Jeszcze w niedzielny wieczór duszne powietrze, przeciskając się z wysiłkiem przez gęste oczka moskitiery, opadało zmęczone ciężką kotarą rzęs. Zastygało niczym lawa wulkaniczna zatrzymując jakikolwiek ruch w przyrodzie. Tymczasem, ja próbując, nieudolnie, zapisać cokolwiek z ostatnich dni patrzyłam jak kolejna litera traciła na swoim zgrabnie wyprofilowanym kształcie, rozpływając się pod wpływem wszechogarniającego gorąca i stając się jedynie ciemną stróżką niewypowiedzenia.
W oddali słychać było groźne pohukiwania, jakby ktoś przesuwał ciężkie meble, próbując przywrócić porządek świata. Nagle ze snu wybudziło mnie dudnienie deszczu w szyby okien, wiatr smagający zasłony, jakby zaplątał się w nich ptak trzepoczący skrzydłami o framugi okien. Niezdolny odfrunąć, przeniknąć sito moskitiery, jak motyl uwięziony w zarzuconej na niego siatce. Utkwiony w gęstości powietrza.
O poranku szukałam rześkiego pocałunku, tymczasem do policzka przyklejał się kolejny gorący oddech budzącego się dnia, a ja czuję jak zamiast ciała jestem tylko odciśniętą, niekształtną formą w grubych warstwach powietrza. Dopiero chłodny strumień z prysznica przywraca mi ciało, milimetr po milimetrze, aż po koniuszki palców. Na chwilę. Na podłodze ślady mokrych stóp znikają szybciej niż mój oddech zdąży znaleźć swoje odbicie w tafli lustra. Upalny dzień powoli rozciąga się niczym zegary na obrazach Salvadora Dali. Czas jakby się zatrzymał w tej gęstości. Wskazówki wydłużyły, niezdolne do przesunięcia kolejnej sekundy znikającej w warstwie bezdechu, przypominając zatrzymane wahadło, które próbowało przechylić się na szalę niedosięgalnego chłodu. Zresztą wszystko wokół jakby poruszało się w zwolnionym tempie, słowa zastygają nim przybiorą swoją wyrazistość, gesty nieruchomieją nie zdążywszy wyrazić tego, co pragnęły. Aura zdaje się po prostu bezduszna, sprawiając, że u schyłku dnia ubranie staje się drugą skórą, którą odkleja się od siebie jak niechciane plastry przesiąkniętych wspomnień. Rozgrzane popołudnie skrapla się w kropelkach potu spływających po nierównościach kręgosłupa, podkreślają każdą jego krzywiznę i samo szukając schronienia przed słońcem w cienistych zagłębieniach między przygarbionymi łopatkami zmęczonych pleców. Nawet cienkie szczebelki rzęs zdają się uginać pod ciężarem wilgoci, niezdolne do zarysowania choćby cienkich pajęczych niteczek, które uchwyciłyby skrawek przenikniętego chłodem pragnienia.
Odwracam twarz w stronę Północy, na polodowcową rzeźbę Półwyspu Skandynawskiego, by poczuć rześkie powietrze płynące znad zatok skrytych pomiędzy stromymi, skalistymi brzegami. Pamięcią uchwyciłam się swojego krótkiego pobytu w malowniczym Bergen skąpanym przez trzy dni w listopadowym deszczu, gdzie kolorowe domy usytuowane na wzniesieniach przypominały pudełka od czekoladek, wieczorem przeistaczając się w latarenki wskazujące drogę powrotną do domu. Targ rybny przy nabrzeżu, blisko mojego hotelu, tętnił gwarnym życiem od wczesnych godzin, przenikliwy chłód przechadzał się w przemokniętym prochowcu między długimi, wąskimi uliczkami, rozciągając za sobą kryształki deszczu, a łódki kołysały rytmicznie swoimi rozłożystymi biodrami.
Na moment miałam wrażenie, że znalazłam szczelinę chłodu, ale i w nią, po chwili, wślizgnęło się gorące powietrze wypełniając sobą najdrobniejsze pęknięcie na spierzchniętych wargach.
Gęstość powietrza. Znowu przysłania okno, w którym trzepoczą skrzydła uwięzionego ptaka. Odbiera słowom ich zgrabnie wyprofilowany kształt.
W oddali słychać było groźne pohukiwania, jakby ktoś przesuwał ciężkie meble, próbując przywrócić porządek świata. Nagle ze snu wybudziło mnie dudnienie deszczu w szyby okien, wiatr smagający zasłony, jakby zaplątał się w nich ptak trzepoczący skrzydłami o framugi okien. Niezdolny odfrunąć, przeniknąć sito moskitiery, jak motyl uwięziony w zarzuconej na niego siatce. Utkwiony w gęstości powietrza.
O poranku szukałam rześkiego pocałunku, tymczasem do policzka przyklejał się kolejny gorący oddech budzącego się dnia, a ja czuję jak zamiast ciała jestem tylko odciśniętą, niekształtną formą w grubych warstwach powietrza. Dopiero chłodny strumień z prysznica przywraca mi ciało, milimetr po milimetrze, aż po koniuszki palców. Na chwilę. Na podłodze ślady mokrych stóp znikają szybciej niż mój oddech zdąży znaleźć swoje odbicie w tafli lustra. Upalny dzień powoli rozciąga się niczym zegary na obrazach Salvadora Dali. Czas jakby się zatrzymał w tej gęstości. Wskazówki wydłużyły, niezdolne do przesunięcia kolejnej sekundy znikającej w warstwie bezdechu, przypominając zatrzymane wahadło, które próbowało przechylić się na szalę niedosięgalnego chłodu. Zresztą wszystko wokół jakby poruszało się w zwolnionym tempie, słowa zastygają nim przybiorą swoją wyrazistość, gesty nieruchomieją nie zdążywszy wyrazić tego, co pragnęły. Aura zdaje się po prostu bezduszna, sprawiając, że u schyłku dnia ubranie staje się drugą skórą, którą odkleja się od siebie jak niechciane plastry przesiąkniętych wspomnień. Rozgrzane popołudnie skrapla się w kropelkach potu spływających po nierównościach kręgosłupa, podkreślają każdą jego krzywiznę i samo szukając schronienia przed słońcem w cienistych zagłębieniach między przygarbionymi łopatkami zmęczonych pleców. Nawet cienkie szczebelki rzęs zdają się uginać pod ciężarem wilgoci, niezdolne do zarysowania choćby cienkich pajęczych niteczek, które uchwyciłyby skrawek przenikniętego chłodem pragnienia.
Odwracam twarz w stronę Północy, na polodowcową rzeźbę Półwyspu Skandynawskiego, by poczuć rześkie powietrze płynące znad zatok skrytych pomiędzy stromymi, skalistymi brzegami. Pamięcią uchwyciłam się swojego krótkiego pobytu w malowniczym Bergen skąpanym przez trzy dni w listopadowym deszczu, gdzie kolorowe domy usytuowane na wzniesieniach przypominały pudełka od czekoladek, wieczorem przeistaczając się w latarenki wskazujące drogę powrotną do domu. Targ rybny przy nabrzeżu, blisko mojego hotelu, tętnił gwarnym życiem od wczesnych godzin, przenikliwy chłód przechadzał się w przemokniętym prochowcu między długimi, wąskimi uliczkami, rozciągając za sobą kryształki deszczu, a łódki kołysały rytmicznie swoimi rozłożystymi biodrami.
Na moment miałam wrażenie, że znalazłam szczelinę chłodu, ale i w nią, po chwili, wślizgnęło się gorące powietrze wypełniając sobą najdrobniejsze pęknięcie na spierzchniętych wargach.
Gęstość powietrza. Znowu przysłania okno, w którym trzepoczą skrzydła uwięzionego ptaka. Odbiera słowom ich zgrabnie wyprofilowany kształt.
Powietrze powinno być rzeźkie, a nie gęste. Jeśli jest gęste, to jest zanieczyszczone.
OdpowiedzUsuńPardon - rześkie. Reszta jak wyżej. :)
UsuńZatem dużo rześkiego powietrza życzę :)
UsuńI ja Tobie, bo jak jest gęste, to ciężko się ciebie czyta.
UsuńMałgosiu, jestem zauroczona Twoją artystyczną szatą od pierwszej chwili, gdy zajrzałam do Twego Salonu... ale ta dzisiejsza literacka miniaturka... zapiera mi dech w piersi, uśmiech przynosi i czytać po wielokroć, czytać muszę, bo zachwycam się Tym co napisałaś. Tak właśnie i ja się czuję w te upalne dni i tak dokładnie jest jak napisałaś :-) Mistrzyni Pióra! Buziaki ślę Dominika
OdpowiedzUsuńDominiczko, jak mam dziękować za tyle ciepłych słów, niezasłużonych, ale sprawiających niebywałą radość. Z całego serca dziękuję, a najbardziej się cieszę, że mogę się z Tobą dzielić tymi skrawkami moich myśli. Ściskam Cię gorąco i ślę moc serdeczności, gęstych i uśmiechających się do Ciebie.
OdpowiedzUsuńod a do z ty i tylko ty. bez cytatow, odnosnikow. nie gubie sie kto i z kim. pieknie to napisalas , ale musze wrocic jak zwykle , sie skupic. twoje teksty juz tak maja, ze mam na nie czas w weekendy ;-) i to bardzo chetnie robie - usciski
OdpowiedzUsuńPięknie dziękuję :) tak miło wiedzieć o Twoich weekendowych powrotach i obecnościach, o tych chwilach skupienia. Szalenie to ujmujące. uściski ślę najserdeczniejsze!
UsuńTegoroczny lipiec dostarcza nam ekstremalnych wrażeń pogodowych a Ty Małgosiu, tak pięknie potrafisz ubrać w słowa to, czego wszyscy doświadczamy. "Nawet cienkie szczebelki rzęs zdają się uginać pod ciężarem wilgoci"...tak dokładnie czułam się jeszcze dwa-trzy dni temu. Na szczęście upał zelżał i można odetchnąć nieco głębiej...Ściskam Cię najmocniej i życzę przyjemnego weekendu:)))
OdpowiedzUsuńU mnie też już powietrze lżejsze i szczebelkom lżej, oczy można szerzej otworzyć i od razu tak miło Cię tutaj zobaczyć. Ściskam weekendowo, Genevieve. Ucałowania :)
UsuńMałgosiu cóż za przecudowna perła,twoje słowa sprawiają, że znów czuję lepkie i gęste od upału powietrze, chociaż dziś cały dzień padał oczyszczający i wychładzający atmosferę deszcz. Jakie doskonałe studium gorąca i upału! Jesteś mistrzynią słowa. Zachwycające!! Ściskam Cię mocno:-)))
OdpowiedzUsuńElunia, dziękuję pięknie za Twoje słowa uskrzydlające, chociaż za wysoko pofrunąć nie potrafię, przyciąganie ziemskie jest wyjątkowo skuteczne :) Chociaż Twoich Gwiazd to chciałabym dosięgnąć, spojrzeć im w oczy, wyczytać trochę tego, co w nich zapisane. Póki co chmury na niebie, a deszcz zmywa mrzonki :) Ściskam Cię najmocniej i z całego serca :))) Ucałowania.
OdpowiedzUsuń