Wielopiętrowy dom rzeczywistości


Każdego poranka wieżyczki kościołów wyciągały swoje strzeliste szyje w stronę promieni słońca, ogrzewającego uliczki Krakowa i budzącego mnie pukaniem w hotelowe okno. Kilkudniowy pobyt w królewskim mieście prześlizgnął się, jednak, nazbyt szybko, jak prześlizgiwały się wspomnienia, choć niespiesznie, o dawnej dzielnicy Kazimierz i czasach wojny, zapisanych na skrawkach kartek, starych zdjęciach i archiwalnych obwieszczeniach eksponowanych we wnętrzach niedawno otwartego muzeum. Wspomnienia, które układają się w przeróżne desenie, będące jak potłuczone szkiełka w kalejdoskopie historii, jak zwoje myśli przewijających się wąskimi uliczkami dzielnicy żydowskiej. Bo to trochę jak: Chodzić po biednym, opustoszałym Kazimierzu i medytować o wielopiętrowym domu rzeczywistości, krążyć po tej osieroconej dzielnicy (...), gdzie spomiędzy przygarbionych kamienic wciąż, czasami, dochodzi łkanie pękniętych serc, a w starych rynnach dzwonią paciorki z wyschniętych łez.
Na jednej z kartek umieszczonych w licznych gablotach, rozwieszonych na ścianach muzeum, można przeczytać: "Nagle zrozumiałem mieliśmy zostać zamurowani. Zrobiło mi się straszno aż wybuchnąłem płaczem. Roman Polański, lat 8".
Ale żyjących wspomnień  nie da się zamurować, oddzielić, odgrodzić, takich słów nie da się zetrzeć jak błędu historii z czarnej tablicy przeszłości, ale można zebrać w miejscu przepełnionym szeptem, jakim stało się muzeum otwarte w dawnej Fabryce Schindlera. Bo dzisiaj, to co minione, doznane, nawet jeśli tak dotkliwie boleśnie, jest częścią współczesnego wielopiętrowego domu rzeczywistości, w którym każdy z nas może znaleźć swoje miejsce, już bez strachu, że zostanie mu odebrane, że już nie będzie miało się dokąd wracać.
Miałam dokąd wrócić. Zatem jestem. Z
e „Skrzynią wspomnień” autorstwa  Helli S.Haasse, w której umieściłam jeszcze dwa wydania „Zeszytów Literackich” z późnych lat dziewięćdziesiątych, owinięty wstążką, jak falą ciepłego morza, stosik „Listów z Korsyki” Konstantego A. Jeleńskiego, kierowanych do jego przyjaciela Józefa Czapskiego. A ponieważ skrzynia wspomnień jest zawsze pojemna i jakby dna pozbawiona, to jeszcze całe „Lata” dziewiętnastowiecznej Anglii, spisane przez Virginię Woolf, znalazły tam swoje miejsce. Taki literacki wielopiętrowy dom, dany mi na własność.
Pociąg sunął niewzruszony przed siebie. Wiózł inny, wielopiętrowy dom, różnych ludzkich osobowości. Dżentelmena wpatrzonego nieprzytomnym wzrokiem w migający ekranik swojego iPhone'a, młodą dziewczynę przeglądającą z przejęciem plotkarskie doniesienia i wiekową damę czytającą książkę ukrytą w starej, gazetowej okładce. Na jej piersiach połyskiwał, zawieszony na grubym łańcuszku, przepiękny, klasycznej urody, zegarek. Aż miało się ochotę ująć go w dłonie i przyłożyć do ucha wsłuchując w delikatne tykanie jego serca. Tik tak, tik tak... stuk puk, stuk puk... zagłuszał go rytm wybijany przez koła szybko mknących wagonów, wiozących niezliczone bagaże, te schowane w ludzkich duszach i te umieszczone w statecznych walizkach, niekonwencjonalnych torbach i zawsze swobodnie wyglądających plecakach. Z milczącego dotychczas głośnika zabrzmiało: Warszawa Centralna, dziękujemy za wspólną podróż...

Wysiadłam. Walizka terkotała na nierównych płytach chodnika wpadając, co chwila, w liczne pęknięcia. Objął mnie przejmujący chłód miasta. Otworzyłam drzwi, do wielopiętrowego domu mojej codziennej rzeczywistości.
  
 
    
przytoczony fragment pochodzi z większej całości,
tekstu Adama Zagajewskiego Słowo
60 Zeszyty Literackie, nr 4/1997

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

Tak czyta się tylko raz

Najbliższy jest mi jednak Wojtek Karpiński tym, że jak mało kto dzisiaj  zachował zdolność podziwu i przyswajania sobie tego,  co p...