Na smyczy liter

Nadgarstki związane tasiemkami z nierozpoznawalnymi nazwami miast szamoczą się w niemożności rozwiązania skrępowanych gestów. Ćmy trzepoczą skrzydłami kalecząc się drzazgami wspomnień, główkami gwoździ wyglądającymi ponad powierzchnię przeszłości. Chciałabym móc spojrzeć przed siebie. Okno zamknięte przed światłem, odwrócone w drugą stronę, nie zauważa oddechu osiadającego garstką popiołu na dnie źrenicy świata. 
Idę za Tobą próbując zrozumieć powód własnego istnienia wychodzącego poza obrys pociągłego szkieletu zapomnianej kamienicy. Liczę otwory w jej murach. Stopnie schodów wyglądają niczym grzbiety starych książek, a warstwy opadającego kurzu jak skruszały tusz wysypujący się spomiędzy czytanych na próżno kartek. Zbieram każdą literę z osobna. Układam na marginesach dnia. Chowam w kieszeniach. Ukrywam w mankietach porzuconej przed laty marynarki nadając jej Twoje imię. Rozwieszam na sznurkach niczym prześcieradła przesiąknięte snami patrząc jak ich odbicie tańczy na podłodze.
Połykasz bezgłośny krzyk głodu. Karmie Cię skórką chleba maczaną w krwistym zachodzie słońca. Poję kroplami spadającymi z mlecznej drogi zawieszonej ponad sklepieniem Twoich dłoni. Naderwane myśli kołyszą się w bujanym fotelu a drewniane belki pod dachem mają kolor Twoich oczu. Grymas ust ma smak goryczy.
Nie wiem gdzie jesteś. Twoje stopy drepczą w miejscu chwilami zastygając w bezruchu jak wskazówki zatrzymanego na czas zegara, warstwy farby na wypłowiałym płótnie obrazu. Chwytam skulone w rogach pajęczyny niczym główki czosnku próbującego odstraszyć złe moce. Rozglądam się wokół wątpiąc czy w ogóle istniejesz, jak kolekcja fajek pachnących dusznym tytoniem, szpulka szarej włóczki i kapelusz z nadszarpniętym rondem tracący równowagę. Kompas z zagubioną drogą. Próbuję się zbliżyć. Jesteś. Bym mogła zniknąć pod ciężarem Twojego westchnienia.


* * *
Umysł podąża za ruchem. Nawet teraz
idziesz na smyczy tych liter, niewolny przestać.
Ale niektórzy mówią, że prawda jest w pierwszej
literze i tylko tam. I że ruch kłamie: obojętna siła,
która przedziera jasne chustki pól, w tuman kurzu
przemienia czułe ściegi płotów, kościołów,
chłopca przy drodze, i to, za czym tęsknił.

I jeśli tam, gdzie byłeś, nim zacząłeś iść,
pali się w oknach światło, skąd go już nie widać.


wiersz Natalii de Barbaro
Zeszyty Literackie, 2007

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

Tak czyta się tylko raz

Najbliższy jest mi jednak Wojtek Karpiński tym, że jak mało kto dzisiaj  zachował zdolność podziwu i przyswajania sobie tego,  co p...