Trzeba talentu największego kalibru, żeby z kamieni, cegieł i płytek ceramicznych
zbudować prozę nie tylko jasną,
ale wprawiającą czytelnika w stan największego podniecenia.
zbudować prozę nie tylko jasną,
ale wprawiającą czytelnika w stan największego podniecenia.
Bruce Chatwin
Ciepło odchodzącego powoli dnia osiada łagodnie na meblach i wtula się w miękkie kształty fotela. Zachodzące słońce maluje na ścianach odcienie złocistych piasków, przylegając jak plastry wielokwiatowego miodu. Cisza i słodycz.
Za sobą zostawiłam zgiełk towarzyszący tłumnie wczoraj odwiedzającym Noc Muzeów, dzisiaj otwierając drzwi tłumnie mnie odwiedzającym wspomnieniom, starym zdjęciom, już wyblakłym i przyprószonych żółcieniami. Odzwierciedlającym minione lata, uwypuklającym obecnie coraz bardziej przygarbione plecy i częściej pojawiające się srebrne nitki w kosmykach włosach.
Rano zerwałam kolejną kartkę zamykającego się rozdziału życia. Wydawała się bardzo ciężka, bo też rok nie był najlżejszym, a może to tylko ręce coraz słabsze. Jaki był ten mijający rok?
Kiedyś próbując przekonać siebie, że wbrew odczuciom więcej w życiu pojawia się chwil radosnych rysowałam przy dniu dobrym 'uśmiech', przy dniu bolesnym 'smutek' i pod koniec roku okazało się, że to tych niezaznaczonych dni było najwięcej. Takich, które przemknęły niepostrzeżenie, nie zapisując się niczym szczególnym w mojej pamięci. Nijakich.
W następnym roku postanowiłam przyglądać się każdej chwili bardziej uważnie, próbować spostrzegać drobinki barw tworzących koloryt całego dnia. Trochę tak, jakbym się przyglądała powstającemu obrazowi, gdzie każda kropla farby zmienia odcień, nadaje inny kształt, nanosi nową warstwę uczuć i spostrzegania. Ciągła zmienność, aż do osiągnięcia idealnych proporcji, artystycznego fini. Tylko jak być malarzem idealnym?
Eugene Delacroix zapisał w swoim Dzienniku: Pisząc nie doznaję tak wielkich trudności, jakie nastręcza mi malowanie obrazów. Łatwiej potrafię osiągnąć zadowolenie układając jakiś tekst niż malując, malarstwo wymaga bowiem znacznie większego wysiłku w zakresie kompozycji.
To może łatwiej będzie potraktować nowy dzień jakby się pisało książkę, gdzie pojedyncze słowo nadaje nowego znaczenia, odmienia emocje, wyodrębnia różne poglądy i widzenie świata, a w nim siebie samą. Tylko jak być pisarzem spostrzegającym i czułym?
Postanowiłam zostać sobą, tłumacząc własne ułomności, i zaczęłam próbować doceniać drobiazgi: uśmiech nieznajomych ust, ciepło czyjegoś spojrzenia, przychylny gest, słowo rozjaśniające tunel ciemności, w których przychodziło mi potykać się o najdrobniejszy odprysk skamieniałej na ogół codzienności. Doceniać czyjąś wyrozumiałość wobec moich wad i niedoskonałości. Uczyłam się dostrzegać urok skulonych pączków nawleczonych na cienkie gałązki brzozy, przejmujący zapach listków mięty, radosny trzepot skrzydeł motyla umierającego nad ranem czy kawałek nieba rozkrojonego ostro wyprofilowanym łukiem księżyca. Ba, nawet przyjmować z pokorą kolejną zmarszczkę stającą się wyżłobionym kanalikiem ułatwiającym odpływanie łez, tak by nie zatrzymywały się na wydętych od zadziwienia światem policzkach.
W końcu każdy dzień jest podróżą, odkrywaniem nieznanego, spotykaniem za rogiem niewiadomego, zderzaniem się z przeciwnościami losu, nierealizowaniem zaplanowanego, a nade wszystko poznawaniem nowych smaków i pakowaniem kolejnych bagaży, domykaniem, czasami na siłę, ograniczonych własną pojemnością walizek, pękających od nadmiaru kufrów i pomarszczonych ze zmęczenia toreb.
Zdarzają się jednak podróże pozbawione obciążenia nadbagażem, a będące lekkim uniesieniem, podnietą doznawania nowych wrażeń, zapisem miejsc, czyichś stóp, których ślad na ścieżkach staje się swoistą mapą, kartograficznym zapisem przemierzanej przestrzeni, drogowskazem prowadzącym także do samej siebie. Taką podróżą pełną lekkości, wrażliwego spostrzegania, splotu skojarzeń jest droga wiodąca wśród "Cyprysów i topoli". I czy wkracza się w świat podziemi, pokonuje wzniesienia i zazielenione pagórki, wkracza do opustoszałych, w samo południe, miasteczek czy dotyka skrawka nieba skąpanego w porannym słońcu, doznaje się najdoskonalszych chwili istnienia. I czuję się znowu dzieckiem przeskakując z zacienionych fragmentów trotuaru, na te rozjaśnione południowym słońce, w którym odbija się złożoność katedralnej rozety. Zakładam, nieco wykrzywiony czasem, słomkowy kapelusz by zatrzymać jak najdalej od mojego nosa piegi, rozsiane jak ziarenka maku na brzuszku pszennego chleba. Wieczorem w pełnej dojrzałości chylącego się ku krańcowi dnia delektuję aksamitnym smakiem czerwonego wina. Takim też jest pisarstwo Marka Zagańczyka, przepojone dozą gładkości z jaką zapisuje swoje podróże w mnogość miejsc, nawiązań do różnorodnych książek, odniesień do malarstwa, tworząc idealną harmonię współistnienia sztuki słowa i obrazu ze sztuką życia. Jego podróżnicze opisy są subtelnymi freskami, które będąc jedną z najtrudniejszych technik w malarstwie, wydają się nieskazitelnym dziełem zatrzymanym między kartkami książki na pokuszenie dla każdego czytelnika sięgającego po "Cyprysy i topole".
I trudno powstrzymać się od wzruszenia czytając: o historii winnej latorośli spisanej przez Roberta Calasso w jego mitologii, pięknym Ampelosie stratowanym przez byka, o cierpieniu Dionizosa, który nie umiał płakać. Po śmierci Ampelosa bóg zerwał winne grona zrodzone z ciała umiłowanego mężczyzny, zgniótł je czule w ręce, popatrzył na palce poplamione czerwienią i skosztował kilka kropel. "Ten - pisze Calasso - który wywołał płacz boga, co nigdy nie płacze, miał zarazem przynieść światu radość [...]. Myślał przy tym Dionizos: Ampelosie, śmierć objawiła świetność twego ciała. Chociaż zmarłeś, nie utraciłeś swoich rumieńców. Nikt z bogów - ani Atena ze swoją skromną oliwką, ani nawet Demeter ze swoim pokrzepiającym chlebem - nie wydał niczym podobnym do tego płynu. Wreszcie pojawiło się to, czego życiu brakowało: upojenie".
Książka Marka Zagańczyka jest upojeniem, tak jak upojeniem potrafi być życie będące podróżą w nieznane, odkrywaniem i dotykaniem świata. Wznoszeniem się na pagórki, dosięganiem wzgórz, ale też zejściem w dolinę, ukryciem w cieniu.
Otwieram nowy rozdział, smakuję pierwszy łyk jeszcze nazbyt młodego wina, bo zbyt dużo w nim cierpkiej goryczy, ale wiem, że z czasem docenię smak dojrzałości pachnącej słońcem południa, żyzną ziemią, raz mieniącej się soczystą czerwienią, innym razem przejrzyście białej, chwilami uderzającej do głowy, kiedy wziąć nazbyt łapczywy łyk musującego napoju.
A na razie upajam się w cieniu "Cyprysów i topoli' dziękując autorowi, że choć przywołał słowa Derreka Walcotta, nie uległ jego namowom, by zarzucić pisanie i dzięki temu ja mogłam ulec czarowi jego nowej książki.
rzucić pisanie
i zająć się rozżarzonymi znakami
uznanych znakomitości, stać się
ich idealnym czytelnikiem, żarłocznym
przeżuwaczem, który miłość do arcydzieł
przedkłada nad chęć powtórzenia ich
albo przelicytowania
i być najznakomitszym czytelnikiem na świecie. [...]
fragmenty książki
"Cyprysy i topole" Marka Zagańczyka
wyd. Fundacja Zeszytów Literackich, 2012
oraz
fragment "Dzienników 1822-1853" Eugene'a Delacroix
wyd. słowo/obraz terytoria, 2003
Czasem mamy wrażenie, że życie jest szare i nudne, a dni ze "smutkiem" jest z reguły więcej, niż tych z "uśmiechem". Myślę jednak, że to nieprawda. Tak, jak napisałaś Małgosiu- życie jest podróżą, odkrywaniem nieznanego, poznawaniem nowych smaków i to jest w nim fascynujące. Dla mnie dowodem na to jest fakt, że poznałam Ciebie. Życzę Ci, aby kolejny rozdział z Twego życia był lżejszy od tego minionego, wypełniony radością odkrywania nowego oraz wspaniałymi podróżami...nie tylko w tym dosłownym znaczeniu. Ściskam Cię Małgosiu i ślę ucałowania:)))
OdpowiedzUsuńGenevieve, to nasze spotkanie to jedna z najmilszych chwil. Cieszę się ogromnie, że tego nie przeoczyłam. Odkrywanie nowych zakątków to także odkrywanie siebie samego, podróż w siebie, więc tym bardziej wartościowe jest postawienie kolejnego kroku :) Ściskam Cię ciepluteńko i do zobaczenia na rozlicznych ścieżkach :)))
UsuńMałgosiu...dopiero mnie olśniło! Spóźnione, ale bardzo gorące życzenia z okazji Urodzin...dużo szczęścia i pogody każdego dnia:)))
OdpowiedzUsuńŚlicznie dziękuję, Genevieve. Ucałowania :)))
UsuńMałgosiu kochana! Jeszcze raz wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, aby dni przed Tobą były tylko słoneczne i pełne uśmieszków:-)) Ja też planuję przeprowadzkę, dlatego nie piszę nic ostatnio, nie tylko z tego względu zresztą...dam Ci znać kiedy znajdę równie przyjazne i przytulne locum jak Twoje:-)))Pozdrawiam Cię ciepło i serdecznie:-))) Ela
OdpowiedzUsuńEluniu Kochana, najpiękniej dziękuję i jak miło Cię tutaj widzieć :) Cieszę się na Twoją przeprowadzkę, bo to będzie oznaczać, że znowu będę mogła być bliżej Ciebie, czerpać z Twojej mądrości, wewnętrznego piękna, podziwiać Twój powrót na sceny teatralne, Twoje zmagania i to jak wychodzisz z nich zwycięsko. Niech gwiazdy Ci sprzyjają :) Ucałownia i czekam na nowy adres :)))
UsuńMałgosiu, życzę Ci wielu niezapomnianych podróży, literackich, teatralnych, kulinarnych, wirtualnych, także rzeczywistych, do miejsc ulubionych, za którymi tęsknisz oraz do miejsc nowych, które w subtelny, pełen uroku sposób być może zechcesz nam przedstawić. Uściski serdeczne Dominika
OdpowiedzUsuńDominiko, bardzo dziękuję za życzenia, niech się spełniają te podróże, dopełniają i zaspakająją nieco moje tęsknoty do różnych zakątków tego świata. Uściski najserdeczniejsze :)
Usuń'przyglądać się każdej chwili bardziej uważnie' - bardzo, bardzo Ci tego życzę. I sobie też:) (też jestem majowa:)) I nie wolno 'rzucić pisania'! To czasem przecież nas ratuje, prawda?;)
OdpowiedzUsuńZatem w majowej jedności, życzę trochę słońca trochę deszczu, tak dla równowagi i indyjskich klimatów :)
UsuńTo 'rzucanie pisania' w szczególny sposób nie powinno dotyczyć pisarzy podszytych wrażliwością, wyjatkową, stąd radość, że pan Marek Zagańczyk, co prawda nie rozpieszcza nas zbyt częstymi publikacjami, ale jak już napisze książkę, to dusza przekracza wszelkie granice upojenia. To naprawdę ratuje. Ściskam serdecznie :)