Obudził go, w środku nocy, przenikliwy zapach deszczu. Srebrzyste paciorki spływały cienkimi sznureczkami po gładkich szybach okien. Wiatr zrywał je, by nawlec na przeźroczyste żyłki tworząc kryształowe naszyjniki iskrzące się w poświacie niedalekich latarń. Czyjeś ślady stóp utonęły w przydrożnej kałuży. Rozpłynęły się kręgami wspomnień dotykając płynnej granicy chwilowego istnienia. Podmuch wiatru, kolejnym ruchem, zacierał ostatnie dowody czyjejś obecności. Trzepotem rozłożystych skrzydeł zagłuszał echo kroków oddalających się pospiesznie.Już nie dowie się kto, pod jego oknami, przemykał w samym sercu samotnej nocy, która zasnuwała wszystko nieprzeniknionym woalem tajemniczości. W nocy życie toczyło się, jakby całkiem innym torem, a on przyglądając się jej z wnętrza, własnego gwałtownego rozbudzenia, stawał w szczelinie między rozwarstwiającymi się płaszczyznami wszechogarniającej ciemności. Czuł gęstość z jaką obejmowała nagie sylwetki budynków, czarnym aksamitem zasłaniając ociemniałe wystawy sklepów. O tej porze nie przyciągały niczyjego wzroku, traciły na swojej atrakcyjności i wobec własnej przyblakłej urody, zastygały w przygaszonym zawstydzeniu.
Ileż razy zdawało mu się, że sam jest takim nieruchomym przedmiotem na wystawie życia, z czasem stającym się nieatrakcyjnym dla nikogo, poszarzałym i całkiem niezauważanym. Może stąd tak dobrze czuł się w ciemnościach nocy, która wszystko ujednolicała, zacierając różnorodność kształtów i barw. Jednocześnie wymagała zwiększonej uwagi, wytężenia wzroku i szukania jasności, w sobie samym, by przyświecać sobie w ociemniałych porach jej panowania nad światem. Dzień wszystko rozjaśniał, ułatwiał, stawał się widocznym drogowskazem, niewymagającym przewodnikiem prowadzącym nas za rękę we właściwym kierunku. Noc była wymagająca. Uwielbiał ją za to, że potrafiła go zmobilizować. Obudzić się silniejszym.Uchylił okno i spróbował złapać za jeden z deszczowych sznureczków, ale przeźroczyste paciorki rozsypały się nawlekając na linie wyryte głęboko w jego dłoni. Uśmiechnął się do siebie. Tyle razy w życiu wszystko mu się rozsypywało, ale jeśli tylko mieć siłę, by swoje życie uchwycić w dłonie, zawsze znajdzie się jakaś, choćby wątła, żyłka na którą uda się nawlec potłuczone kawałki codzienności. Swoisty różaniec modlitewnych próśb o łaskę nowego życia. Instynktownie zaczął przebierać palcami, ale jedyne co poczuł, to szorstkość skóry na opuszkach palców. Przestał. Czy jest w nim mniej wiary? A może z wiekiem wymaga się od niego więcej? Spojrzał w oczy świętych, pełne czułości, patrzące na niego z obrazków na pobladłych ścianach. Oni nigdy nie zasypiają. Nie szarzeją. Wybrańcy. Paciorki. Na różańcu między miękkimi opuszkami palców Boga.
Usypiał go przenikliwy zapach deszczu i dźwięk srebrzystych paciorków spływających cienkimi sznureczkami po gładkich szybach okien. Słyszał jak czyjeś ślady stóp utonęły w przydrożnej kałuży. Rozpłynęły się kręgami wspomnień dotykając płynnej granicy chwilowego istnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz