Waniliowa sobota


Jeszcze wczoraj w całym domu słychać było głośne tupanie małych pantofelków, na dywanie usadowiły się roześmiane lalki w falbaniastych sukienkach, pod stołem zawstydzone, brzuchate miśki, a na książkach pluszowe zwierzaki. Chasydzi przechadzający się wąskimi uliczkami krakowskiego Kazimierza przyglądali się, z rozbielonych rycin, pieczeniu maślanych ciasteczek, mące przydającej wytwornego wdzięku czteroletniej, coraz bardziej bladolicej damie i widokowi słodkich ziarenek cukru waniliowego na jej małym, zadartym nosku. Buteleczki z esencją śmietankową, w niewprawnych jeszcze rączkach młodziutkiej kucharki, czuły się jak flakoniki wytwornych perfum od Givenchy. Potem, przy stole sączyły się długie, dojrzałe rozmowy przy równie dojrzałym winie, w towarzystwie księżyca próbującego dopasować swój profil w idealnie zaokrąglonych kształtach talerzy.
Wieczorem, kiedy przygaszony rozstaniem ganek żegnał znikające światła samochodu znajomych, koty bezpiecznie wyszły z sobie jedynie znanych ukryć, a stary zegar, niezbity z tropu parogodzinnym, odmiennym stanem panującym w domu, wybijał kolejną godzinę wieczoru. Zmywarka szumiała w kuchni próbując zagłuszyć szum wiatru na oknami, kieliszki ustawiły się w krystalicznie równym szeregu za szklanymi drzwiczkami kredensu, a piekarnik oddychał spokojnie po całodziennej pracy, z wyczerpania bardzo wyraźnie blednąc. Zarumienione ciasteczka, wciąż kusiły smakiem i zachwycały jakże kruchą formą istnienia.
Noc zaciągnęła zasłony okien kończąc spektakl mijającego dnia. Po schodach, wciąż rozchodził się zapach wanilii, przetykał mgiełką słodkiego zapachu między rzeźbieniami parawanu, kiedy policzki przytulały się już do poduszki podszytej grubą warstwą snów, a okulary złożyły wyprostowane ramiona, by wygodniej ułożyły się między twardymi okładkami książek.
Jutro rano otwiera się nowa książka dnia codziennego. Czasem twardo zatrzaskująca przed nami nasze własne plany, roztrzaskująca się o kanciaste zaułki nieprzychylności, czasem będąca słodkim smakowaniem delikatnych warstw mijającego czasu. Będąca spotkaniem z nieoczekiwanym. Zatem, życząc miłego delektowania się niepisaną lekturą, dobranoc.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

Tak czyta się tylko raz

Najbliższy jest mi jednak Wojtek Karpiński tym, że jak mało kto dzisiaj  zachował zdolność podziwu i przyswajania sobie tego,  co p...