Nie umiem zliczyć czasu, który oddalił mnie od tego miejsca, chociaż zdawało się najbardziej moje. Wydaje się jakby drogi z każdym rokiem nazbyt prędko się zwężały. Czasami zdaje się, że miejsca jest mało choćby na jedną stopę. Wszystko się zlewa i ginie w miałkim piasku, zaciśniętym w niezgrabnej dłoni. Coraz bardziej niedołężnie próbującej nakreślić obrys zachodzącego słońca. Chwytającej resztkami sił cienkich nitek ogromnej, pomarańczowej włóczki. Niczym rozczesywanych palcami niepokornie zmierzwionych po nocy włosów. Kolejne przebudzenie. Przekartkowane pospiesznie chwile. Nienazwane. Bezimienne. Rozpraszające zapach świeżo zmielonej kawy w otulinie niepewnego poranka. Powroty do siebie stają się wyzwaniem.
Ale widzę też, jak ozdrawiające bywają chwile, gdy człowiek pozwoli sobie na zaufanie. Jest wiele rzeczy, które mogą mu w tym przeszkodzić: pamięć nieudanych prób, odniesionych krzywd, popełnionych błędów. (...) Człowiek myśli, a chciałby nie myśleć. Patrzy, a wolałby nie patrzeć. (...) Chodzi o to, żeby człowiek pozwolił sobie na radość, żeby zaufał tej nadziejności, z której wyrasta każda, nawet najdrobniejsza, zmiana na lepsze.
Słodko-gorzki płomyk świecy dygocze od ciężkiego oddechu szukającego ukojenia. Niekończących się w zaplątaniu zdań i pogubionych znaków interpunkcyjnych wypływających spomiędzy okładek książek figlarnymi pozami, niczym w tradycyjnym rytuale „shodo”. Zawieszam wzrok na nierozczytywanej płynności ruchów. Giętkich znakach kuszących orientalnym zapisem skupienia i wytrwałości.
Chłodem otulone chwile grzeją się w cieple słów ku pocieszeniu trosk skwapliwie zbieranych w „Dzienniku pocieszenia”. Nieskwapliwie czytane wyznania wprawiają w konsternację siedzącego naprzeciw pasażera. Wycieram je z zakłopotaniem z policzka. Przedział mknącego pospiesznie pociągu nie wydaje się właściwym miejscem na rozwichrzone emocje spływające trudnymi do zatrzymania stróżkami. Nie wiem czy uda się je kiedyś zatrzymać, przekształcić, wyjałowić z paraliżującej bezradności. Zamknąć wieka trumien i noszonego nieustannie bólu. Straty. Pożegnania trudnego do wyartykułowania.
Nie ma świata optymistycznego i pesymistycznego. Świat jest integralny, jeden. Żal, rozpacz, smutek zrastają się z nadzieją. Człowiek ma w sobie ogromną zdolność do samopocieszenia.
Wstać, otrzepać się, jeszcze raz spróbować. Nadzieja kolejnego dnia... Wschód słońca... Pierwsze spojrzenie za okno...
fragmenty "Dziennika pocieszenia" Wojciecha Bonowicza
wyd. Znak, Kraków 2024