Jej wiersze są, dla mnie, jak drzeworty Durera. Wypukłe, wyryte fragmenty światów, które przywołują pamięć, odmalowują jej przyblakłe barwy odbijające się w intensywnych barwach rzeczywistości. To jakby dotykać wypukłości każdej litery, każdego akapitu ustępującego kolejnemu równie pięknie wypełnionemu wrażliwością spostrzegania. Gdzie końcówka pióra jak ostrze rylca precyzyjnie rzeźbi w twardej materii, by dostać się do miąższu życia, jego najdelikatniejszej warstwy. Gdzie każdy wiersz staje się dzwonkiem u drewnianej furtki prowadzącej do świata jej poezji.
Dom darowany, strych nieopalany,
stłuczone szyby w piwnicznych okienkach,
który jak duchy przechodzą przez strefy
zdeptanej trawy, ktoś tu kogoś ukrył.
A pewnej nocy wyrywano drzwi z futryn,
poszła pogłoska, ten ktoś był na liście,
rozpalono ognisko, opadały liście,
wiatr wyrzucał papiery z szuflad i kuferków.
Cofam samochód, we wstecznym lusterku
czas też się cofa. Dziecko do ogrodu
otwiera furtkę. W małej dłoni konik,
krzywo strugany, drewniany. Czerwony
płaszcz zarzucony na ramiona matki
spada na ziemię kiedy pochylona
wyciąga z ognia kartki i gałęzie.
Dziewczynka zmyka, boi się, nie będzie
dzisiaj zabawy. Kobieta kołacze
starą kołatką w furtkę, mała płacze,
skręcam, za rogiem znajoma mleczarnia,
butelki z mlekiem, biało-żółte kapsle,
pies przy śmietniku jak świat opuszczony,
świat – pies samotny, błąd niedopuszczony,
piorun uderza w metalowy dzwonek.
Anna Piwkowska, wiersz Furtka
Milanówek, 2011
115 Zeszyty Literackie, jesień 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz