Pamiętał jak stawiała dla niego mały stołeczek, u stóp choinki, by mógł dosięgnąć wątłych gałązek choinki. Zawieszając każdą bombkę dedykowali ją pamięci, tego, kto już miał nie zasiąść z nimi przy świątecznym stole i tych, którzy już dawno odeszli. Pamiętał jej drżącą dłoń, na której leżała delikatnie położona ozdoba, jakby matka w swojej dłoni chciała na dłużej zatrzymać istnienie, które już dawno się rozkruszyło. Jakby chciała je wskrzesić, przywołać do życia gestem wyciągniętej dłoni stającej się, na moment, pomostem między życiem i śmiercią. I tak, każda z tych szklanych kul otrzymywała czyjeś Imię, stając się wyjątkową i niepowtarzalną, mimo powtarzalności kształtu i barw. Tym prostym zwyczajem nauczyła go też szacunku dla przedmiotów zwracając uwagę, aby wieszał ostrożnie, dokładnie wkładając gałązkę w ciasną pętelkę, jak przyciasnym czasem stawało się dla nich ich własne życie. Uważając, by nie zsunęła się i nie potłukła na drobniutkie kawałeczki wbijając się pomiędzy sploty wypłowiałego dywanu, pomiędzy sploty ich nadwyrężonych uczuć.Były zimy, kiedy nie stać ich było na nowe ozdoby, że przez lat parę choinka wyglądała tak samo skromnie. A jednak dla niego rokrocznie była nie tylko drzewkiem świątecznym, ale urastającym do drzewa genealogicznego będącego zapisem postaci, o których nie wolno było zapomnieć. Sprawiając, że bogactwo świąt drzemało w zamkniętych obszarach jego wspomnień. Czasami nie mogli wręczyć sobie choćby najbardziej prozaicznego prezentu, a jednak czuli się obdarowani. Czułą pamięcią.
P o t e m miejsca dla bombek na choince zaczęło brakować i tak, wiele imion zostało nieprzypisanych, rozbijając się o niewzruszone ściany zatłoczonej historii.
Lata później zarzucił ten zwyczaj. Ileż musiałby kupować bombek, nawet jedno drzewko to za mało,
by I c h wszystkich pomieścić. Z wiekiem docenił też prostotę zieleni, nienaruszoną harmonię kształtu drzewka, którego nie chciał niczym przysłaniać. Jedynie u jego zwieńczenia wieszał srebrzystą gwiazdę wypowiadając szeptem imię Tej, która miała przy nim trwać do końca. Wciąż czuł zapach ich pierwszych, wspólnych świąt, zapach przypalonych ciasteczek. Dzisiaj myśli o tym z rozrzewnieniem, bo później wszystkie inne wydawały mu się nijakie w smaku. Do dzisiaj lubi mocno przyrumienione, kiedy jeszcze ciepłe parzą zachłanne palce.
Jasność jego życia.
I tak to, tylko ona koncentrowała w święta całą jego uwagę, ku niej biegły jego nieprzysypane, odłamkami czasu, myśli. Zaś jej cień, kontur połyskujący w ciemności, rozświetlał ślady ich wspólnie przebytej drogi. Nie zależało mu już na żadnych prezentach. Był bogaty. Pamięcią wspomnień. Posiadał prezent, którego nie chciało się rzucić w kąt, bo nigdy się nie nudził, nie sposób było ocenić go za nieudany czy niepotrzebny. Nie do odebrania, nie do oszacowania, jedyny w swoim rodzaju, jak każde istnienie ludzkie, które na moment zagościło na drzewku życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz