Przerzucanie mostu

„Wierzę także, że najpiękniejsze, najpełniej obdarzone sensem spotkanie z tekstem wydarza się właśnie wtedy, gdy cudze myślenie staje się dla nas osobiście ważne, do głębi poruszające, poszerza nasz świat, pozwala lepiej uczuć, przemyśleć i nazwać to, czego sami doświadczyliśmy.Gdy czytanie jest tyleż budowaniem siebie co próbą przerzucenia mostu do drugiego człowieka.”

Tak trafnie i przejmująco wysłowił tę delikatność relacji łączącej pisarza i czytelnika, Andrzej Franaszek, w swoim podziękowaniu za przyznanie mu Nagrody Kościelskich za tom Miłosz. Biografia, wygłoszonego w Miłosławiu 8 października 2011.
I ja idę takim mostem od dłuższego czasu, drżącym, rozciągniętym między dwoma, zdawałoby się odległymi, skrajami ziemi. Stąpam po najdelikatniejszej formie łączącej mnie z Pisarzem, po kartkach przerzucanych z jednego brzegu jego świata na drugi, mój, zatrzymując się przy drobnych wyszczerbieniach, niedoskonałościach druku, gdzie nagle drobna litera zaciera ślad po samej sobie, jak z czasem zaciera się ta odległość między dwoma stronami książki. Jakby w procesie czytania przenikały siebie nawzajem słowa pisane i czytane, jakby pokonany został czas oddzielający Pisarza i czytelnika, dając im te ułamki nieuchwytnych chwil, kiedy idą razem pod rękę, kiedy ich oczy przebiegają wzdłuż tych samych linijek wierszy, kiedy oboje dotykają tego samego życia i istnienia. Kiedy strzepują z powiek, nad ranem, resztki snu i słyszą ostatni szept nocy, kiedy witają głody poranek, głodny kolejnych słów, uczuć, schowanych pod podszewką życia.
Życia - tętniącego, sprężystego, napinającego się do granic własnej wytrzymałości, jak zbyt mocno naciągnięta struna w starych skrzypcach. Zatrzaśniętego w futerale bolesnej samotności, a samotność tak boli, że ściany i asfalty klękają [Andrzej Babiński].
Tymczasem, ja sama skazuje się na samotności, w niej odnajdując najdoskonalszą formę odciśnięcia swoich śladów na ścieżkach Dzienników. Tą właśnie samotnością burząc mury oddzielające mnie od tych rozpromienianych, ułamkami zachwytów, dni Jarosława Iwaszkiewicza, wsłuchując się w te krótkie akordy wychwytywanej przez Niego, w chaosie codzienności, muzyki życia. Boleśnie odnajdując w nich zgrzyt swoistego rozdźwięku między łagodnością piękna, a niepokojami szpetnie przygarbionego życia. Przywalonego odłamkami z przeszłości, a jeszcze bardziej ruinami własnych zburzonych wyobrażeń o nowym świecie, o sobie w nowej teraźniejszości. Poczucia niezrozumienia, odepchnięcia, odstawienia w kąt, jak starego stawiskowego fortepianu, który mimo muzyki w nim mieszkającej nie znajduje przychylności, wrażliwości na dźwięki kryjące się pod starymi, pożółkłymi klawiszami, wciąż chętnymi do zagrania swojej najdoskonalszej melodii. Zmęczonymi, spracowanymi w szukaniu odpowiedniego tonu, nuty, by życie nie zdawało się tak dotkliwie bezdźwięcznym, głuchym.Bardzo trudno wyrazić i pewnie nie wyrażę moich doznań na dźwięk fortepianu. Samo dotknięcie klawiszy (przed chwilą słyszałem tylko akompaniament do pieśni Moniuszki, ale właśnie tylko akompaniament) wywołuje tysięczne alikwoty z pod- i z nadświadomości, i doznaję jakiegoś rozanielenia, rozradowania wewnętrznego, przypomnienia wszystkiego, co się kojarzy z tym dźwiękiem od najdawniejszego dzieciństwa (mama) i co się sumuje w jakąś nieprawdopodobną energię, podobną do zapachu kosodrzewiny czy zapachu maciejki, najbardziej nasyconych zapachów (…) W taki dzień jak dzisiaj, pogody i bezchmurny, ten fortepian staje się poręczeniem lepszego życia. Jakie to dziwne.Dlatego próbuję się wsłuchać w najsłabsze uderzenia klawisza, w ten szmer sunącego powoli pióra po papierze. Przyjrzeć się najmniej zgrabnym literom, bo postawianym ręką drżącą i coraz częściej nieposłuszną. A jednak, literom kształtnym i gibkim, oplatającym skrawki poszarpanej codzienności, wciąż pozostającym tak mocno przesiąkniętych wrażliwością, obnażając uczucia, zwątpienia, rozterki, a jednocześnie utrwalając siłę ulotność każdej chwili. Tego powolnego stąpania w nieuchronną nicość, w całkowite i ostateczne oddalenie. Bez powrotu.
By, jeszcze nie być tym motylem, co umiera o poranku. By, przerzucić jeszcze jeden most.

Starzeję się
z wielką niemotą
i żalem
kotwy szuwarów
ruda kito słońca
zwiążcie mnie
mocno

Gdybym tylko mogła ująć tę dłoń, drżącą, w swoich dłoniach i oddać jej odrobinę własnej siły.



fragment z przemowy Andrzeja Franaszka
116 Zeszyty Literackie, zima 2011

fragment z Dzienników 1964-1980 Jarosława Iwaszkiewicza
wyd. Czytelnik, 2011

wiersz Edy Ostrowskiej
"Twórczość", czerwiec 2010

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

Tak czyta się tylko raz

Najbliższy jest mi jednak Wojtek Karpiński tym, że jak mało kto dzisiaj  zachował zdolność podziwu i przyswajania sobie tego,  co p...