(...) powinieneś odkrywać piękno, gdzie tylko można,
większość ludzi w ogóle nie dostrzega piękna...
większość ludzi w ogóle nie dostrzega piękna...
pisał Vincent van Gogh w liście do swojego brata. A przecież bieg przez codzienność, potykanie się o jej kanciaste krawędzie, bieg niemalże równolegle z mijającym dniem, by za chwilę stąpać po jego śladach, jego cieniem się stając, jakże często przysłania nam umiejętność spostrzegania piękna skrytego tuż za niedostrzeganym rogiem nazbyt wąskiej ulicy.
Dlatego odliczam dni do wytęsknionego urlopu. I choć żaden nadmorski wyjazd nie kreśli się, dla mnie, płynnym ruchem na piaskach sierpniowych plaż, to sam fakt oderwania się od stosu służbowych papierów, uwolnienia od pantofli na obcasie i odwrócenia budzika plecami do zbyt szybko uciekającego czasu, napawa mnie trudną do ukrycia, przed samą sobą, radością.
Zatem obiecuję sobie: poranki witać leniwie, rozciągając w nieskończoność każdą najdrobniejszą cząsteczkę budzącego się dnia, machać nogami siedząc na brzegu łóżka, jak na brzegu grobli, wciąż z przysłoniętymi snem oczami, by niespiesznie, w dowolnie wybranym momencie, zanurzyć stopy w papuciach, w których przetuptam całe dnie. Miękko.
Włosy będę związywać niedbale w swój koczek w niezmiennym od lat stylu "a la babuszka" i pozwalać grzywce wpadać w oczy. Wezmę urlop od rutyny codzienności, jej ułożonego przez obowiązki schematu, wszelkich konieczności. Nie będę gonić za czasem ani łapać przykrótkiego oddechu.
Będę rozkoszować się przydymioną atmosferę artystycznej bohemy pykając „Fajkę van Gogha” i bujać się w hamaku ze Stingiem, spoglądając na intensywną barwę złocistego słonecznika kontrastującego z błękitem pogodnego nieba. Siadać w fotelu, obok Marii Kasprowiczowej, w stronę której, jakże zręcznie, popchnął mnie Radosław Romaniuk portretując intrygujący obraz żony poety na kartkach swojej książki "One". Będę więc z zainteresowaniem przyglądać się podwójnemu portretowi: Marusi Bunin, jej przemienieniu w Marię Kasprowiczową i sylwetce samego poety, kreślonych na kartkach jej "Dziennika", o których w swoim wstępie Konrad Górski napisał:
"Dziennik Marii Kasprowiczowej jest dziennikiem p r a w d z i w y m i dlatego utrwala dokonywające się w czasie istotne zmiany w stosunku autorki do świat i ludzi. Odtwarzając ten rozwój wewnętrzny autorki, Dziennik jest zarazem wspaniałą ilustracją duchowego promieniowania Kasprowicza (...) Oczywistą też rzeczą jest, że Dziennik ten, rozpoczęty przez dwudziestoletnią dziewczynę, a skończony przez kobietę dojrzałą, która przeżyła kilkanaście lat u boku wielkiego poety, stał się zwierciadłem olbrzymiej ewolucji wewnętrznej, jaką żona Kasprowicza przejść musiała." Brzmi pysznie.
W końcu u schyłku, oby, gorącego dnia zostawiając na rozgrzanym tarasie chłodne ślady wypoczętych stóp i zarys swojej, może wreszcie nieprzygarbionej sylwetki, schować się w blasku popołudniowego słońca, w iście południowych klimatach, pichcąc „Pappa al pomodoro”, tradycyjną toskańską, gęstą zupę pomidorowo-chlebową, z Marleną de Blasi, wiodąc leniwe i niewymagające większego wysiłku „Tysiąc dni w Wenecji”.
Obiecuję sobie, takie właśnie plany literackich podróży, podczas których nanosić będę swoistą mapę topografii uczuć, smaków i pasji, przekraczając granice wytaczane przez prozaiczną codzienność i dość przekornie oczekując nadejścia jesieni. Bo jakże za nią nie wyglądać, jakże jej nie wypatrywać, skoro to ona ma przynieść w swoim plecionym koszyku: trzeci tom "Dzienników" Jarosława Iwaszkiewicza, wydanie Jego korespondencji prowadzonej z Wiesławem Kępińskim, przybranym synem, może jeden z najintymniejszych portretów relacji ojciec-syn, oraz korespondencję z Czesławem Miłoszem w "Portrecie podwójnym".
A takim też podwójnym portretem jest zapowiadana na wrzesień wystawa w Muzeum Literatury, pod tymże właśnie tytułem, poświęcona Konstantemu Jeleńskiemu i Leonor Fini. Jak głosi niewielkich rozmiarów ulotka: Po raz pierwszy w Polsce zostaną pokazane sprowadzone z Paryża obrazy olejne Leonor Fini. Zaprezentujemy prace plastyczne artystki z kolekcji muzealnych i prywatnych z Polski, Paryża i Nowego Jorku. Pokażemy fotografie archiwalne, dokumenty, rękopisy, pamiątki i księgozbiór Kota Jeleńskiego ze zbiorów Muzeum Literatury i Instytutu Literackiego w Maisons-Laffitte".A po urlopie, po wakacjach, wyczekiwana jesień na Otwartym Uniwersytecie. Tym razem w iście literackich klimatach, odkładając wykłady poświęcone portretom malarek na sezon wiosenny.
Cudowny stan oczekiwania, ale tymczasem uciekam jeszcze do pracy, cicho odliczając kolejny dzień, a raczej już przenikającą, przez gęstą siateczkę moskitiery, noc, by rano w lusterku nie przyglądać się ze zdziwieniem swojemu portretowi podwójnemu, bo w niedospanych i przemęczonych oczach wydającemu się kiepską podróbką "rozbitej przestrzeni" z obrazów Roberta Delaunay'a.
Dlatego odliczam dni do wytęsknionego urlopu. I choć żaden nadmorski wyjazd nie kreśli się, dla mnie, płynnym ruchem na piaskach sierpniowych plaż, to sam fakt oderwania się od stosu służbowych papierów, uwolnienia od pantofli na obcasie i odwrócenia budzika plecami do zbyt szybko uciekającego czasu, napawa mnie trudną do ukrycia, przed samą sobą, radością.
Zatem obiecuję sobie: poranki witać leniwie, rozciągając w nieskończoność każdą najdrobniejszą cząsteczkę budzącego się dnia, machać nogami siedząc na brzegu łóżka, jak na brzegu grobli, wciąż z przysłoniętymi snem oczami, by niespiesznie, w dowolnie wybranym momencie, zanurzyć stopy w papuciach, w których przetuptam całe dnie. Miękko.
Włosy będę związywać niedbale w swój koczek w niezmiennym od lat stylu "a la babuszka" i pozwalać grzywce wpadać w oczy. Wezmę urlop od rutyny codzienności, jej ułożonego przez obowiązki schematu, wszelkich konieczności. Nie będę gonić za czasem ani łapać przykrótkiego oddechu.
Będę rozkoszować się przydymioną atmosferę artystycznej bohemy pykając „Fajkę van Gogha” i bujać się w hamaku ze Stingiem, spoglądając na intensywną barwę złocistego słonecznika kontrastującego z błękitem pogodnego nieba. Siadać w fotelu, obok Marii Kasprowiczowej, w stronę której, jakże zręcznie, popchnął mnie Radosław Romaniuk portretując intrygujący obraz żony poety na kartkach swojej książki "One". Będę więc z zainteresowaniem przyglądać się podwójnemu portretowi: Marusi Bunin, jej przemienieniu w Marię Kasprowiczową i sylwetce samego poety, kreślonych na kartkach jej "Dziennika", o których w swoim wstępie Konrad Górski napisał:
"Dziennik Marii Kasprowiczowej jest dziennikiem p r a w d z i w y m i dlatego utrwala dokonywające się w czasie istotne zmiany w stosunku autorki do świat i ludzi. Odtwarzając ten rozwój wewnętrzny autorki, Dziennik jest zarazem wspaniałą ilustracją duchowego promieniowania Kasprowicza (...) Oczywistą też rzeczą jest, że Dziennik ten, rozpoczęty przez dwudziestoletnią dziewczynę, a skończony przez kobietę dojrzałą, która przeżyła kilkanaście lat u boku wielkiego poety, stał się zwierciadłem olbrzymiej ewolucji wewnętrznej, jaką żona Kasprowicza przejść musiała." Brzmi pysznie.
W końcu u schyłku, oby, gorącego dnia zostawiając na rozgrzanym tarasie chłodne ślady wypoczętych stóp i zarys swojej, może wreszcie nieprzygarbionej sylwetki, schować się w blasku popołudniowego słońca, w iście południowych klimatach, pichcąc „Pappa al pomodoro”, tradycyjną toskańską, gęstą zupę pomidorowo-chlebową, z Marleną de Blasi, wiodąc leniwe i niewymagające większego wysiłku „Tysiąc dni w Wenecji”.
Obiecuję sobie, takie właśnie plany literackich podróży, podczas których nanosić będę swoistą mapę topografii uczuć, smaków i pasji, przekraczając granice wytaczane przez prozaiczną codzienność i dość przekornie oczekując nadejścia jesieni. Bo jakże za nią nie wyglądać, jakże jej nie wypatrywać, skoro to ona ma przynieść w swoim plecionym koszyku: trzeci tom "Dzienników" Jarosława Iwaszkiewicza, wydanie Jego korespondencji prowadzonej z Wiesławem Kępińskim, przybranym synem, może jeden z najintymniejszych portretów relacji ojciec-syn, oraz korespondencję z Czesławem Miłoszem w "Portrecie podwójnym".
A takim też podwójnym portretem jest zapowiadana na wrzesień wystawa w Muzeum Literatury, pod tymże właśnie tytułem, poświęcona Konstantemu Jeleńskiemu i Leonor Fini. Jak głosi niewielkich rozmiarów ulotka: Po raz pierwszy w Polsce zostaną pokazane sprowadzone z Paryża obrazy olejne Leonor Fini. Zaprezentujemy prace plastyczne artystki z kolekcji muzealnych i prywatnych z Polski, Paryża i Nowego Jorku. Pokażemy fotografie archiwalne, dokumenty, rękopisy, pamiątki i księgozbiór Kota Jeleńskiego ze zbiorów Muzeum Literatury i Instytutu Literackiego w Maisons-Laffitte".A po urlopie, po wakacjach, wyczekiwana jesień na Otwartym Uniwersytecie. Tym razem w iście literackich klimatach, odkładając wykłady poświęcone portretom malarek na sezon wiosenny.
Cudowny stan oczekiwania, ale tymczasem uciekam jeszcze do pracy, cicho odliczając kolejny dzień, a raczej już przenikającą, przez gęstą siateczkę moskitiery, noc, by rano w lusterku nie przyglądać się ze zdziwieniem swojemu portretowi podwójnemu, bo w niedospanych i przemęczonych oczach wydającemu się kiepską podróbką "rozbitej przestrzeni" z obrazów Roberta Delaunay'a.
fragment z Fajki van Gogha Wojciecha Karpińskiego, wyd. Zeszyty Literackie, 2011
oraz fragment ze wstępu do Dziennika Marii Kasprowiczowej
wyd. Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1958
oraz fragment ze wstępu do Dziennika Marii Kasprowiczowej
wyd. Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1958
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz