Fiołki nie chciały umierać


Chce mi się smaku słodkich migdałów i gwiazdki z nieba – przemknęła myśl w mojej jeszcze zaspanej głowie, kiedy próbując strzepnąć z oczu resztki snu, schodziłam nad ranem do kuchni. Spojrzałam na kalendarz. Wolałabym przespać ten dzień. Zerwać go z kalendarza zanim się obudził.
Kawa zapachniała dzisiaj inaczej. Za oknem ogród w świetle, przygaszonej nieco, latarni spał przykryty narzutą utkaną z misternych rozet. Mogły się zdawać mniej imponując od tych zdobiących paryską katedrę Notre Dame czy od tych równie misternych, nieruchomo tkwiących w strzelistej katedrze Św. Wita w Pradze. Te śnieżne, prostsze, skromniejsze, bardziej przypominały rozety wtopione w surową postać katedry w Spoleto. Bez przepychu, połyskujących w słońcu wielobarwnych witraży, same w sobie, zachwycające skromnością, stanowiące wyjątkową ozdobę. Taka Ty byłaś.
Niestety na tyle kruche, że trudno czasem dostrzec ich zgrabne zaokrąglenia, prześwity i koronkową fakturę, bo nim przyjrzeć im się z atencją, znikają pod kolejnym, cieplejszym oddechem powietrza, będącym dla nich śmiertelnym. Śmierć nigdy nie zawodzi.
Rzuciałam się w wir pracy. Przyciszyłam radio. Im mniej przypominania sobie o dzisiejszym dniu tym lepiej.
Dobrze, że nie mam czasu myśleć o niczym innym poza sprawami służbowymi, im więcej piętrzy się przede mną obowiązków, tym łatwiej przetrwać ten dzień. Czy jesteś gdzieś obok?Koła samochodu chwilami ślizgały się na jezdni. Chyba prześlizgnęłam się przez ten dzień.

Zagłuszałam natrętnie stukające do mojej głowy myśli. Spróbuję je osłodzić. Na przekór.
Przede mną na stoliku tabliczka mlecznej czekolady z fiołkami. Brzmi rozpustnie i tak samo smakuje. Powoli rozpływam się wraz z czekoladą nadto ogrzewaną ciepłem płynącym z kominka. Zdaje się, że stare kapciochy z rozkoszy zsunęły się z moich stóp i obejmując się czule, wychudłymi sznurowadłami, siedzą przytulone do siebie. Nie prawda. Zsunęły się pod ciężarem bolesnego wspomnienia. Wychudłe sznurowadła, to moje ramiona, które wyciągam do Ciebie. Proszę daj znać, że jesteś obok.Z parapetu okna spoglądają na mnie niebieskie płatki fiołka alpejskiego. Taki sam stał zawsze na parapecie okna w Jej pokoju. Fiołki... taki kolor miały Twoje oczy.
Wolałabym nie mieć dzisiaj serca.

Fiołki, jak i inne kwiatki, nie chciały mieć ust ni oczu,  
rąk, które można załamać, włosów, co mogą posiwieć.  
Wolały zamilczeć w trawie, z daleka na uboczu.  
Wolały nie być szczęśliwe ani też nieszczęśliwe.


Fiołki nie chciały się spalić w pożarze na siódmym piętrze,
fiołki nie chciały umierać na łóżku w krzyku i strachu.
Nie chciały być wcale większe, mądrzejsze i gorętsze,  
życzyły sobie spokoju w niskim, fiołkowym zapachu.


Fiołki nie chciały miłości, tęsknot i czekań na listy.
Nie chciały płaczu marzenia, kiedy je na śmierć wzywają.  
Wolały codzienną pszczołę obojętności złocistej,
która im serca nie weźmie, bo go umyślnie nie mają.

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
wiersz "Fiołki"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

Tak czyta się tylko raz

Najbliższy jest mi jednak Wojtek Karpiński tym, że jak mało kto dzisiaj  zachował zdolność podziwu i przyswajania sobie tego,  co p...