Nie pamiętam jaki był dzień 30 styczenia roku 2006. Czy przysypany białymi poduchami puchu, czy nagusieńki i drżący od mroźnych podmuchów wiatru, ale okazał się na tyle sugestywny, by skłonić mnie do założenia tego bloga. Mojego własnego przytuliska na dni pełne chłodu.
Pojawił się pierwszy wpis, potem kolejne, nieświadome, przysiadające przypadkowo na klawiaturze komputera. Raz pisane w biegu, to znowu leniwie przeciągające się o poranku. Niektóre dyktował cień rogalikowego księżyca, inne budziły się rumiane w promieniach słońca. Wypadały spomiędzy kartek książek, albo były kartką z podróży, wykluwając się z pasji, miłości i zachwytów. Każde wypływające z serca. Jedne z odmętów własnych przemyśleń, a inne płytko opadające, jak kruszący się tusz do rzęs pod koniec dnia.
I chociaż od jakiegoś czasu mam wrażenie się osiadłam na jakiejś mieliźnie, że trudno brnąć do przodu, nie wspominając o rozwijaniu żagli, że słowa pękają jak bańki mydlane, nim je zdołam wypowiedzieć, więc i przed zapisaniem tym bardziej zdołają umknąć, trudno byłoby tak całkiem stąd zniknąć. Więc, choć zawsze wydało mi się, że nie ma niczego gorszego niż stać w miejscu, wciąż tu drepczę, stópka po stópce. Coraz skromniej, rzadziej, płycej, z nieodpartym wrażeniem, że coś powoli wygasa. Ale póki jeszcze tli się najmniejszy płomyczek, we mnie samej, dziękuję tej cudownej gromadce Osób, mnie tutaj odwiedzających, za każde zostawione słowo, myśl, własną wrażliwość. Za dzielenie ze mną radości, a czasami melancholijnego smutku. Za Wasze piękno, które wnieśliście do mojego życia, tego realnego, poza wirtualnego, bo to najcenniejsze, co mogłam dostać.
Tymczasem, mam nadzieję, że uda mi się w końcu poukładać, to co wiatr życia potargał, że słowa zaczną nabierać kształtu, a zachwyty znowu obejmą mnie swoimi ramionami i pomogą oderwać stopy od ziemi.
Póki co, jak pisał Józef Czapski, wciąż: "To odbudowywanie co ranek świata, który dzień przed tym utraciłeś całkowicie na to, żeby znowu ten świat w sobie zagubić".
Pojawił się pierwszy wpis, potem kolejne, nieświadome, przysiadające przypadkowo na klawiaturze komputera. Raz pisane w biegu, to znowu leniwie przeciągające się o poranku. Niektóre dyktował cień rogalikowego księżyca, inne budziły się rumiane w promieniach słońca. Wypadały spomiędzy kartek książek, albo były kartką z podróży, wykluwając się z pasji, miłości i zachwytów. Każde wypływające z serca. Jedne z odmętów własnych przemyśleń, a inne płytko opadające, jak kruszący się tusz do rzęs pod koniec dnia.
I chociaż od jakiegoś czasu mam wrażenie się osiadłam na jakiejś mieliźnie, że trudno brnąć do przodu, nie wspominając o rozwijaniu żagli, że słowa pękają jak bańki mydlane, nim je zdołam wypowiedzieć, więc i przed zapisaniem tym bardziej zdołają umknąć, trudno byłoby tak całkiem stąd zniknąć. Więc, choć zawsze wydało mi się, że nie ma niczego gorszego niż stać w miejscu, wciąż tu drepczę, stópka po stópce. Coraz skromniej, rzadziej, płycej, z nieodpartym wrażeniem, że coś powoli wygasa. Ale póki jeszcze tli się najmniejszy płomyczek, we mnie samej, dziękuję tej cudownej gromadce Osób, mnie tutaj odwiedzających, za każde zostawione słowo, myśl, własną wrażliwość. Za dzielenie ze mną radości, a czasami melancholijnego smutku. Za Wasze piękno, które wnieśliście do mojego życia, tego realnego, poza wirtualnego, bo to najcenniejsze, co mogłam dostać.
Tymczasem, mam nadzieję, że uda mi się w końcu poukładać, to co wiatr życia potargał, że słowa zaczną nabierać kształtu, a zachwyty znowu obejmą mnie swoimi ramionami i pomogą oderwać stopy od ziemi.
Póki co, jak pisał Józef Czapski, wciąż: "To odbudowywanie co ranek świata, który dzień przed tym utraciłeś całkowicie na to, żeby znowu ten świat w sobie zagubić".
(...)
Poznałam ten sekret dziś w nocy:
szeptał przez sen: znów patrzeć i dziwić się światu,
i patrzeć, znowu patrzeć i patrzeć na nowo.(...)
Tylko wtedy ja także zobaczę na nowo
będę dziwić się, patrzeć na jajko ab ovo,
zdziwię się róży w szklance, sikorkom, gdy w zimie
odcisną ślad pazurków na miękkiej słoninie,
zobaczę psa, gdy biegnie za czerwonym kółkiem
od nowa, i kociaka, jak bawi się sznurkiem.
Zobaczę morze puste, ale już nie wieczne
i dni nigdy nie będą nudne i bezpieczne.
Poznałam ten sekret dziś w nocy:
szeptał przez sen: znów patrzeć i dziwić się światu,
i patrzeć, znowu patrzeć i patrzeć na nowo.(...)
Tylko wtedy ja także zobaczę na nowo
będę dziwić się, patrzeć na jajko ab ovo,
zdziwię się róży w szklance, sikorkom, gdy w zimie
odcisną ślad pazurków na miękkiej słoninie,
zobaczę psa, gdy biegnie za czerwonym kółkiem
od nowa, i kociaka, jak bawi się sznurkiem.
Zobaczę morze puste, ale już nie wieczne
i dni nigdy nie będą nudne i bezpieczne.
fragment wiersza Sekret Anny Piwkowskiej
113 Zeszyty Literackie, wiosna 2011
113 Zeszyty Literackie, wiosna 2011