po książkę, by w tych chwilach, które zostały mi na przedzieranie sennością kolejnych jej rozdziałów, zanurzyć stopy w nie moje własne papucie, ale wejść w coraz bliższy mi rytm "Ballady o kapciach", miękko zostawiających ślady gdzieś w bliskim sąsiedztwie mojego skrawka ziemi. Idę zatem ich śladem, by poniekąd mogły stać się i moimi, może nie do końca dopasowanymi, ale przecież idącymi tymi samymi ścieżkami, próbującymi wtopić się w gładko snutą opowieść o okolicy, mnie samej teraz coraz bliższej, bo Aleksander Kaczorowski zabiera nas w ryzykowną podróż archeologiczną, antropologiczną, literacką, historyczną na rollercoasterze brawurowych skojarzeń. maszerują przez zwrotki tej ballady szlachciury i chłopy, Żydzi i Polacy, pepeerowcy i endecy. Na scenę pchają się martwi i sadza nam farmazony, to znów żywi wywołują ich z tamtego świata, by się dowiedzieć, kim są - to znaczy: kim jesteśmy. Okrucieństwo losów z groteską, nostalgia z patosem, brutalne z niemal magicznym - i człowiek nie wie, czy jest jeszcze w Sochaczewie, Grodzisku, czy może odleciał już do Mancondo.
Ta czuła opowieść o jego miejscach i jego prywatnej historii sprawia, że moje stopy drepczą za Aleksandrem Kaczorowskim, coraz wygodniej czując się w tych Aleksandrowych "kapciach", dostosowując swój krok do tempa przewijających się wydarzeń, przyłączając się do rozplątywania splotu różnych wydarzeń i dookreślania swojej przynależności.
Jestem u początku tej drogi, trakcji, po której suną niespiesznie okna miasteczek, których siłą napędową jest dorzucana wciąż porcja uczuć, emocji i  dźwięku uchylanych okiennic, albumów wspomnień, za którymi podąża chęć znalezienia siebie. Tego odprysku własnej tożsamości, w tym kalejdoskopie pozbieranych kawałków, wypłowiałych nieco szkiełek, wciąż jednak jakże zachwycająco mieniących się barwami rozbudzanymi naszą ciekawością.
Kim oni wszyscy byli? Jak naszkicować portret kogoś, kto nic po sobie nie zostawił oprócz kilkorga dzieci, paru krzeseł, stołu, kilku brzydkich zdjęć w idiotycznych pozach? Jak odnaleźć w nich cokolwiek, co pozwoliłoby wierzyć, że gdyby jeszcze żyli, coś by nas łączyło.



"Ballada o kapciach" Aleksander Kaczorowski
Wydawnictwo Czarne, 2012

12 komentarzy:

  1. Małgosiu, jakże bliskie mi są Twoje rozważania i wątpliwości co do sensu przeprowadzki na wieś i przeliczanie godzin spędzanych za kierownicą na ilość przeczytanych kartek :-) zwłaszcza, że ja mam jeszcze dalej do Warszawy, za którą czasem tęsknię, kiedy zbyt długo się zasiedzę w moich domowych prowincjonalno-wiejskich kapciach...jednak kiedy zmuszona jestem zbyt często jeździć do stolicy - marzę o śpiewie ptaków w moim sielskim, ukrytym i zapomnianym przez świat zakątku :-)) Ściskam Cię upalnie i leniwie oraz jak zwykle serdecznie:-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo gdyby tak można było mieć swoje miejsce na wsi i w mieście :) ale może trzeba mieć za czym tęsknić. Eluniu, moc serdeczności nieustających i gorących ślę :)))

      Usuń
  2. Małgosiu, pięknie piszesz o swoich rozterkach, spostrzeżeniach, uczuciach. Jeśli licho by Ci tej przeprowadzki nie podszepnęło, to dziś tęskniłabyś do kawałka ziemi, tajemnicy ogrodu, przestrzeni nie do ogarnięcia i sielskości wiejskiego domu. Tęsknota wpisana jest w Twoją romantyczną Duszę. Serdeczności przesyłam. Dominika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dominiczko, duszą wiecznie tęskniącą, za czym lub kimś, na pewno :) Ślę uściski z sielsko roztapiającej się w popołudniowym upale prowincji :)))

      Usuń
  3. Za sprawą współczesnych mediów prowincja nie jest już taka prowincjonalna ,ma wgląd i kontakt z całym światem.Wydaje mi się ,że współcześnie ma więcej walorów do zaofiarowania mieszczuchom niż dawniej,a gdybyśmy mieli trochę lepsze drogi, to i dojazd do stolicy nie był by takim problemem,ale własny samochód wygrywa z komunikacja między miastową ,daje niezależność,więc myślę ,że ogólnym rozrachunku prowincja wygrywa,śpiewem ptaków o świcie ,które potrafią zarazić apetytem na życie.
    Pozdrawiam cieplutko ,zanurzona w miękkości domowych kapci:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Molekułko, masz wiele racji, chociaż czasami chciałabym aby wieś była wsią, gdzie pieją koguty, kumkają żaby, a ptaki nie uciekały przed hałasem samochodów, muzyki nazbyt głośno granej, gdzie można siedzieć na ganku oglądając zachód słońca, z robótką na kolanach :) Pozdrawiam najserdeczniej :)))

      Usuń
  4. Małgosiu, z Twych rozważań wywnioskowałam, iż mimo wszystko nie żałujesz swej decyzji i że to licho jednak okazało się aniołem...A czas spędzany za kierownicą nie zawsze musi być czasem straconym...ja bardzo lubię te chwile, kiedy mogę spokojnie pomyśleć, posłuchać muzyki czy chociażby rozkoszować się samą jazdą, która niekiedy też może być przyjemna:))) Pozdrawiam gorąco:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Genevieve, wciąż nie wiem czy to licho czy anioł, pewnie zależy od tego, które z nich mnie budzi o poranku przysiadając na wargach, i albo uśmiech :) albo podkówka :( w samochodzie czas na muzykę własnych myśli też miło, póki te myśli nie zaczynają przeszkadzać :)) Ściskam Cię z całego serca :)))

      Usuń
  5. Gdybym miała wybierać, to zdecydowanie prowincję. Uwielbiam przestrzenie i kontakt z naturą. Nie znoszę tłumów, zgiełku i betonu, choć doceniam jednocześnie osiągnięcia techniki i atrakcje wielkiego miasta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że ta moja tęsknota za miastem, to tęsknota za Warszawą, moimi uliczkami z dzieciństwa, uściskiem dłoni Ukochanej Babuni, kiedy stawałyśmy przed wystawą sklepu Lalka na Krakowskim Przedmieściu, smak lodów z pobliskiej lodziarni, garbaty autobus jadący na Mariensztat, pierwsza szkolna miłość :) wszystko to bez zgiełku, betonu, po prostu czysty sentymentalizm :) No, i wybrałam prowincję :)))

      Usuń
  6. ja lubie miasto na wyciagniecie reki, ale sama musze stac wsrod drzew i spokoju. miasto jak pudelko czekoladek, bywa, ze jest go za duzo, a wies to zdrowa zywnosc, tylko trwa ... zakochujemy sie powoli. zycze ci szczescia
    ps. ja w aucie slucham czesto "ksiazek" ;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję :) ten stan zakochania we mnie kiełkuje, ale tęsknota do kolejny stan w dodatku znacznie bardziej rozwinięty :)) pięknie Cię pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Polecany post

Tak czyta się tylko raz

Najbliższy jest mi jednak Wojtek Karpiński tym, że jak mało kto dzisiaj  zachował zdolność podziwu i przyswajania sobie tego,  co p...