Fusy i Przypisy


Spoglądałam dzisiaj na śnieg powoli przykrywający samochody i drzewa, tworzący śnieżne kobierce z białych płatków na chodnikach, od czasu do czasu podrywanych przez niesforny wiatr. Trochę jak fusy w herbacie, roztańczone w szklance dzisiejszego dnia, nadające barwy i smaku z każdą mijającą chwilą. Fusy, może jak wspomnienia, z czasem opadające na dno naszej pamięci, skrawki przeszłości układającej się grubą warstwą bolesnych przeżyć. I zdawałoby się, że tkwią przyprószone kurzem zapomnienia, dopóki, coś lub ktoś ich nie poruszy, nie poderwie ponownie ku górze, przywracając na moment chwilę ich niedawnego istnienia. Płatki gorzkiej herbaty, jak płatki cierpkich wspomnień, czasami niechcianych, niechętnie przywoływanych lub niełatwych do odtworzenia. Wydają się być, czasami, jedynie strzępami, poszarpanymi fragmentami podartej, z niechęcią, kartki z pamiętnika, którą chciałoby się na zawsze wyrwać z pamięci.
I w moich rękach znalazł się taki fragment, zapis obrazów z przeszłości będących pamięcią i niepamięcią zarazem. Ot, takie właśnie „Fusy”, skrawki wspomnień córki o matce, będące próbą odnalezienia swojego dzieciństwa, swojej przynależności do czasu teraźniejszego i tego kłębiącego się, rozsypanego na kawałeczki, czasu przeszłego. Będące próbą poderwania wspomnień, śladów tego, co zostawiło niezatarte piętno w coraz słabszej pamięci:
„Przedwojenne miasto, goniące za pieniędzmi, worki listów do sortowania, czarne nagłówki w gazetach grożące nową wojną, książki, żelazka, zebrania naukowe, góry tetrowych pieluch. A wszystko to na zawsze zatopione. I od tego ból stawał się nie do zniesienia. W każdym razie w niektóre dni. W inne dni o niczym takim nie pamiętała”. Bo czasami od pamięci chce się po prostu uciec, by nie znaleźć się pod gruzami swoich wspomnień:
„Moja matka po powrocie z obozu miała własne powody, żeby wyskoczyć z przeszłości czym prędzej, jak z walącego się budynku. Pracę znalazła od razu, bo wzięła pierwszą z brzegu. Była to sortownia przesyłek”.
A, dla mnie, taką przesyłką, stają się co kwartał „Zeszyty Literackie”, które zawsze sprawiają, że potem siedzę i próbuję posortować sobie wszystkie, wspomniane w nich, tytułu książek i tomików poezji, po które koniecznie trzeba będzie sięgnąć. Póki co, sięgnęłam po całkiem nowiutkie „112 Zeszyty Literackie” i przyznaję, że jak zawsze, nie sposób od nich oderwać wzroku, śledząc kolejne fragmenty z szykowanych do wydania książek lub tych, które już się ukazały i godne są przywołania, choćby w małych ich odsłonach. Zatem skrzętnie notuję, zerkam na przypisy, które wskażą mi właściwą ścieżkę,
z rozdziału na rozdział, aż do noty:

Zostałem starannie zredagowany:
ręce i usta, twarz, może nazbyt okrągła,

lecz godna pocałunku, serce uratowane,
jasny płomień męskości, stopy, wciąż

pękające – wszystko na swoim miejscu,
brakuje tylko przypisów, ale to już

sprawa nieprzewidzianych okoliczności,
żebym mógł być zaskakiwany i karany,

z rozdziału na rozdział, aż do noty
biograficznej na czwartej stronie okładki.

wiersz "Przypisy" ks. Jana Sochonia
oraz fragmenty ze zbioru opowiadań Magdaleny Tulli ”Fusy”
mającego się ukazać nakładem wydawnictwa Nisza - jak donoszą przypisy
112 Zeszyty Literackie, 2010 nr 4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

Tak czyta się tylko raz

Najbliższy jest mi jednak Wojtek Karpiński tym, że jak mało kto dzisiaj  zachował zdolność podziwu i przyswajania sobie tego,  co p...