Niedługo wybije druga. Sen zgubił drogę. Nie znajdę go pod powiekami. Może rozsiadł się wygodnie w fotelach ogrodowych, które wykroiły sobie, w grubej warstwie nocy, okienka w których widać jedynie ich połyskujące bielą proste plecy. Nigdy niezmęczone. Nigdy nieprzygarbione.
W progach domu zagościła podskórnie tętniąca cisza rozpraszana jedynie rytmicznymi uderzeniami dwóch zegarów. Brzmią nierówno, ale jeden jakby w uzupełnieniu drugiego, dotykając się dźwiękami, gdzieś na granicy zbyt krótkich spotkań i jeszcze szybszych rozstań. Czy odmierzają ten sam czas? A może dwa biegnące równolegle, prześlizgujące się tak blisko siebie, że tworzą jedność. Jeden spójny czas. Ten namacalny, rzeczywisty, odczuwany. Przeszłość i przyszłość pozostawiając nieuchwytną teorią minionego i niesprecyzowaną tego, co się być może wydarzy, ale wcale nie musi.
Próbowałam dojść do sypialni. Znaleźć jakąś odrobinkę snu, choćby wczorajszego. Wszak jak pisał Hermann Hesse w swojej indyjskiej powieści "Siddhartha" we śnie, w najgłębszym śnie człowiek dociera do rdzenia swojej istoty. Nie dotarłam. Zatrzymał mnie odgłos kapci człapiących leniwie po schodach. Zaczęłam nasłuchiwać.
Każdy mój krok zamieniał się w miękki dźwięk przysiadający na kolejnym stopniu, jak palce pianisty na klawiszach fortepianu. Będąc zapisem odchodzącej przeszłości, uchwyceniem śladu mojego chwilowego 'tu i teraz', ale pozostając zupełnie głuchym na przyszłość. Kolejnego kroku, który dopiero postawię po prostu nie słychać. Nie wiem jak zabrzmi, choć zakładam, że dokładnie tak samo jak poprzednie. Stając się jak uderzenia zegara. Monotonne i jednako brzmiące. Bez zaskoczenia, finezji, złamania nienaruszalności taktu. Każdy z nich w oderwaniu od poprzedniego i do poprzedniego łudząco podobny. Zwyczajne staccato. Wciąż tożsamo brzmiące. A jednak wchodzę i schodzę, i znowu wchodzę i schodzę po schodach nasłuchując kroku, który ma dopiero zabrzmieć. Jak wskazówka zegara wyczekuje przekroczenia magicznej granicy dźwięku. Nasłuchuję przyszłości.
Jest bezdźwięczna.
Przyszłość nie ma głosu. Dopóki nie przeistoczy się w donośną teraźniejszość, albo odejdzie cichym wspomnieniem przeszłości. A przecież to w przyszłości właśnie pokładam tak wiele nadziei. Jak zaufać czemuś czego nie widać i nie słychać?
Nie mogę przecież dreptać po tych schodach w nieskończoność, tym bardziej, że poranek i tak by ją zagłuszył swoim przebudzeniem, ziewnięciem połykającym najdrobniejszy dźwięk w przepastnej codzienności, narastającym nieznośnie pośpiechem i trudnym do ogarnięcia gwarem. Zbyt szybkim oddechem, szelestem naprędce przeglądanej gazety, której rozłożyste strony są niczym "efekt motyla". W jednym zakątku świata zatrzepocze skrzydłami, a w drugim staje się jego bezdennie brzmiącym echem. Przyszłość. Cisza wystukiwana rytmicznymi, ale również tak samo brzmiącymi uderzeniami obcasów o nierówności chodników. Swoją drogą ileż one sobą chłoną dźwięków, rozlewających się po powierzchni jakimś niepowstrzymanym strumieniem melodii, wnikając głęboko w rdzeń ziemi.
Świat zdaje się być nieustającym dźwiękiem. Brzmieniem.
Tymczasem pod koniec dnia, nim się spostrzegę, przyszłość zdąży być teraźniejszością, szybko odchodząc w przeszłość. Jak więc uchwycić przyszłość, której uchwycić nie sposób? Jak zauważyć jej przyjście? Tę wąską szczelinę nadziei nieznanego.
Kapcie nadal szurają. Zegar z wdziękiem kroi kolejny kawałeczek czasu odkładając go na odsuwający się ode mnie porcelanowy talerzyk. Trzeba wielkiej delikatności, aby go nie stłuc.
Lepiej więc może myśleć o czym innym
nie o mnie
nie o tobie
o rzeczy niewymiernej
o rzeczy nieodbitej
w szkle przejrzystej zieleni -
ona żyje dłużej
i prawidłowiej
W progach domu zagościła podskórnie tętniąca cisza rozpraszana jedynie rytmicznymi uderzeniami dwóch zegarów. Brzmią nierówno, ale jeden jakby w uzupełnieniu drugiego, dotykając się dźwiękami, gdzieś na granicy zbyt krótkich spotkań i jeszcze szybszych rozstań. Czy odmierzają ten sam czas? A może dwa biegnące równolegle, prześlizgujące się tak blisko siebie, że tworzą jedność. Jeden spójny czas. Ten namacalny, rzeczywisty, odczuwany. Przeszłość i przyszłość pozostawiając nieuchwytną teorią minionego i niesprecyzowaną tego, co się być może wydarzy, ale wcale nie musi.
Próbowałam dojść do sypialni. Znaleźć jakąś odrobinkę snu, choćby wczorajszego. Wszak jak pisał Hermann Hesse w swojej indyjskiej powieści "Siddhartha" we śnie, w najgłębszym śnie człowiek dociera do rdzenia swojej istoty. Nie dotarłam. Zatrzymał mnie odgłos kapci człapiących leniwie po schodach. Zaczęłam nasłuchiwać.
Każdy mój krok zamieniał się w miękki dźwięk przysiadający na kolejnym stopniu, jak palce pianisty na klawiszach fortepianu. Będąc zapisem odchodzącej przeszłości, uchwyceniem śladu mojego chwilowego 'tu i teraz', ale pozostając zupełnie głuchym na przyszłość. Kolejnego kroku, który dopiero postawię po prostu nie słychać. Nie wiem jak zabrzmi, choć zakładam, że dokładnie tak samo jak poprzednie. Stając się jak uderzenia zegara. Monotonne i jednako brzmiące. Bez zaskoczenia, finezji, złamania nienaruszalności taktu. Każdy z nich w oderwaniu od poprzedniego i do poprzedniego łudząco podobny. Zwyczajne staccato. Wciąż tożsamo brzmiące. A jednak wchodzę i schodzę, i znowu wchodzę i schodzę po schodach nasłuchując kroku, który ma dopiero zabrzmieć. Jak wskazówka zegara wyczekuje przekroczenia magicznej granicy dźwięku. Nasłuchuję przyszłości.
Jest bezdźwięczna.
Przyszłość nie ma głosu. Dopóki nie przeistoczy się w donośną teraźniejszość, albo odejdzie cichym wspomnieniem przeszłości. A przecież to w przyszłości właśnie pokładam tak wiele nadziei. Jak zaufać czemuś czego nie widać i nie słychać?
Nie mogę przecież dreptać po tych schodach w nieskończoność, tym bardziej, że poranek i tak by ją zagłuszył swoim przebudzeniem, ziewnięciem połykającym najdrobniejszy dźwięk w przepastnej codzienności, narastającym nieznośnie pośpiechem i trudnym do ogarnięcia gwarem. Zbyt szybkim oddechem, szelestem naprędce przeglądanej gazety, której rozłożyste strony są niczym "efekt motyla". W jednym zakątku świata zatrzepocze skrzydłami, a w drugim staje się jego bezdennie brzmiącym echem. Przyszłość. Cisza wystukiwana rytmicznymi, ale również tak samo brzmiącymi uderzeniami obcasów o nierówności chodników. Swoją drogą ileż one sobą chłoną dźwięków, rozlewających się po powierzchni jakimś niepowstrzymanym strumieniem melodii, wnikając głęboko w rdzeń ziemi.
Świat zdaje się być nieustającym dźwiękiem. Brzmieniem.
Tymczasem pod koniec dnia, nim się spostrzegę, przyszłość zdąży być teraźniejszością, szybko odchodząc w przeszłość. Jak więc uchwycić przyszłość, której uchwycić nie sposób? Jak zauważyć jej przyjście? Tę wąską szczelinę nadziei nieznanego.
Kapcie nadal szurają. Zegar z wdziękiem kroi kolejny kawałeczek czasu odkładając go na odsuwający się ode mnie porcelanowy talerzyk. Trzeba wielkiej delikatności, aby go nie stłuc.
Lepiej więc może myśleć o czym innym
nie o mnie
nie o tobie
o rzeczy niewymiernej
o rzeczy nieodbitej
w szkle przejrzystej zieleni -
ona żyje dłużej
i prawidłowiej
fragment wiersza Jarosława Iwaszkiewicza
Sierpień nad rzeką
wyd. Czytelnik, Warszawa 1977
wyd. Czytelnik, Warszawa 1977
Małgosiu, może po prostu żyć teraźniejszością, skoro na przeszłość nie mamy już wpływu a przyszłość jest wielką niewiadomą? Czas to potężny temat. A może on biegnie w zupełnie innym kierunku, niż nam się wydaje? Może wgłąb? Może istnieje tylko chwila obecna, mieniąca się niezliczonymi odbiciami barw? W każdym razie pięknie napisałaś o naturze czasu, której nie da się uchwycić :-) Ściskam Cię mocno i serdecznie :-))
OdpowiedzUsuńEluniu, takie to nocne bajanie bez ładu i składu, bo jak tu uchwycić czas, jakikolwiek :) a ja od kiedy pamiętam wciąż oglądam się za siebie, pewnie dlatego ciągle się gubię :) ściskam Cię najmocniej.
UsuńAż dech zapiera i boję się cokolwiek powiedzieć, aby porcelanowy talerzyk zachować. Ściskam mocno Małgosiu
OdpowiedzUsuńDominika
Tak to jest z tymi porcelanowymi talerzykami. Też ściskam najmocniej Dominiko. Serdeczności.
UsuńW nocy czas biegnie inaczej, niż w dzień, a wszelkie dźwięki stają się bardziej wyraziste. Ostatnio zdarza mi się często, że "sen zgubi drogę" i nie chce do mnie przyjść...a wtedy przeszłość i przyszłość biorą mnie w niewolę...Chciałabym uciec przed nimi, ale to bardzo trudne...Dziękuję Ci Małgosiu za ten tekst...bardzo piękny i słaniający do refleksji. Pozdrawiam najserdeczniej:)))
OdpowiedzUsuńNoc czasami mówi bardzo głośno, a ja ostatnio szukam ciszy i skupienia, oderwania, odklejenia się także od samej siebie. W nocy siebie nie widzę i to już jest coś ważnego, może wtedy łatwiej zobaczyć innych wyraźniej, mimo ciemności. Noc jest przewrotna, ale uwielbiam się w niej chować. Pozdrawiam Genevieve najmocniej i z całej mojej serdeczności do Ciebie :))
Usuńdroga malgosiu ! ten tekst jest mi bardzo bliski... ja ostatni tez sie gubie i opuscily mnie slowa,nagle przestalo miec duzo spraw znaczenie, jeszcze wczoraj wydawaly sie wazne,a tu nagle banka mydlana ... szukam swoich marzen, mysli, porzadku rzeczy... szukam, nie wiem czego...dlatego nie potrafie tego zdefiniowac, zagubienie totalne, a noc jest zatrzymaniem czasu, a czasem poglebia jeszcze bardziej ten stan...coraz bardziej wydaje mi sie, ze tylko chwila , ktora czujemy jest najbardziej wazna i akceptacja przemijania i i i...moglabym tak z toba rozmawiac, ale dobrze , ze mam twoje teksty... zycze ci punktu zerowego, a potem tylko blogosci - pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDroga Brakuciszy, chciałam się do Ciebie zwrócić jakoś bardziej osobiście, bo wszystko co napisałaś to jakbyś czytała też to, co i we mnie się "dusi" a nie jest w stanie urodzić się w słowach, które są mi coraz mniej posłuszne. Z akceptacją przemijania nawet nie próbuję walczyć, bo wiem, że przegram zawsze, na każdym etapie, więc próbuję ją zaakceptować, chociaż tęsknię za sobą dawną. Czy jest możliwie by dotrzeć do punktu zerowego, nie wiem, ale za życzenia błogości pięknie dziękuje, bo może to jest to czego ostatnio brakuje mi najbardziej. Ściskam Cię najserdeczniej.
OdpowiedzUsuń