Grudka bursztynu


Kim jestem, tu w mroku cielesności, w drżeniu ciała?
Kim byłem? Czyżby obudził mnie przelot ptaka
za oknem? Okno, które otwiera żywioł, ostrze cienia;
czysta realność? Nie. Obudziło mnie muśnięcie
przestrzeni; jak gdybym wszedł w głąb korytarza snu.
Tak jakbym przebiegł na palcach, by nie trwożyć
tych co umarli. A może obudziła mnie po prostu
kropla, kropelka wody, która spadła z kranu, hen,
w terytorium bez granic, bez żywej duszy, w księstwie
Akwitanii? A może to tylko muzyczka ziarenek
piasku, co utkwiły na amen we framudze okna,
nagość tonu? Oparzyła mnie idea, zimna jak
odłamek lustra. Przeląkłem się, że dom zastygnie,
zakrzepnie w grudkę bursztynu.
Zdarzają się takie momenty, wcale nierzadkie, że chciałabym móc, na pstryknięcie palcami, rozsypać się na drobne kawałeczki, na pojedyncze grudki ziemi, by mieć możliwość ulepienia ich na nowo. Ulepienia siebie. Stworzenia nowego „ja”. Własnego, lepszego, doskonalszego. Piękniejszego w formie, i to nie tej zewnętrznej, chociaż taką też bym nie pogardziła, ale tą niewidoczną dla oka, tkwiącą we mnie, w moim umyśle.
Tymczasem, wciąż błądzę bezdźwięcznymi korytarzami jakiejś wewnętrznej miałkości, ścieżkami pełnymi połamanych wyobrażeń o doskonałości, które najchętniej zwinęłabym, zrolowała jak starty dreptaniem w miejscu dywan i zastąpiła go nowym, w którym sploty będą gładsze, ściślej ze sobą powiązane. Wnikając w siebie tworzyłyby kobierzec ciekawszych wzorów, bardziej urozmaiconych, barwniejszych. Nic. Pozostaję skałą bez czucia, która choć chłonie każdą kropelkę słowa, która ją zmienia i przyprawia o wewnętrzne drżenie, to w żaden sposób nie potrafi tego odzwierciedlić. Na zewnątrz wciąż pozostaję niezruszoną skamieliną. Dlatego chciałabym zamienić się w grudki ziemi, nieforemną mazie, z której można by ukształtować choćby zakrzepnięte grudki bursztynu.Bo kiedy czytam esej Jerzego Plutowicza Przygoda i ocalenie (Na ścieżce źródeł), to sama tych źródeł szukać poczynam, sięgając do filozoficznych rozważań nad życiem i losem ludzkości. Nad rolą sztuki w życiu. I z każdym kolejno czytanym zdaniem ubolewam nad niemożnością uchwycenia marzeń poetyckich gubionych w codziennym zabieganiu, boleję nad świadomością posługiwania się nazbyt "nagim" słowem, własną rażącą niedoskonałością. Wszak, kiedy przychodzi mi stanąć wobec tak misternie skonstruowanego tekstu, przeplatania się myśli, odniesień do filozofii, sztuki, literatury czuję się jak nieporadne dziecko, które z zachwytem patrzy na najpiękniejszy zachód słońca. Jakbym próbowała sięgnąć do korzeni własnego bytu, jestestwa, sięgnąć promieniami tego zachodzącego słońca do jądra tętniącej życiem ziemi, do jej serca.
Poddaję się zatem bezkarnie tej poetyckiej wyobraźni, która spłynęła na mnie wraz ze słowami Jerzego Plutowicza, licząc, że przysiądzie na dłużej na ganku mojego domu, utknie we framudze mojego okna, przenikając jak krople wiosennego deszczu w zakurzone szczeliny mojej popękanej duszy, zatrzepocze skrzydłami nocy rozpościerając głębię i sens istnienia w sztuce na krańcach życia, od sacrum po profanum poezji, w prozie i w życiu.
Bo przecież: Jeśli wszystko jest poezją, jak ogłosił Edward Stachura, na sposób nadrealizmu zapragnął nasycić naszą codzienną udrękę czymś tak ulotnym jak piękno, czyżby zbyt ulotnym. Żyć tak, by nie opuszczał nas stan czujności, by nie pozwolić wchłonąć się marności byle jakiej egzystencji. Żyć by doświadczać cudu istnienia. Na przekór destrukcji, entropii, nicości. A ja i ty, czyżby bardziej świadomi, a może tylko bardziej praktyczni, postrzegamy byt nasz ludzki nie jako totalną, wspaniałą w totalności jedność, pełnię przenikniętą cudownością, lecz jako pokrzywione drzewo człowieczeństwa, z którego - jak zauważył Immanuel Kant - nie da się wyciosać niczego prostego.I za sprawą takiej prozy i poezji, jaką potrafi wyciosać z każdego słowa Jerzy Plutowicz, doświadcza się cudu istnienia, cudu odczuwania, mobilizując się do zachowania czujności, by nie pozwolić marności wtargnąć we własne życie. Czując podskórną jedność ze sztuką, nawet jeśli pozostanie się wciąż niedoskonałym drzewem człowieczeństwa, niedojrzałym jabłkiem na gałęzi starej jabłoni życia, zbyt płytkim oddechem przebudzenia. 
wiersz Przebudzenie
oraz fragmenty eseju Przygoda i ocalenie (Na ścieżce źródeł)
Jerzego Plutowicza
"Twórczość", kwiecień 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

Tak czyta się tylko raz

Najbliższy jest mi jednak Wojtek Karpiński tym, że jak mało kto dzisiaj  zachował zdolność podziwu i przyswajania sobie tego,  co p...