W cielesności jesieni

W porannym szronie jesień wplata się siwymi nitkami we włosy, wiatrem podszyty płaszcz ciągnie się sennie niczym cień bez twarzy szurając smutkiem opadłych liści po nierównościach przygarbionych ulic i tylko rudości w ogrodzie przydają nowej aurze rumieńców. Oczy jednak jakby tych barw nie dostrzegały z pełną ostrością ich intensywności, ale zmiękczały ich nasycenie filtrem zmęczenia i nazbyt wcześnie doświadczonego przebudzenia. Krople deszczu spłukują ze schodów rozbite kawałeczki wczorajszego dnia, niczym krople niedopitej kawy spływające po krawędzi wypuszczonego przez niezgrabne palce porcelanowego spodeczka. Wschody i zachody słońca niepostrzeżenie zmieniają nasycenie szarości odbijającej się smutkiem przydrożnych kałuż rozlanych paletą gęstej, ziemistej farby. Przecieram szkła okularów w poszukiwaniu ostrości spostrzegania, wyrazistości kształtów, cielesności mijającej chwili.
Koncert fortepianowy nr 21, Wolfganga Amadeusza Mozarta, drepcze stópkami nut na cienkich nitkach pięciolinii. Zdają się wyglądać niczym przemoczone wróble usadowione na siatce ogrodzenia dużymi oczkami wpatrzonej w soczystą czerwień oplatającego ją bluszczu. Deszcz kroplami łez zawiesza drżenie przezroczystych pereł na koniuszkach rzęs. Doświadczanie nadchodzącej jesieni, doświadczenie zmian zachodzących nie tylko w pogodzie, ale i w aurze własnego jestestwa. Cielesności zmian nieuniknionych w swojej naturze, w dogmacie nieuchronnego przemijania. 
Może właśnie w powłoce jesiennych mgieł, rozpostartych nisko ponad powierzchnią przysypiającej ziemi, w okryciu chowającej coraz bardziej nagie gałązki przydrożnych krzewów, cielesność jest tak namacalnie wyczuwalna w każdym najdrobniejszym jej zagnieceniu, nagle pojawiającej fałdzie przekwitłej chwili, w niemożności zatrzymania doświadczania zmian aż nazbyt widocznych „gołym” okiem, w smętnym okryciu nagości prawdy,  zauważanych zniekształceń wyczuwanych opuszkami palców, jak rzeźbiarz wyczuwający coraz to nowo powstające zmiany w kawałku gładkiego drewna. 
W przeciwieństwie do wszystkich innych rzeczy ciało jest tym, od czego nie mogę się oddalić. To rzecz, która nigdy mnie nie opuszcza i z którą nigdy się nie rozstaję.
Ciało, to duchowe noszone w sobie, być może nazbyt czasem wrażliwe i skłonne do zranienia, otrzymujące u samego swojego zarania, to drugie, stające się jego fizycznym obleczeniem. Pudełko w pudełku. Nierozerwalność odwiecznej przynależności. Może dlatego, co ukryte zdaje się zawsze znacznie ciekawsze dla filozofów, niż to, co w nazbyt widocznej oczywistości jest tajemnicy przyodzieniem, fasadą jakże często pozornie niedorównującej swojemu wnętrzu, a czasem całkiem na odwrót.
Ciało w ciele. Próbuję dotrzeć do nich obu w obecności Michela Henry'ego. Jego fenomenologii ciała, cielesności słowa, filozofii cielesności w kontekstach rozpostartych na różnych krańcach jej przynależności do nas samych, ale i do samego życia, bo życie objawia się bezpośrednio w żywej cielesności, której istotę stanowią samopobudzające się impresje. W ten sposób to sfera impresyjna staje się punktem centralnym filozofii Henry'ego, a więc doznawanie w szerokim znaczeniu tego terminu. Doznajemy wrażeń, takich jak ciepło, zimno, gładka powierzchnia stołu, doznajemy też bólu czy rozkoszy, ale także samych siebie (...) Tym, co na gruncie tej koncepcji objawia się w sposób źródłowy, jest życie. Życie okazuje się więc w tej perspektywie samoobiawieniem żywej cielesności, stanowiąc źródło nawet dla bycia (...) To cielesność jest żywa i to dzięki niej nawiązujemy jakiekolwiek relacje z czymkolwiek i z kimkolwiek.
Fenomenologia Michela Henry'ego. Miłość z zamkniętymi oczami. Zmysł dotyku. Doznanie. "W pomieszczeniu, w którym mglisty promyk walczył z poruszającym się cieniem, ponownie zapanowała cisza, nagle tak przepełniona niepokojem, że wydawało mi się, iż właśnie odchodząca noc zabiera ze sobą ostatnie strzępy nadziei. (...) Zrozumiałem, że nasze spotkanie dobiegło końca i schyliłem się, by się pożegnać. Ale dłoń ponownie spoczęła na moim ramieniu, niemal nieodczuwalnie prowadząc mnie przez labirynt korytarzy, po których gospodarz przemieszczał się prawie bezgłośnie z taką łatwością, że zdawało się, iż widzi w ciemności wszystkie tajemnicze przejścia". Bezgłośnie przechodzę labiryntem korytarzy wąsko ciągnących się między długimi linijkami zapisanych myśli. "Filozofowanie z zamkniętymi oczami".
Michel Henry pisał powieści, by wyrażać w formie innej niż filozoficzna swoją filozofię i jej główną kategorię, którą jest życie.


Przegląd Filozoficzno-Literacki nr 3, 2012
"Michel Henry"
wyd. Universitas Varsoviensis

"Filozofowanie z zamkniętymi oczami"
Monika Murawska
wyd. Monografie - Fundacja na Rzecz Nauki Polskiej, Wrocław 2011



6 komentarzy:

  1. Kochana Małgosiu, bardzo dziękuję za Twą obecność. Stęskniłam się już za Tobą i Twoim pisaniem. Bardzo ciekawe rozważania o cielesności człowieka. Myślę, że wielu ludzi chciałoby choć raz spróbować i oderwać się od swego ciała, stać się jakby niezależnym bytem. Niestety, nie jest to możliwe. Pozdrawiam Cię bardzo gorąco i życzę pięknego, słonecznego weekendu:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brakuje mi tej oderwania o siebie, poczucia pewnej niezależności, może stąd ta próba zrozumienia własnej cielesności :) Ucałownia Kochana Genevieve!

      Usuń
  2. Bardzo to piękne i głębokie, duch bez ciała nie może się wyrazić, ciało bez ducha nie potrafi żyć i tak wędrują razem w czasie i przestrzeni, doświadczając cielesności i duchowości aż jesień życia objawi nam prawdy o przemijalności ciała i nieprzemijalności ducha :-) Ściskam Cię Małgosiu słonecznie i kolorowo :-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko jeszcze przyzwyczaić się do tej przemijalności ciała, wciąż do tego dojrzewam :)) Eluniu, ściskam mocno, najmocniej :)))

      Usuń
  3. Małgosiu ,do przemijalności nie można się przyzwyczaić właśnie dlatego ,że przemija i pogodzić się z nią trudno a może to dobrze ,że nie doznajemy prawdziwego zjednoczenia bo rozstanie byłoby jeszcze większym cierpieniem .Myślę ,że na starość ciało i dusza są jak stare nieszczęśliwe małżeństwo,są ze sobą z przyzwyczajenie i strachu, ale mają siebie serdecznie dość .
    Pozdrawiam melancholijnie jesiennie-(ja słucham ) http://www.youtube.com/watch?v=aWmj1bMR4Mo :))Molekułka

    OdpowiedzUsuń
  4. Chciałabym wierzyć, że starym, ale bardzo szczęśliwym, w każdym zagłębieniu wyżłobionej zmarszczki, zagnieceniu i fałdce :) A Beethoven... bardzo jesienny. Pozdrawiam serdecznie Molekułko.

    OdpowiedzUsuń

Polecany post

Tak czyta się tylko raz

Najbliższy jest mi jednak Wojtek Karpiński tym, że jak mało kto dzisiaj  zachował zdolność podziwu i przyswajania sobie tego,  co p...