Oto odeszło wszystko, co było pogodą i spokojem.
Pocałunek niepokoju.
Dreszcz, że wszystko stanie się mięsistym światłem.
Pocałunek niepokoju.
Dreszcz, że wszystko stanie się mięsistym światłem.
Dreszcz dokonania pod skórą. Nieodwracalne fini, dokończenie, zamknięcie.
Wciąż pod stopami czuję przebytą razem drogę, te ostatnie odłamki wytartych chodników, pełnych pęknięć osamotnienia, bólu, niezliczonych strat wyrytych ciężkimi łzami, zacierających się w zagnieceniach na krawędzi życia. A im bliżej końca tej drogi, tym więcej widzieliśmy umarłych motyli na wydeptanych ścieżkach, skrzydeł podciętych zwątpieniem, gęstych uczuć, skulonych, we wnętrzu skowytu umierającego psa. Za rogiem.
Pustka i cisza. Nagłe nieistnienie.Ostatnie kartki wyślizgują się spomiędzy moich palców. Odrętwiałych. Powoli zamykałam ostatni tom Twojego życia, kiedy pytałeś: Czy rdzeń świata otworzy się po śmierci?
I zdawało mi się, że w ostatnich rozdziałach coraz wyraźniej widziałam zarys jej sylwetki, kiedy przysiadała na parapecie okna uchylającego otchłań niebytu, a Ty wyczuwałeś jej obecność w coraz cięższym oddechu, gdy przechodziła, nocą, obok Twojego łóżka. Sunęła bezszelestnie aleją lipową rzucając cień na drżącą, od zimowego powiewu, firankę, a Tyś odsuwał ją chwytając jeszcze rymy kolejnego wiersza. Czubkami palców dotykając szczytów Wież, gdzie:
Wciąż pod stopami czuję przebytą razem drogę, te ostatnie odłamki wytartych chodników, pełnych pęknięć osamotnienia, bólu, niezliczonych strat wyrytych ciężkimi łzami, zacierających się w zagnieceniach na krawędzi życia. A im bliżej końca tej drogi, tym więcej widzieliśmy umarłych motyli na wydeptanych ścieżkach, skrzydeł podciętych zwątpieniem, gęstych uczuć, skulonych, we wnętrzu skowytu umierającego psa. Za rogiem.
Pustka i cisza. Nagłe nieistnienie.Ostatnie kartki wyślizgują się spomiędzy moich palców. Odrętwiałych. Powoli zamykałam ostatni tom Twojego życia, kiedy pytałeś: Czy rdzeń świata otworzy się po śmierci?
I zdawało mi się, że w ostatnich rozdziałach coraz wyraźniej widziałam zarys jej sylwetki, kiedy przysiadała na parapecie okna uchylającego otchłań niebytu, a Ty wyczuwałeś jej obecność w coraz cięższym oddechu, gdy przechodziła, nocą, obok Twojego łóżka. Sunęła bezszelestnie aleją lipową rzucając cień na drżącą, od zimowego powiewu, firankę, a Tyś odsuwał ją chwytając jeszcze rymy kolejnego wiersza. Czubkami palców dotykając szczytów Wież, gdzie:
Człowiek jak pies bezradny czeka przeznaczenia,
Nad jego głową linie planety się łączą,
Naszych gwiazd nie odróżnia od innych promieni,
Już zgasły. Sprawy ludzkie tak oto się kończą.
Nad jego głową linie planety się łączą,
Naszych gwiazd nie odróżnia od innych promieni,
Już zgasły. Sprawy ludzkie tak oto się kończą.
Śmierć. Rozcierająca zimną dłonią, na Twoich spierzchniętych ustach, smak przekwitłych poziomek, zostawiając w wyschniętym wazonie zapach łubinu przywodzącego ze sobą zabawną tkliwość lat dziecinnych, spowalniając ostatnie takty walca Brahmsa, brzmiącego w tej jednej sekundzie, zatrzymanego uderzenia serca, najdelikatniej.Ukłucie.
Igły starego patefonu przesuwającego się niezgrabnie po zwężających się tunelikach zanikających dźwięków. Ostrego pióra wyślizgującego się z dłoni, kiedy resztką sił ściskałeś skrawek prześcieradła, próbując wyczuć splot najdrobniejszych niteczek łączących Cię jeszcze z życiem. Przytrzymywanego nadzieją, że przecież jeszcze tyle jest rzeczy nowych. Wszystkie zawisły w powietrzu jak jaskółki na błękicie nieba. I odfrunęły. Strzepując z skrzydeł smak morskiej wody. Proszę, spójrz jeszcze.
Igły starego patefonu przesuwającego się niezgrabnie po zwężających się tunelikach zanikających dźwięków. Ostrego pióra wyślizgującego się z dłoni, kiedy resztką sił ściskałeś skrawek prześcieradła, próbując wyczuć splot najdrobniejszych niteczek łączących Cię jeszcze z życiem. Przytrzymywanego nadzieją, że przecież jeszcze tyle jest rzeczy nowych. Wszystkie zawisły w powietrzu jak jaskółki na błękicie nieba. I odfrunęły. Strzepując z skrzydeł smak morskiej wody. Proszę, spójrz jeszcze.
W labiryncie zielonych migdałów przesuwasz się zwolna, odwracając głowę.
Każdy twój krok, to biały szczyt lodowca, oblany purpurą.
Wschód-li to słońca, czy zachód?
Nie, to ty idziesz przede mną i migdały pachną.
Każdy twój krok, to biały szczyt lodowca, oblany purpurą.
Wschód-li to słońca, czy zachód?
Nie, to ty idziesz przede mną i migdały pachną.
fragmenty Prozy Poetyckiej,
trzeciego tomu "Dzienników 1964-1980"oraz wiersza WieżeJarosława Iwaszkiewicza
wyd. Czytelnik
trzeciego tomu "Dzienników 1964-1980"oraz wiersza WieżeJarosława Iwaszkiewicza
wyd. Czytelnik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz