Klisze wspomnień

Twarze umarłych przychodzą tylko w snach.
Zamykają moje oczy bym nie ujrzała własnego zdziwienia rozwieszając klisze wspomnień plączących się w supełki niczym paciorki różańca. By wymodlić niepamięć znikającą spomiędzy plastikowych ramek po starych slajdach. Próbując zatrzymać fragment przenikającego obok czasu we framudze pustego okna. Obejmując swoimi ramionami w obraz skradzione niespiesznie spojrzenie twoich źrenic. Wypełniając pustkę przypadkowością gestów zawieszonych w rozproszonym świetle bladej pajęczyny rzucającej cień ponad horyzont wyłaniającego się świtu w ulicznym teatrze marionetek. Nasłuchując odgłosów deszczu dudniącego w szyjach zardzewiałych rynien. Dźwięków naciągniętych na stary smyczek do skrzypiec. Obmywając stopy ze śladów dawnej obecności. Nasłuchując znajomych kroków na plecionce pociemniałej wycieraczki. Oddechu zawieszonego na klamce z karteczką "nie wchodzić".
Twarze umarłych przychodzą tylko w snach.


Czasami na Stawisku czasem na Sycylii

20 lutego 2017
123. rocznica urodzin Jarosława Iwaszkiewicza

"To właśnie w podróży jest okropne, że wszystko trwa tak krótko, iż wreszcie trudno się jest połapać, co było snem, co rzeczywistością, co jest marzeniem, a co przypomnieniem konkretnego faktu."

Powietrze tak suche, że trzeszczy jak gnieciona kartka czy zeschnięta stalówka wiecznego pióra ostatnią kroplą atramentu kreśląca słowa pozdrowienia na kolorowej pocztówce. Za oknem topniejący powoli śnieg. Tymczasem w Stawisku kolejne przystanki podróży przez skrawek ziemi rządzonej prawami natury, poddający się jej rytmowi, humorom i nastrojom przywiewanych wiatrem, pudrowanych popiołem znad Etny, mgłom owijającym sylwetkę Stromboli niczym warstwami białego welonu. Miejsca, gdzie język nie wytworzył formy czasu przyszłego, jakby tylko przeszłość i teraźniejszość stanowiły o jego tożsamości, bez patrzenia w stronę dnia jutrzejszego, być może danego przez prawa natury, być może odebranego biegiem historii spoczywającej w długich korytarzach katakumb i zaklinanej w modlitwach do Świętej Rozalii zdobiącej zakątki miast, maski samochodów, straganowe uliczki i kapliczki zamknięte za siatką przydomowych krat.

Miał rację Iwaszkiewicz - "pobożność sycylijska wydaje się nam zgiełkliwa i dziwna, po prawdzie prawie do pobożności niepodobna. Sycylia modli się osobliwie."

Trójkątna wyspa dryfująca na styku Europy i Afryki, między niebem a morzem, wersami wierszy i rozdziałami prozy, w nutach muzyki Karola Szymanowskiego i libretcie Jarosława Iwaszkiewicza do "Króla Rogera". Sycylia. Miłość i pragnienie pisarzy, podróżników. Cel podróży obrazu, który pokonuje biurokratyczne niedogodności, kolejne granice, znacząc swoją mapę pogody, zmieniając środki transportu, by osiąść w gościnnych progach hotelowego korytarza. Pisząc epilog do "Panien z Wilka", które symbolicznie, w postaci kopii portretu Anny i Jarosława Iwaszkiewicza, autorstwa Witkacego, kończą długą wędrówkę w poszukiwaniu minionego czasu i wracają do Syrakuzy.

"Pogoda nie była dobra. Ranek wstawał świeży i pachnący, ale zarazem od południa zaczynało się chmurzyć i przychodził nieznośny sycylijski wiatr, który zasypywał drobnym piaskiem domy i ogrody. Zamykałem się wtedy w swoim hotelowym pokoju, na gwałt kończyłam Panny z Wilka, a drobny piasek dostawał się przez szpary w oknie i zasypywał nawet karty mego rękopisu."

Sycylia. Gdzie powietrze tak suche, że trzeszczy jak zrywana kartka z kalendarza.

Czasem w twoim ręku czasami w moim słowie
czasami na Stawisku czasem na Sycylii
czasem na ciemnej stronie lub w jasnej połowie
czasem wszystkich oszuka najczęściej nikogo nie zmyli.


fragment wspomnień Jarosława Iwaszkiewicz
"Podróże do Włoch" oraz wiersza z tomiku "Mapa pogody"
oraz impresja ze spotkania na Stawisku z Ewą Cichocką
autorką książki "Sycylia między niebem a morzem"
wyd. Wydawnictwo Bernardinum, 2016 

Ewa Cichocka

I nie wróciłeś. Marceline Loridan-Ivens

"Jeśli żałował, to wyrzucanych kartek, jakby z każdym zmiętym kawałkiem papieru 
ginął nie tylko kawałek Warszawy, ale także czyjeś imię, a wraz z nim sam człowiek"
Piotr Paziński "Ptasie ulice"


Kartka odciśnięta, po krótkiej nocy, na twarzy spływa stróżką czarnego atramentu wnikając między zaciśnięte wargi. Każdą niezagojoną raną dostając się do krwioobiegu niosąc w sobie nastrój i niepokój budzonego niewysłowienia. W wyschniętej krtani niezdolnej wypowiedzieć żadnego ze słów stając się milczeniem trudnym do przełknięcia. Oblekając w nim świt poranka aż po mrok nadchodzącej po cichu nocy zaciągającej kurtynę unoszących się drobinek, pokruszonych niczym poranny rogalik. Pierwszy łyk kawy powoli rozchyla powieki.

Zwalniam. Wtedy myślę o tobie. Widzę, ten liścik, który mi tam przekazałeś, ten skrawek wyświechtanego papieru, rozdarty z boku, prawie kwadratowy. Widzę twoje pochylone w prawo pismo i cztery czy pięć zdań, których nie pamiętam.

Przekładam kartki szukając zapomnianych słów. Na cienkiej granicy stawianego myślnika łączącego Auschwitz i Birkenau, pomostu między dwoma światami dziecka skazanego na szukanie przetrwania, sposobu na przeżycie w rzeczywistości życia nie przypominającej, wyglądając znajomej sylwetki po drugiej stronie myślnika. W oparach duszącego gazu, dymów znikających istnień, bezimiennych ciał zapadających się w wyjałowioną z człowieczeństwa ziemię pełną stosów rozerwanych ubrań, zabawek, które nie znajdą się w małych dziecięcych rączkach, monet pozbawionych dźwięku w zaszytych podszewkach, połamanych ramionach menor, butów których ślady pozostaną na zawsze wciśnięte w ziemię i warstwie prozaicznych pragnień urastających do oczekiwania na cud w świecie przepełnionym obecnością duchów. Rzeczywistości sprowadzającej człowieka do sztuki, egzemplarza, liczonego na codziennym apelu, naznaczonego numerem, ironicznie tym bardziej podkreślającego przynależność, tożsamość, której nie sposób odebrać nawet wymazując na zawsze nadane kiedyś imię.

Człowiek popadał w wewnętrzną hibernację, żeby nie umrzeć. Dobrze wiesz, że tam dusza zastygała, że przyszłość oznaczała pięć najbliższych minut, że zatracało się świadomość samego siebie (...) Nie owijałam w bawełnę, przywykłam do śmierci. Stałam się twarda jak ci starzy deportowani, którzy witali nas w Birkenau, nie siląc się na słowa dodające otuchy. Ci, którzy przeżyli nie znoszą łez innych. Bo mogliby się w nich utopić.

Nie płaczę. Czytam kolejną kartkę jak została napisana. Z dystansem. Spokojnie. Bez rozedrganych emocji, które mogłyby nie pozwolić dokończyć wypowiedzenia koniecznych do wybrzmienia słów na zawsze pozostawiając je w ciemnych barakach, na twardych deskach prycz i milczących komorach gazowych. Składają się powoli, wywlekane z odrętwiałej pamięci, wychodząc z wagonów wspomnień w długim liście do ojca stającym się świadectwem, spowiedzią, obmyciem z wydarzeń pozbawionych radości przetrwania, wciąż czując głód i powłócząc z wyczerpania nogami drepczącymi między pokojami zamku Gourdon. Szukając utraconej cząstki siebie, obecności ojca dla którego przeżyła. Pozostając przy życiu dla kilku zapomnianych z jego listu zdań, w drganiu wolności i sensie, w których mogła go odnaleźć. Ponownie się z nim spotkać wciąż w dłoni trzymając myślnik między Auschwitz i Birkenau łączący ich dwa światy.

(...) więc jeśli szperam nadal w zakamarkach pamięci, by odnaleźć kilka brakujących mi wersów, choć jestem pewna, że nigdy ich sobie nie przypomnę, to dlatego, że zrobiły sobie zakątek w mojej głowie, miejsce, w które uciekam z tym, czym nie potrafię się podzielić z innymi, z niezapisaną kartką, na której mogę jeszcze z tobą rozmawiać. Wiem, że w tych kilku słowach krył się ogrom miłości. Szukałam jej potem przez całe życie.

"I nie wróciłeś..." Marceline Loridan-Ivens
wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2016 

wyd. Prószyński i S-ka

Polecany post

Tak czyta się tylko raz

Najbliższy jest mi jednak Wojtek Karpiński tym, że jak mało kto dzisiaj  zachował zdolność podziwu i przyswajania sobie tego,  co p...